Nadbużańskie pożegnanie lata w Zabużu (2004)

25-26 września 2004

Witajcie,
Ognisko w Dolinie Bugu mamy już za sobą. W pierwszy jesienny weekend 25 - 26 września 43-osobowa grupa Jaremowiczów (w tym 35 osób dorosłych i 8 dzieci) hucznie pożegnała w Zabużu odchodzące lato.

W czerwcu 2003 roku wraz z paczką znajomych wybraliśmy się na kilkudniowy wypad z rowerami do gospodarstwa agro państwa Jakoniuków. Gdy tylko dotarłam na miejsce - lokalizacja gospodarstwa i z uwagi na fakt, że gospodarze oferują ponad 20 miejsc noclegowych - pierwszą rzeczą o jakiej pomyślałam to, że jest to fantastyczna miejscówka na ognisko Jaremy.

Kilkanaście miesięcy później Jaremowa paczka odwiedziła Zabuże. W sobotę wraz ze Zbyszkiem , Maćkiem i Ziutkiem dotarliśmy do Zabuża ok. godz. 16 gdzie spotkaliśmy już pierwszych Jaremowiczów. Ok. godz. 19 wraz z Jaremą Junior rozpaliliśmy ognisko. Z radością obserwowałam zaangażowanie naszych Maluchów - dzielnie dokładały do ognia, śpiewały, grały na instrumentach. Podczas gdy Jarema Junior wesoło bawiła się przy ognisku do Zabuża docierali kolejni Jaremowicze by już ok. godz. 20 dołączyć do wspólnie bawiącej się grupy. Wtedy rozpoczęły się wesołe śpiewy, granie na instrumentach, pogawędki, pieczenie kiełbasek.
Wielkie dzięki dla całej piątki gitarzystów: Piotra, Ewy, Maćka, Tomka, Janka - za muzykę, śpiewanie, podgrzewanie ducha zabawy. Najwytrwalsi Jaremowicze mimo panującego chłodu opuścili ognisko ok. godz. 4.00.
Ogniskowe granie bardzo podobało się nie tylko nam - Jaremowiczom ale także gospodarzom (mimo, że nie skorzystali z zaproszenia przyłączenia się do nas) przyznali rano, że zarówno państwo Jakoniuk i dwójka przebywających gości uchylili w nocy delikatnie okna aby móc posłuchać naszego grania i śpiewania.

Pogoda wbrew pesymistycznym zapowiedziom sprzed kilku dni wspaniale nam dopisała. Słoneczko i ciepło w ciągu dnia sprzyjało wspólnym pogawędkom, spacerom, wyprawom na szlaki.

Gorące podziękowania należą się Wszystkim Uczestnikom za wygospodarowanie wolnego czasu na wspólne spotkanie, za wspaniała zabawę, ogniskowe granie i śpiewanie, wspólne wycieczki, miło spędzony czas.
Jesteście naprawdę wspaniali...

pozdrawiam,
Małgorzata

 

 

 Relacja Marcina Kulika

Cześć !
I już po ognisku. Moim zdaniem, to była udana impreza. Miejscówka okazała się bardzo fajna, pogoda podczas tego pierwszego jesiennego weekendu dopisała, uczestnicy - też. A zatem, dzięki, Gosiu, za podjęcie się zorganizowania ogniska i profesjonalne doprowadzenie go do końca. Bardzo przydatne okazały się także podesłane przez Ciebie informacje i linki o okolicy.

A teraz o tym, co robiła ekipa z samochodu Adama (Agnieszka, Marian, Adam, Marcin). Z Warszawy wyruszyliśmy tuż przed sobotnim przedpołudniem. Do Zabuża dotarliśmy przez Węgrów, Sokołów, Drohiczyn. Po zostawieniu bagaży w naszej agroturystyce, pojechaliśmy do Janowa Podlaskiego z głęboką potrzebą zjedzenia obiadu. Niestety, w centrum miejscowości nie ma żadnej jadłodajni, a jedyny bar przy drodze wylotowej do Białej Podlaskiej oferuje niewielki wybór dań z kuchenki mikrofalowej, na które trzeba zresztą długo czekać. Godna polecenia jest natomiast znaleziona przez nas w niedzielę restauracja w stadninie koni, ok. 2 km od centrum. Nie jest tam najtaniej, ale za ok. 20 zł od osoby można najeść się smacznie i do syta. Wracając do soboty - z Janowa pojechaliśmy szosą w kierunku Terespola. Dopóki jesteśmy w gminie Janów, poruszamy się drogą o nowej nawierzchni, a we wszystkich wioskach widzimy chodniki z kostki i wiaty na przystankach. Gdy mijamy granice gminy, droga zamienia się w kiepski, wąski i dziurawy trakt - czyżby tu przebiegała granica Europy ? ;). Docieramy nią do wsi Neple, skąd ruszyliśmy na wędrówkę ścieżką przyrodniczą "Szwajcaria Podlaska". Na parkingu zauważyliśmy białego fiata uno - to mógł być sygnał, ze w pobliżu są znajomi :). I nie myliliśmy się - po przejściu kilkuset metrów zauważyliśmy Malwinkę i Artura z Agusią i Piotrusiem. Odtąd wędrowaliśmy już razem, podziwiając meandry Krzny, jej ujście do Bugu i zakola tej ostatniej rzeki. ścieżka jest poprowadzona bardzo ciekawie - możemy dotrzeć nad sam brzeg Bugu, wdrapać się na wierzchołek wąwozu, ale także... zobaczyć czołg stojący na cokole. Ścieżka przecina drogę z Janowa do Terespola i można nią dalej dotrzeć do pobliskich pagórków. Ponieważ jednak zaczęło się ściemniać, wróciliśmy już szosą do samochodów. O 20 dotarliśmy do Zabuża, gdzie już paliło się ognisko :).

W piękną, pogodną i ciepłą niedzielę znów pojechaliśmy do Janowa. Tym razem zajechaliśmy do Stadniny Koni na Wygodzie, skąd ruszyliśmy ścieżką przyrodniczo-dydaktyczną "Nadbużańskie Łęgi". Pozwala ona dotrzeć do rezerwatu "Łęg Dębowy". Przejście ok. 12 km zajmuje trzy godziny, wycieczka jest miła i warta odbycia, choć jej ostatni etap prowadzi betonową drogą. Po obiedzie we wspomnianej wyżej restauracji, spotkaliśmy kolejnych Jaremowiczów, którzy wyruszyli w te okolice. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia, na których zostało uwiecznionych 10 dorosłych z Jaremy oraz dwoje dzieci z Jaremy Junior. Przez Białą Podlaską i Siedlce wróciliśmy szosą terespolską do Warszawy. Jechało się dość sprawnie mimo dużego ruchu, choć nie obyło się bez małych zatorów - w Mińsku Mazowieckim oraz w Warszawie, przed skrętem z Płowieckiej na Trasę Łazienkowską. Do stolicy dojechaliśmy o 19.
Fajnie jest być w Jaremie i uczestniczyć w takich wyjazdach :).

pozdr.
Marcin

 

 

 Relacja Artura Flaczyńskiego

Witajcie,
Za nami kolejne ognisko Jaremy. Do Zabuża pojechaliśmy głównie ze względu na chęć spotkania z dawno nie widzianymi Jaremowiczami. Miejsce było dla nas średnio ciekawe. Zabuże jest wprawdzie położone w bardzo malowniczej okolicy, jednakże dość dokładnie przejechaliśmy te tereny 5 lat temu, a niedawno odwiedziliśmy też pobliskie Drohiczyn i Grabarkę.

W sobotę wyjechaliśmy około południa. Spokojną drogą (niewielkie przetłoczenie w Mińsku Maz.) dojechaliśmy do Białej Podlaskiej. Tu zatrzymaliśmy się w okolicy rynku, który okazał się dużym, zadbanym placem. Zabudowania rynku były jednak średnio ciekawe. O wiele ciekawszy był park, na terenie którego znajdują się: brama wjazdowa z XVII w. z bogato zdobioną fasadą, brama wjazdowa mieszcząca Muzeum Południowego Podlasia, trzy oficyny, kaplica zamkowa oraz śmieszny budynek zwany wieżyczką wschodnią. Ostatnie budynki są niestety zamknięte i dość zaniedbane. Poza parkiem ciekawy był budynek Akademii Bialskiej założonej w roku 1628 oraz 3 kościoły z XVI-XVIII wieku. Przy kościele św. Anny znajduje się pomnik św. Michała Archanioła na smoku - herb miasta.

Po smacznym obiedzie na bardzo mało romantycznej i bardzo sympatycznej stacji benzynowej pojechaliśmy dalej w kierunku na terminal Koroszczyn. Zaraz po skręcie z drogi numer 2 rozpoczęła się długa kolejka Tirów oczekujących na odprawę graniczną na Białoruś. Kolejkę omija się w dość niebezpieczny sposób - lewym pasem. Po kilku kilometrach Tiry zjeżdżają na terminal położony kilka kilometrów od granicy, a my wąską dróżką zbudowaną obok szerokiej drogi ogrodzonej płotem i strzeżonej kamerami dojechaliśmy do szosy łączącej Janów z Terespolem.

Wkrótce dotarliśmy do Nepli, malutkiej wioski, z której odchodzi szlak zwany Szwajcarią Podlaską. Początek szlaku jest mało imponujący, a ponadto kiepsko oznakowany. Początkowo zeszliśmy ze szlaku na rozdrożu, kierując się w stronę Krzny. Oglądając meandry rzeki na przełaj wróciliśmy do szlaku, pokonując wysokie trawy, które nam - dorosłym - sięgały do kolan. Po przejściu po pas w trawie, Piotruś wymagał zmiany spodni. Usłyszeliśmy też bobra, a wcześniej zaobserwowaliśmy jeszcze samotnego żurawia. W trakcie przebierania usłyszeliśmy nawołania kolejnej ekipy Jaremowej - z daleka rozpoznaliśmy Marcina i Adama, którzy nawoływali nas do skrętu w tę niewłaściwą drogę, z której właśnie wróciliśmy. Dalej już wspólnie przemierzaliśmy coraz ciekawszy i już dobrze oznakowany szlak. Wzdłuż Krzny pokonywaliśmy pagórki, aby dotrzeć do Bugu. Zanim jeszcze zobaczyliśmy rzekę, minęliśmy słupki graniczne, gdzie zrobiliśmy wspólne zdjęcie. Potem szlak zrobił się trudniejszy. Wiele drzew i gałęzi było przewróconych. Ekipa Adama dostosowała tempo do wolniejszego kroku Piotrusia oraz mojego wolniejszego pokonywania przeszkód z Agusią w wózkonosidle na plecach. Wzdłuż Bugu doszliśmy do bardzo ciekawego wąwozu, przy którym kończył się nadbużański odcinek szlaku. Najpierw ostro pod górę, a potem krótki marsz do czołgu, na którym zrobiliśmy sobie kolejne zdjęcie. Po ciemku doszliśmy już do samochodów, gdzie nawiązaliśmy rozmowę z inteligentnymi tubylcami, którzy pomimo spożytego piwa ciekawie opowiadali o atrakcjach turystycznych najbliższej okolicy oraz sposobie finansowania odnowionego fragmentu drogi. Nową drogą wśród mgieł dotarliśmy do Janowa, skąd bocznymi drogami dotarliśmy do Zabuża, gdzie śpiewy ogniskowe już się rozpoczęły.

Następnego dnia wyruszyliśmy na projektowaną ścieżkę przyrodniczą w Bublach, gdzie obejrzeliśmy dawną cerkiew, obecnie kościół (niestety zamknięty). Ścieżka nadal jest jedynie projektowana i prowadzi przyjemnymi łąkami nadbużańskimi. Szlak bardzo miły i ładny, choć daleki do atrakcyjności Podlaskiej Szwajcarii. Kolejnym etapem była stadnina koni w Janowie Podlaskim, dokąd dojechaliśmy w najciekawszym momencie sprowadzania koni w wybiegów do stajni. Tam też spotkaliśmy kolejne ekipy jaremowe i spożyliśmy obiad. Dość drogo (średnia kategoria), ale też smacznie i w stylowym miejscu. Z uwagi na późną godzinę i pogarszające się warunki oświetleniowe zrezygnowaliśmy z dalszych łowów fotograficznych i udaliśmy się w drogę powrotną. Po drodze minęliśmy jeszcze Mordy z zaniedbanym pałacykiem i ładnym kościołem oraz Siedlce z ciekawym ratuszem. Od Mińska droga zrobiła się dość tłoczna, a kilkuminutowe (ok. 5 zmian świateł) oczekiwanie na skręt w Ostrobramską ominęliśmy jadąc prosto i skręcając dopiero na Placu Szembeka (polecamy, Adamie). W domku byliśmy niedługo po 20.

Na koniec parę słów o ognisku i kwaterze. Kwatera była bardzo czysta, zadbana, warunki wręcz znakomite. Rzadko ma się do dyspozycji pokój z łazienką. Rzadko kiedy kuchnia jest tak świetnie wyposażona. Z huśtawek, piaskownicy i basenu dzieci ani dorośli nie korzystali, natomiast stary wóz cieszył się dużym zainteresowaniem. Nowum był "grill" nad ogniskiem ze szczypcami zamiast kijków. Cóż, nowoczesność ;-). Wielkie podziękowania dla Gosi nie tylko za fajną kwaterę w ciekawej okolicy, ale też za znakomitą organizację oraz prawdziwe "gospodarskie" przyjęcie. Bardzo, bardzo dziękujemy i prosimy o jeszcze.

Pozdrawiam
Artur

 

 

 Relacja Ziutka

Hej!
Wyjazd na ognisko Jaremy w Zabużu rozpocząłem od spotkania z Gosią i Zbyszkiem przy stacji metra Stokłosy około 9:50, kilkanaście minut później zwinęliśmy ugitarowionego Maćka z Placu Konstytucji i bezzwłocznie Zbyszek skierował swojego jasnozielonego Opla na Mińsk Mazowiecki. Tam, chcąc uniknąc korka pojechaliśmy bocznymi, równoległymi uliczkami natrafiając na jednym z przejść dla pieszych folklorystycznego posiadacza kosy - chwalebnie nie na sztorc.
Po wyjechaniu z Mińska i ujechaniu kawałka główną szosą odbiliśmy w boczną uliczkę prowadzącą do skansenu w Suchej. I tu nastąpiła momentalna zmiana krajobrazu i klimatu - to już było Podlasie z jego nawierzchnią dróg i typowym dla regionu łąkowo-drzewnym krajobrazem. Nagle asfalt skończył się i zaczęła się dobrze ubita ziemia, a za chwilę pojawił się sporawy wiatrak typu holenderskiego, a za nim pozostałe zabudowania skansenu - w sumie około 20-tu budowli z różnych stron Podlasia oraz drewniane domy mieszkalne z Mińska Mazowieckiego.

My zaczęliśmy zwiedzanie od dołączenia się do grupy, którą oprowadzała młoda przewodniczka - rozpoczęliśmy od obejrzenia z zewnątrz i przez szybki do środka drewnianej i całkiem sporej karczmy plebańskiej (nie mylić z plebejską) z początku XX wieku, następnie także drewnianej kapliczki i głównego dworku (który był zaczątkiem skansenu od 1996-go, a wcześniej mocno zdewastowały go PGRowskie rodzinki, a do 45-go był własnością prywatną) - dworek za opłatą można zwiedzać - co uczyniliśmy. Obecnie znajduje się w nim sporo pamiątek z epoki ofiarowanych przez różnych ludzi, którym ten skansen jest bliski - a pamiątki te niekoniecznie wiążą się z samym skansenem (np. wielki prawosławny krucyfiks czy plenerowy unicki krzyż metalowy oraz część obrazów na ścianach) ale część jest oryginalnych (np. niektóre obrazy, stara szafa, miechy, kominki etc.). Jako, że dworek był mocno zdewastowany (a na starych fotkach prezentowanych wewnątrz widać np. traktor parkujący na krużganku) to w niektórych miejscach został odbudowany od nowa (tak jak Zamek Królewski), a w niektórych zachowały się fragmenty stropu i dębowych podłóg.

Dalej zobaczyć mogliśmy dwie stare, spalone w 1997 roku (podpalenie) i odbudowane chaty wiejskie, wewnątrz z całą plejadą przedmiotów codziennego użytku (kołowrotki, grzebienie do lnu, stare butelki, żarna, drabiny, grubo ciosane koniki na biegunach i tak dalej) a także z zewnątrz organistówkę (z konstrukcji i ogólnego jej wyglądu można wywnioskować, że drzewiej organista to nie był byle pikuś), stodołę bogatszego chłopa (dwa garaże dla wozów i trzy magazyny ziarna), a także okrąglutką stodółkę na kierat. Po drugiej stronie bitej drogi (czyli od wiatraka) był oczywiście piękny wiatrak ze sprawnym drewnianym mechanizmem (można zobaczyć od środka, robi wrażenie, kojarzy się troszkę z latarnią morską), a także wspominane już karczmę plebańską i drewniane mińskie domy. Skansen w Suchej jest prywatny i oprócz części muzealno-dydaktycznej świadczy także usługi agroturystyczne i imprezowe - odbywają się tu wszelakie bankiety a także kręcono epizod do "Pana Tadeusza" i "Bożą Podszewkę". Do Suchej wiedzie także szlak rowerowy, a wśród zabudowań dostojnie przechadzają się konie i młode pieski.

Z Suchej skierowaliśmy się na Liw przemieszczając się żwarko a chyżo przez kilka sennych, podlaskich miasteczek. Liw przywitał nas basztą zamkową i renesansową dobudówką - tę właśnie zaadaptowano na muzeum-zbrojownię i którą zwiedziliśmy (i tu cenne info - w soboty wstęp wolny). Trza przyznać, że militarne zbiory zamku w Liwiu są imponujące - sporo szabel, lanc, bagnetów i karabinów z różnych epok, poza tym trochę hełmów i zbroi, medali i coś co mnie najbardziej zainteresowało - niemiecki MP40 zwany potocznie "schmeisserem" (błędnie bo to nie prof. Schmeisser go zmajstrował) czyli rozpylacz z II wojny...

Dalej nasza trasa wiodła m.in. przez Sokołów Podlaski (z okien samochodu rzut okiem na zakłady mięsne) i Grochów a także malutki, acz przytulny Frankopol, gdzie znajduje się ekskluzywny motel-karczma (znana warsiawiakom np. kateringu CDQ-owej Małanki), a oprócz dwóch akwariów z mniej lub bardziej egzotycznymi rybkami mają także terrarium z młodym pytonem - a przede wszystkim nienajtańsze ale za to wspaniałe pierogi z kapustą i grzybami (i można zamówić z patelni albo z wody). Dalej natrafiliśmy na tzw. "bunkry Mołotowa" czyli solidne pozostałości po fortyfikacjach z II wojny (jeden z bunkrów był wykopany z piachu i można go było obejrzeć nawet od spodu.

Drohiczyn powitał nas ładną jesienią i zamkniętą tego dnia cerkwią p.w. św. Mikołaja oraz klasycznym kwadratowym rynkiem (a także gnojem na ulicach, chociaż nie w tak wielkiej ilości jak w słowackiej Lesnicy). Nie zabawiliśmy tam długo i jakiś czas potem drogą typu niemieckiego (tzn. podobną do tej z trasy Ełk - Woznawieś) przez las dotarliśmy do Zabuża, które wyobrażałem sobie zupełnie inaczej i miło się zaskoczyłem. Agroturystyka 100% - krówka, kozy, stadko kotów, pieski, króliki, śliwki, mirabelki i ogólnie sympatycznie. A jako, że było jeszcze widno to po zrzutowaniu gratów do kwaterek zrobiliśmy krótki rajdzik we trzech "w teren" celem zlokalizowania spożywczaka i dotarcia do punktu widokowego w jednym z zakoli Bugu (trochę za Borsukami - na łysej górze będącej bardzo wysokim brzegiem). Sklep znaleźliśmy w pobliskich Serpelicach (ale o razowcu, podobnie jak w Szczawnicy musiałem szybko zapomnieć - tą razą byłem mądrzejszy i wziąłem swój z Warsiawy; zaopatrzenie w żywność miał lekkopółśrednie, ale za to trzy półki tanich win). Punkt widokowy schował się konkretnie i z trudem go znaleźliśmy (za to wcześniej zaliczyliśmy nielegalne wysypisko gruzu i ślepą uliczkę - oba w lesie), ale za to oprócz okazów przyrodniczych (łanie na wypasie i sarna w biegu wypatrzone przez Jurka) widzieliśmy też przymusową kąpiel amatorów zbyt szybkiej jazdy (i niewątpliwie taniego wina) plus dogórykołowe zatonięcie samochodu (Maciek twierdzi że maluch a ja bym się dał posiekać że to był trochę przerobiony garbusek) - w każdym razie dwóch kolesi wypłynęło (a czy ich było więcej - nie wiem), a samochód szybko poszedł na dno wzbudzając emocje miejscowych wędkarzy. Potem wracając do samochodu okrężną drogą wzdłuż Bugu zagadaliśmy z jednym z wędkarzy, ale był on już mocno pod gazem i mówił tylko, że ryby nie biorą, bo chemia i że rozgrabiają Polskę (ale nie sprecyzował, czy te ryby, które nie biorą, czy ktoś inny). Wróciliśmy jak słoneczko zachodziło (a Radio Białystok zapodawało na żywo 1-szą połowę meczu KSZO - Jagielonia i gdy padło 0:2 i skończyła się 1-sza połowa my dotarliśmy do Zabuża). Niedługo potem zapłonęło ognisko (z domieszką trocin) i został uruchomiony ruszt (z oświetlającą go żarówką) i śpiewy - od łemkowskich i ukraińskich przez wszelakie ogniskowe - w tym prym wiódł oczywiście Piotr P., który okupił to klymatyczną chrypką nazajutrz rano, a mnie się chwalebnie zakwasy w ręku od tamburynu i grzechotki nie zrobiły, bo się oszczędzałem. W pewnym momencie gospodarz pożyczył nam oryginalny bęben podlaski z sarniej skóry. Śpiewanki były przednie i trwały z przerwami na tronkowe, kiełbaskowe lub herbatkowe wzmocnienia aż do 4 nad ranem. Kiele 5-tej poszedłem spać...

Rano wstałem dość (relatywnie) szybko i dość rześki i dopiero teraz dokładnie obejrzałem sympatyczne zabużańskie gospodarstwo, które jeszcze bardziej mi się spodobało. Po śniadaniu, nie spiesząc się, zaliczyliśmy trochę rozruchu i około południa wyruszyliśmy w okrężną drogę powrotną - a rozpoczęliśmy od szukania starej, krytej strzechą chaty w Serpelicach aż w końcu lokalna babcia nam wyjaśnia, że owszem, kiedyś były dwie, ale rozebrali trzy lata temu...

Gnojno obejrzeliśmy z okien samochodu (mi się od razu rzuciły w oczy wielkie Barszcze Sosnowskiego rozmiarami przypomiające te z Pieńczykówka), a Stary Bubel (cerkiewka przerobiona na kościół, stary grób z 1914 - ale z napisem wyrytym cyrylicą normalnorosyjską - na terenie kościelnym i dzwonnica z prawosławnym krzyżem) i Stary Pawłów (ładna choć z zewnątrz troszkę zaniedbana cerkiewka) zwiedziliśmy klasycznie. Potem jeszcze zaliczyliśmy Zaborek, gdzie jest nieco snobistyczny skansenik agroturystyczny z wiatrakiem zaopatrzonym w antenę TV i nie do zwiedzania przez nie-gości (ale cuś niecuś da się zobaczyć), stadninę koni w Wygodzie (2 km od Janowa Podlaskiego) trochę przypominającą warsiawskie ZOO i zaopatrzoną w przystanek PKS starego typu (a fajne małe kotki żyją tu w stajniach w symbiozie z końmi), Janów Podlaski (naprawdę nic tam nie ma ciekawego, a taki kościół jak mają, można zobaczyć w większych ilościach w W-wie), klasztor w Pratulinie - gdzie na przyległym cmentarzu oprócz zwykłych grobów jest też odseparowany grób 114 żołnierzy Armii Czerwonej z lipca 1944 roku, a obok będą montowane wielkie (ponad 2 metrowe) kiczowate rzeźby przedstawiające Drogę Krzyżową. Kilkadziesiąt metrów dalej stoi wielki kratownicowy ołtarz (ozdobiony wielkimi kłosami przypominającymi trochę stylistyką herb NRD), gdzie Papież swego czasu odprawiał mszę - a ołtarz ten stoi w miejscu, gdzie w XIX wieku (podczas prześladowań Unitów) spłonęła unicka cerkiew...

Z Pratulina (po zjedzeniu ostatnich zapasów żywieniowych) udaliśmy się do Nepli - a konkretnie do wylotu ścieżki przyrodniczej ("Szwajcaria Podlaska") - najpierw trza było wyminąć lokalne towarzystwo okołodresowe by potem móc zachwycać się pięknem (szkoda tylko, że miejscowi i przyjezdni z okolic niemiłosiernie tu śmiecą, dużo bardziej niż np. w Kampinosie - pod tym względem kultura przyrodnicza na tych terenach leży i kwiczy) 3-kilometrowej ścieżki krajobrazowej. Najpierw Krzna wpadała do Bugu, a klimat przypominał ścieżki w Kampinosie, potem pojawiły się góry niczym w Pieninach (i dużo zwalonych pni - także dodatkowo doszły przymusowe skłony podczas marszu) i na końcu wielka, przełamana na pół wielka skarpa - wąwóz z postępowym obsuwaniem się piasku - pokonaliśmy ją "wpław" by po wyjściu na samą górę wąwozu zobaczyć kompletnie płaski i łąkowo-leśny krajobraz. Niedaleko stał stary i lekko zdewastowany czołg T-34 a tabliczka informowała o tym, że okolica ta jest trójkątem przyjaźni PL-BY-UA. Po drugiej stronie szosy znajdowała się kamienna (granitowa?) baba pamiętająca jeszcze stare, dobre pogańskie czasy i dla mnie, jako starego Słowianina spotkanie z kamienną babą miało w sobie coś magicznego. Obok niej stoi współczesna wieża obserwacyjna (większa od tych w Poleskim Parku Narodowym) z której widać m.in. Brześć.

Potem ruszyliśmy bez zatrzymywania się i przez m.in. Kijowiec (gdzie jest wielki młyn z boiskiem i mostem) i Białą Podlaską (rzut okiem na zawianych miejscowych, Pałac Radziwiłła i sympatyczny budynek Galerii Podlaskiej) dotarliśmy do Warszawy. Przy Grubej Kaście pożegnałem się z załogą. Był to bardzo, bardzo udany wyjazd. ZA JAREMU !!!

V.Ziutek

 

 

 Relacja Iwony i Jurka Maronowskich

Cześć!
Nasz wyjazd do Zabuża rozpoczęliśmy w sobotę o 12.30 z pod dworca Gdańskiego, tradycyjnie już spóźniając się pół godziny, cóż, trzeba było wcześniej przerwać sen...Ewa, Agnieszka i Rafał już czekali. Pojechaliśmy przez Radzymin i Jadów a dalej od Jadowa korzystaliśmy z nietypowej drogi, przez siedleckie wioski: Wójty, Strachówka, Trawy, Pniewnik, Roguszyn, Czerwonka, Wierzbowo, Grębków, Kózki do skansenu w Suchej. Droga na całej długości pusta, asfaltowa i dobra, bez dziur. Skansen w Suchej jest nietypowy, gdyż zamiast natłoku wiejskich chałup są tam dworki, karczmy, drewniane budynki miejskie itd. Podobało nam się. Pani przewodnik była już wymęczona tego dnia tłumami w koszulkach z napisem Jarema, co wcześniej szturmowali, ale opowiadała ciekawe rzeczy. Zaprzyjaźniłem się z jednym psem łańcuchowym obok dworku, pieszczochem.

Z Suchej pojechaliśmy przez Chojeczno do Siedlec, gdzie zrobiliśmy rundkę po różnych uliczkach centrum w poszukiwaniu zabytkowych domów. Szczególnie podobała nam się perspektywa ulicy Sienkiewicza.

5 km za Siedlcami zatrzymaliśmy się w przydrożnym barze Maciek w Pruszynie na niezbyt wykwintny obiad i przez Mordy i Łosice, wyprzedzając po drodze Piotra Kawerskiego we wspaniałym, wielkim, białym Oplu, dojechaliśmy do Sarnak, gdzie zatrzymaliśmy się koło sklepu przy rynku. Wewnątrz malutkiego sklepu przy rynku na powierzchni 3 metrów kwadratowych było 6 panów pijących piwo, więc z trudem dopchaliśmy się do lady. Tu udało się kupić pierwsze z brzegu piwo.

Dalej przez Mierzwice i omal nie rozjeżdżając harleyowca, co przyjechał na zlot motocyklowy, dotarliśmy o szarówce do Zabuża. Kwatera zaskoczyła nas bardzo dobrą lokalizacją z dala od innych gospodarstw na malowniczych łąkach, a do noclegu dostaliśmy bardzo wygodny, nowo wyposażony pokój dwuosobowy. Po zlikwidowaniu kilkudziesięciu komarów za pomocą łapki i nastawieniu grzejnika olejowego w celu optymalizacji temperatury noclegowej udaliśmy się na ognisko.

Ognisko było bardzo udane, muzyka z gitar, brzdąkanie grzechotek i bębenków, gardłowy śpiew z folk.pl i chóralny śpiew wszystkich dopełniały się z piwem Obołoń tworząc niezapomniany nastrój. Przechadzające się koty i przebłyskujący przez mgłę księżyc dopełniały widowisko. Musieliśmy długo się bawić, gdyż wstyd było pójść spać przed dziećmi, ale po momencie udania się na sen Oli i Krzysia już nic nas nie mogło zatrzymać, tak więc odśpiewaliśmy otrycki przebój "Wydłubałaś sianko z naszego misia" i zasnęliśmy snem twardym i głębokim.

Ranek przywitał nas ciepłem, słońcem i kończącym się śniadaniem na wielkim stole w plenerze. Po konsumpcji śniadanka pożegnaliśmy wszystkich i w dwa samochody, z Anią B. udaliśmy się do dworu w Zabużu i nad Bug. Powędrowaliśmy brzegiem do miejsca dokładnie naprzeciwko Mielnika obserwując zza rzeki panoramę tego miasteczka na wzgórzach z błękitną cerkiewką i wzgórzem zamkowym oraz arenę, gdzie odbywając się doroczne spotkania muzyczne.

Przejechaliśmy samochodami w pobliże Mierzwic, gdzie powędrowaliśmy ścieżką dydaktyczną do rezerwatu Zabuże. Są tu głębokie wąwozy na skarpie Bugu, duże ilości głazów narzutowych, w tym jeden olbrzymi głaz pomnik przyrody. Wśród ładnych lasów dębowych ścieżka doprowadziła nas do rodzaju solanki z mnóstwem śladów zwierząt. Widzieliśmy też ciekawe źródło strumienia na zboczu skarpy. Dalej ścieżka poprowadziła nas nad Bug i jego ciekawe zakole.

Przejechaliśmy następnie przez wioskę Serpelice do punktu widokowego Łysa Góra, punktu bardzo wysokiego z rozległym widokiem na przeciwległy niski brzeg Bugu, lecz zupełnie nie oznaczonego i trudnego do znalezienia. Dalej obejrzeliśmy cerkiewkę w Pawłowie Starym i podjechaliśmy na rynek w Janowie Podlaskim. Tu 4 panów po piwie poinformowało nas, że najlepszą restauracją w powiecie jest bar nad zalewem w drodze do Białej Podlaskiej. Niestety wybór dań był kiepski, więc podjechaliśmy do stadniny koni, gdzie nie tylko spotkaliśmy innych ludzi w koszulkach Jarema, ale też dobrze zjedliśmy.

Po posiłku poszliśmy pogłaskać trochę konie pieszczochy przy stajniach i już nastał zmierzch. Przez Białą Podlaską, Siedlce i Mińsk Mazowiecki, bez żadnych korków, bez korka na skręcie w Ostrobramską o 21.00 dojechaliśmy do Warszawy.

Dołączamy się do podziękowań za ognisko w Zabużu. Gosi za znalezienie miejsca i organizację, Piotrkowi, Ewie, Maćkowi, Tomkowi i Jankowi za muzykę gitarową i śpiew. Dziękujemy!!!!!

Pozdrawiamy,
Iwona i Jurek