Puszcza Białowieska - majowe ognisko w Teremiskach (2007)

19-20 maja 2007

Relacja Piotra Piegata

Vseci se ptaju

Którędy do Teremisek? Gdzie to puszczańskie uroczysko i ta już osławiona dąbrowa? Czy gospodarze nadal są tak otwarci i gościnni? Czy nic się od zeszłego roku nie zmieniło?
Nie, nic się nie zmieniło, wszystko zostało po dawnemu, a nawet komarów jakby trochę mniej niż zwykle. Niektórzy już w piątek w nocy, inni w sobotę, wieloma różnymi pojazdami (samochód, pociąg, rower), każdy swoją własną, odmienną drogą - wszyscy dojechaliśmy w sobotnie popołudnie do Uroczyska Dąbrowa w Teremiskach, na tradycyjne, Wiosenne Ognisko Jaremy.

Hrajte, ze mi hrajte

Ognisko zwyczajowo rozpalamy po zmroku, a przed ogniskiem - też już tradycyjna rozgrzewka w Siole Budy. Jak co roku Igor organizuje tam koncert na dechach i sprowadza mało u nas znanych, za to niezwykle ciekawych muzyków. Do tej pory były to kapele z Białorusi, ale tym razem zahrali i zaspivali nam Morawiacy, czyli Tomek Kocko a jeho Orchestr.
Siołobudowym dechom przybyły w tym roku dach i ściany, a więc cała impreza odbyła się już w regularnej, drewnianej, puszczańskiej gospodzie. Na powitanie jaremowej braci wyszedł jak zawsze Igor i po jakimś czasie gospoda zaroiła się od granatowo-żółtych jaremek. Nieoznaczeni Jaremowcy musieli obowiązkowo nabyć płytę artystów, albo przynajmniej napić się piwa (Żubra oczywiście).
To tu też nastąpiło pierwsze połączenie sił z grupą WiDowców, którzy pod wodzą Rodmira i Ziutka ściągnęli na Ognisko. I tak oto prawie cała ogniskowa ekipa zebrała się na przedogniskową rozgrzewkę w Budach.

Tanecnica

Występ złożony był z dwóch części. Pierwsza spokojniejsza, liryczna - ballady, poezja śpiewana osadzona w morawskim folku. Akustycznie, ale momentami mocno progresywnie, a chwilami nawet rockowo. Tak trochę do ponucenia, trochę do postukania w ławę, trochę pod piwo. To taka dawna, dobra tradycja braci z drugiej strony gór (Czechów, Morawiaków, Węgrów). Część druga za to, to już prawie same skoczne przeboje, a więc ewidentnie do tańca! W muzyce przoduje gitara Tomka, wsparta sekcją rytmiczną panów (kontrabas, perkusja, cymbały, bębenek), ubarwiana sekcją melodyczną dziewczyn (skrzypce, flety, wokale). W piosenkach Koczki wyraźnie wyczuwalne są charakterystyczne elementy góralskiej dynamiki, splecione z akcentami brzmień węgierskich, bałkańskich, czy śląskich. Na hasło Tomka: Ej, Jano, Jano! Svatojan ziutkova ekipa ruszyła do tańca, budząc zaciekawienie postronnych konsumentów. Cała pozostała jaremowa ekipa dzielnie im oklaskami asystowała. W rytmiczne kiwanie wpadła nawet prawie 90-cio letnia ciocia Beaty i Janusza Jaworskich ze Szkocji. Kulminacją zabawy okazały się dwa skoczne przeboje: Zbojnicky zvrtek (Paradnice!) oraz zagrany na jeden z licznych bisów, śląski Ti kobersti synci. Tylko pełnych kufli brakowało.

Po valassky

Ci co się mieli rozgrzać, to się rozgrzali, ci co pogawędzić ze znajomymi - pogawędzili. Myśmy jeszcze zdążyli umówić się z Basią i Mirkiem z Czeremchy na kolejne folki Z wiejskiego podwórza w czerwcu (oj, zapowiada się całkiem ciekawie i międzynarodowo). Zmrok już zapadł, więc wszyscy podążyliśmy do Teremisek, gdzie zapłonęło już wielkie ognisko pod wiekowymi dębami. Nasi rodzimowiercy krążąc po nocnej puszczy, już z daleka mogli zobaczyć blask ognia i cienie prasłowiańskich bogów w konarach drzew. Do dąbrowy dotarli bezbłędnie.

Początek to jak zwykle powitania, kiełbaski i piwko. W tym czasie nasze maluchy dzielnie starały się pod wodzą Krzysia wprowadzić ogniskowy nastrój, starymi ogniskowymi przebojami. Co śmielsi i już bardziej rozgrzani ogniskowicze próbowali dołączyć się do wspólnych śpiewów - niektórym jednak wyraźnie brakowało śpiewników ;) Za to najdzielniejszym ogniskowiczem okazała się być ciocia ze Szkocji, która pomimo mocno seniorskiego wieku, towarzyszyła nam do późnych godzin wieczornych. To był najstarszy w historii Jaremy uczestnik Ogniska! Brawo Beato i Jasiu za przywiezienie cioci!

Ej, Jano, Jano

Nocne niebo było już w pełni rozgwieżdżone, gdy z kwatery w nieodległych Teremiskach dotarli do nas Morawiacy. Tomek i jego kamaradzi nie dali się długo zachęcać i całą piątką rozpoczęli ogniskowe śpiewanie. Przydała się nasza ogniskowa gitarka (dużo starszy od Jaremy defil ;) , bębenek, podlaska nalewka karmelovka Babci Niny. Prym wiódł oczywiście długowłosy Tomasz, a głosami wspierali go Medved, Libuszka i Helenka. I znowu do wspólnego spiewu porwały wszystkich Ti kobersti synci! i prawdziwy przebój tego ogniska Ej, Jano, Jano!. Próbki swoich umiejętności wokalnych ujawniły nam też Ginia i Goria (Zespół Obrzędowy WiD) wplatając przyśpiewki i melodie bałkańskie i ukraińskie. Pięknie wyszła wspólnie odśpiewana, koczkowa Godula (Vyjdi,vyjdi slunko,za makove zrnko) Na koniec i ja również nie odmówiłem sobie przyjemności odchrypienia z gitarką żywiołakowej Karczmy i nostalgicznego, brassensowskiego Goryyyyyla ;)
Ognisko nie byłoby udane bez okolicznościowych przemowień, toastów i cukierków, a i babcinej nalewki jakoś nam nie zabrakło (ok, dużo było ;) Wielce uradowany był nasz pan gospodarz, który już dopytywał się kogo przywieziemy mu na następne ognisko (ale się rozbestwił, co? ;) Bo i stało się już niezwykłą tradycją Jaremy, aby dzięki Igorowi na wiosennych ogniskach w Teremiskach, gościli u nas zaprzyjaźnieni muzycy. Pierwsza była Recha, potem Nagual i Todar, a teraz Kockova Orchestr. Śmiem twierdzić, że ci ostatni bawili się z nami chyba najlepiej ;) Igor, to kto następny?

Vyjdi, vyjdi slunko, za makove zrnko

Ognisko trwało do świtu. Niedziela to już tradycyjne, wspólne śniadanko i błogie lenistwo pod dębami. Białowieska sielanka na trawce. Ech, super jest tam w środku puszczy, w Teremiskach.
Iwonko, Jurek - pewnie wiecie, że to w głównej mierze Wasza zasługa.

Chcieć nie chcieć, trzeba było wracać do domu. Każdy miał swoją powrotną drogę przez zalane słońcem Podlasie i wschodnie Mazowsze. Ale i tak wielu z nas spotkało się jeszcze tego samego dnia wieczorem, w żoliborskiej Pracovni, na ...koncercie Tomka Koczki :) Inni mogli go posłuchać live na necie, w transmisji w RadioWidzie.
W klubie najbardziej niepocieszeni byli ci, co nie pojechali do Teremisek, a usłyszeli entuzjastyczne opowieści niedospanych i zachrypniętych ogniskowiczów. Niektórzy odgrażali się nawet, że to nadrobią i już szykują się na czerwiec, na ogniska na wiejskim podwórzu w Grabowcu. No zobaczymy! :)

Morawiacy, zanim na dobre odjechali na południe zarzekali się jeszcze, że bardzo im się nasza puszcza podobała, i że jak będzie kolejne ognisko to oni przyjeżdżają. Aha, ...i że już tęsknią za karmelkovu nalevku ;)

Wszystkim puszczańskim ogniskowiczom dzięki za wspólne chwile!

Piotrek

*** to tytuły koczkowych piosenek z płyt Do tanca! i Hodovnice ;)
A my teraz zaczynamy się uczyć nowego, ogniskowego przeboju Jaremy:

Už sa slunko, už sa vracá,
poslední je dlúhý den.
Bude zrno, bude práca,
polib každý žírnú zem.

Do hory, tam kde je lúka,
Jeden každý pospíchá,
Nech je zrno, nech je múka
Svatojana přivítá.
Ej, Jano, Jano,
Ej, haj, vitaj slunko.

Ze země sem na zem přišel,
Po ní chodím jako pán.
Na zemi sem rozum našel,
Do ní budu zakopán.

Tak do prachu,co z prachu vzešlo,
Zas sa zpátky obrátí,
A tak pijme zatancujme,
Než sa slunko navrátí

Ej, Jano, Jano,
Ej, haj, vitaj slunko. - 2x

Relacja Radka Tabaka

Witajcie
Ogniska Jaremy są wydarzeniami niepowtarzalnymi. Każde jest inne, a często zupełnie inne niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, że będzie. A to dlatego, że scenariusz realizuje się na bieżąco i wszystko zależy wyłącznie od nas.

Co do terminu, to zawsze komuś nie pasuje, są obowiązki oraz inne przyjemności. U nas np. okazało się, że Asia ma występ, co spowodowało że nasza rodzinka zawitała w okrojonym, ale za to silnie umotywowanym składzie.

Rozkręcanie imprezy oczywiście nie zależy od godziny rozpoczęcia, ale od nastroju, predyspozycji i chęci. Pozytywna energia zawsze jest podstawą dobrej zabawy, a w pod wiekowymi dębami w Tereminskach nigdy jej nie braknie. Trzeba ją tylko dobrze wykorzystać, tak by krąg wokół ogniska tętnił życiem, aby każdy naturalnie dokładał cząstkę od siebie. Dla mnie nie jest istotny poziom profesjonalizmu (choć kawału dobrej muzy pod wodzą Tomka Koczko nie sposób zapomnieć), ale szczera chęć tworzenia klimatu, otwartość, trochę odwagi i dobra zabawa. Na Jaremowych ogniskach tego nigdy nie brakuje i oby tak zostało.

My z Krzysiem troszkę pojeździliśmy na rowerkach między innymi odwiedziliśmy Królewskie Dęby i Miejsce Mocy, gdzie magia wyziera zza każdego krzaka. Rower jest zresztą najlepszym (obok konia na którego niestety mam alergię) środkiem transportu w Puszczy. O dziwo, było znacznie mniej komarów niż się spodziewałem.

Jeżeli chodzi o podróż to przetestowaliśmy dwie trasy: do Teremisek przez Wyszków, Małkinię, Cichanowiec, Bielsk i Hajnówkę (tak jak zwykle), a powrót przez Grabarkę (Siemiatycze ominęliśmy, bo postanowiliśmy wejść na Świętą Górę), Sokołów, Węgrów, Sulejówek. Z pewnością droga powrotna była znacznie spokojniejsza (brak tirów) choć kilkanaście km dłuższa i generalnie nieco wolniejsza (ok. 15 min) przy podobnym stylu jazdy (rowery na dachu).

Dziękujemy organizatorom oraz wszystkim, którym nieobojętnym była atmosfera w kręgu ogniska, a więc wszystkim.

Za Jaremu
Radek i Krzyś

Relacja Papy Saturatora

Jak to fajnie czasem zobaczyć jak wygląda świat za miastem!
Jak dla mnie, to najgorsze, że teoria się nie zgadza z praktyką. Nie chcę być nudny, ale profesor Abst już dawno temu udowodnił, że szpaki to ptaki młodych lasów, dlatego pełno ich w miastach. Tak więc byłem rozczarowany, że dęby w Teremiskach mają tylko 30 lat. Sylwia mówiła, że dęby nie lubią kwaśnego, a tam rosną obok świerków. Czyli te ptaki to nie szpaki, a te drzewa to nie dęby. I właśnie dlatego rodzimowiercy nie lali miodu koło naszego namiotu - żyjąc blisko natury zorientowali się, co jest grane i poszli do prawdziwego lasu.

Samego ogniska nie ma co opisywać, Palenie drewna wiadomo jak wygląda, najmocniejszym punktem bez wątpienia było mocne wejście Krzysia i Oli (czy to miłość?). Jestem pod wrażeniem, tylko, Krzysiek powinien śpiewać bardziej do ludzi a mniej do śpiewnika. Jak płuca podrosną będzie O.K. Pojawił się też niejaki T. Koczko, ale jestem potężnie rozżalony, bo zainwestowałem w płytę, a autografu nie mam (a te włosy to chyba trwała?). Same problemy z tymi gwiazdami.

O gwiazdach myślałem w Broku, gdzie w zajeździe można poczytać Galę. Gala wyróżniła panią Renatę Beger za "Przebicie się przez medialny szum i obnażenie handlu stołkami w brutalnym świecie męskiej polityki". Jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby tak na tę sprawę patrzeć. Pod spodem było zdjęcie ś.p. Stevena I. który "zginął na Wielkiej Rafie Koralowej gdy gigantyczna płaszczka przebiła jego pierś wbijając kolec jadowy w samo serce". Już dyskutowałem z Sylwią prenumeratę Gali, gdy parę kilometrów za Brokiem drogę zabiegły nam konie.

Mamy ostatnio szczęście do koni, ale to było wyjątkowe. Pięć wierzchowców na przemian kłusem i galopem biegło luzem, bez opieki, do Brańszczyka. Próbowaliśmy je zepchnąć z drogi lub zatrzymać, ale ogier był uparty i parły naprzód pięknie tłukąc asfalt kopytami. Sytuacja nie była bezpieczna, bo ruch był niemały, więc wyprzedziliśmy zwierzaki i zaczęliśmy eskortować. Pod 112 dodzwoniliśmy się po 2 próbach i paru minutach, obiecali coś zrobić. Podobno w kawalerii to koń ma dużą głowę, żeby myśleć, a kawalerzysta dużą dup@, żeby siedzieć, ale tu tylko jeden koń był kawaleryjski i skręcił w las na łączkę przy pomniku. Tak dojechaliśmy do Poręby(?) gdzie dogonił nas radiowóz. Chłopaki z poloneza wyprzedzili kawalkadę na chyba 100 samochodów i 4 konie, po czym z całą stanowczością... wyjęli lizak i zaczęli machać na kobyły. Już po chwili byli otoczeni przez nie uznające autorytetów zwierzaki, więc się wycofali i tak wjechaliśmy między domy. Tu jakiś gieroj chciał złapać ogiera, ale konie były bez uprzęży, więc nie było za co łapać, tylko je wystraszył. Wreszcie chcąc osłonić grupę ludzi zatrzymaliśmy cytrynę (chciałoby się napisać o matkach z dziećmi i starcach, ale to chyba byli jacyś kochankowie) i wtedy, nagle, konie stanęły. Wyszło więc na to, że byliśmy przewodnikiem stada, i wszystko przez nas. Od niedzieli czekam na wezwanie z Ostowii za wywołanie tego incydentu.
Tymczasem radiowóz, wyczuwając momentum, zajechał koniom drogę i machając lizakiem... popędził je z powrotem, do Broku.

W życiu nie widziałem koni galopujących na takim odcinku, w dodatku nawet nie były spienione. W życiu nie piłem takiej nalewki, co tylko mnie przekonuje, że termin ogniska jest bardzo dobry.

Cześć i chwała każdemu, kto przyłożył do tej imprezy rękę. Naprawdę jest co wspominać.

Pozdro
Saturator

P.S.' Ile się daje cukru waniliowego?
P.S.'' Ogrodzenie było wsparte na żelaznych podkładach kolejowych (dla zainteresowanych).
P.S."' Szpaki nigdy nie sra...@ na nasz samochód.
P.S.''''Powiedzcie Sylwii, że jak mówię, żeby wyciągała aparat i robiła zdjęcia, to żeby słuchała męża, a nie marudziła o Velvii od Iwonki i brudnych szybach (żyjemy w ekologicznym kraju, trupy trudno się zmywają po zaschnięciu. W Niemczech nie ma tego problemu, oni chyba mają korytarze powietrzne albo coś podobnego, no bo przecież ekologiczni są na pewno, wszystkie te ich autostrady są ekologiczne i mamy się od nich uczyć).

Relacja V. Ziutka

Witajcie!
Na gorąco spisywane i jeszcze ciepłe wrażenia z Ogniska.

Wyruszyliśmy 5-cio osobową załogą (Rodmir - szef RadioWiDa, Ginia, Goria, Majka i ja) samochodem w sobotę około 11:00. Po przebiciu się przez korki na ul. Marsa potem bez większych przeszkód dotarliśmy do Sokołowa Podlaskiego i tam postanowiliśmy uzupełnić zapasy prowiantu (zardzewiały czołg stojący nieopodal nie był skorelowany z naszymi działaniami w supermarkecie ;-) ).

Jako, źe lokalny dyskont nie dysponował przednimi winami wytrawnymi postanowiliśmy zaopatrzyć się w nie nieco dalej na Wschód, co okazało się potem na wskroś dobrą decyzją. Tymczasem jednak mijając "bunkry Mołotowa" dotarliśmy aż pod Grabarkę - i mieliśmy szczęście, gdyż właśnie trwała niepisana przerwa między wycieczką a pielgrzymką. Korzystając z okazji obejrzeliśmy dokładnie drewnianą cerkiew, a wcześniej dokonaliśmy aktu oczyszczenia w źródełku u stóp Świętej Góry (miejsce to może mieć pogańską przeszłość: drewniana świątynia na szczycie, źródełko, las bukowy i niesamowita energia - tu przed Mieszkiem zapewne cosik stało - a sam motyw Matki Boskiej, z której wypływa woda to pewna analogia do starosłowiańskiej Matki Ziemi - Mokoszy).

Z Grabarki via Kleszczele mieliśmy dojechać już do Bud ale pech chciał, że skręciliśmy nie w tę stronę i minąwszy Czeremchę Wieś wylądowaliśmy pod samiutką granicą białoruską. Tu szybko zawróciliśmy (na szczęście bez reakcji celników) i niedługo potem dotarliśmy do Sioło Budy - troszkę po 18:00. Morawiacy właśnie mieli próbę także przeszliśmy się nieco po lesie (piękna, wilgotna ziemia, piękne drzewa, cudowne powietrze) oraz wsi - klimatyczna zawalająca się stodoła wyglądała na porzuconą ale próba zrobienia zdjęcia spowodowała wyrośnięcie spod ziemi właściciela - niemniej dogadaliśmy z nim fotografowanie.

Tomek Koczko ze swoją orkiestrą zagrali z lekkim opóźnieniem, niemniej dwa sety wyszły znakomicie. Pierwszy to historia Ondraszka, drugi - to ukłon w stronę rodzimowierczej ekipy radiowidowej ;-) z pieśniami o Slunovracie (ichniejsza Kupała), Oj Jano, Jano, Welesiankach, śmierci wojownika i tak dalej - nielicho się wybawiliśmy, a pod sceną prym wiodła głównie stołeczna ekipa ;-)

Tomki skończyli jak już było ciemno i świecił piękny sierpowaty księżyc upstrzony mnogością gwiazd - wspaniała widoczność pozwoliła na pełne podziwianie podlaskiego nieba. A gdy dotarliśmy do Teremisek, ognisko już trzaskało iskrami toteż rychło podłączyliśmy się do konsumpcji, a z czasem i śpiewu - Ginia i Goria wprowadziły na Ognisko elementy bałkańskie, choć nie zabrakło też standardowych pieśni ogniskowych - tu brawa dla młodych gitarzystów! Szant nie lubię ;-) ale Piotrek dla odmiany znakomicie walczył z przeziębionym gardłem a pieśń o Gorylu to stary klasyk ;-) Zagrał też Tomek Koczko ze swoją ekipą - doszło też do paru wokalnych jamów Zespołu Obrzędowego WiD z TKO.

Nad ranem poszliśmy z Rodmirem i Ginią na prawie godzinny spacer po lesie... Potem jeszcze rozlaliśmy pod dębami (las) resztkę miodu z biesiady - i wróciliśmy do domu (tym razem przez Węgrów) by zdążyć na Koczkę do PraCoVni ;-)

V.Ziutek

Relacja Marcina Kulika

Można dodać, że ognisko, zaczęło się zgodnie z zapowiedziami Jurka, czyli o 21:31, ale niemniej jest to godzina zbyt późna, bo rozkręciło się ono godzinę później. Dlatego w przyszłości majowe ogniska proponuję zaczynać nieco wcześniej, ok, 20:30. O terminie już pisałem - właściwie w każdy majowy i czerwcowy weekend w Warszawie dzieje się coś ciekawego, niemniej takie nagromadzenie atrakcji (w tym zwłaszcza Noc Muzeów) zdarza się raz.

A zaloga Skody (Renata, Adam, Piotrek i piszący te słowa) wyruszyła wczoraj z W-wy o 10:30. Zamierzaliśmy zjeść obiad w Hajnówce, ale dwie restauracje były zamknięte z powodu zaplanowanych imprez, a trzecia była zamknięta na glucho. Pojechaliśmy zatem do Białowieży, gdzie zjedliśmy w knajpie na parkingu przy wejściu do Parku Pałacowego. Restauracja ta wydaje się godna polecona jako mająca rozsądną relację ceny do jakości. Potem pospacerowaliśmy po parku, a następnie chcieliśmy dojechać do przejścia granicznego. Wg informacji Straży Granicznej, jest to tylko przejście piesze i rowerowe i może dlatego na drodze prowadzącej do przejścia w pewnym momencie pojawia się znak zakazu wjazdu, z którego wyłączeni są tylko rowerzyści oraz obsługa przejścia. Przejścia zatem nie obejrzeliśmy, za to dotarliśmy do stacji kolejowej Bialowieża Towarowa. Pociągi tam nie dojeżdżają od dawna, więc stacja stanowi tylko atrakcję turystyczną. Od 2 lat działa tam przez cały rok elegancka restauracja, urządzona w bardzo starannie odnowionym i urządzonym budynku stacyjnym, wczesniej przez kilka lat niszczejącym. Ceny w lokalu są wysokie, tzn. na poziomie restauracji warszawskich. Zjedliśmy lody waniliowe z gorącymi malinami (bardzo dobre, za 18 zł). Wcześniej zrobiliśmy 90-minutową wycieczkę przy wykorzystaniu szlaku czerwonego i niebieskiego oraz ścieżki "Krajobrazy Puszczy". Jest to spacer przez las, a na końcu przez osiedle Podolany wchodzące w skład Białowieży. W części zalesionej dały się nam dość mocno we znaki komary. Po powrocie do centrum Białowiezy uzupełniliśmy ogniskowe zapasy i o 20:30 dotarliśmy do Teremisek.

Dzisiejszy dzień rozpoczął się od rana upałem, który działał rozleniwiająco i demobilizująco. Dopiero więc przed 14 wyruszyliśmy z Teremisek, udając się na obiad do Białowieży. Tym razem zjedliśmy w "Unikacie". Ceny są tam w zasadzie umiarkowane, ale potrawy tylko zjadliwe, ale nie rewelacyjne. We wspomnianej wcześniej restauracji przy wejściu do Parku Pałacowego można zjeść za porównywalną cenę, ale znacznie smaczniej.

Po obiedzie punktualnie o 15 wyjechaliśmy z Białowieży i równie punktualnie o 18:30 dotarliśmy do Warszawy na Szmulki. Jazda była niezbyt spieszna, spokojna, bez korków, z większym ruchem tylko przed Stanisławowem oraz w okolicach Warszawy (miejscami jazda w kolumnie, ale dość płynna, z prędkością 60-70 km/h). Jechaliśmy przez Hajnówkę, Bielsk Podlaski, Brańsk, Ciechanowiec, Nur, Ceranów, Kosów Lacki, Korytnicę, Stanisławów, Rembertów, Ząbki i Targówek Fabryczny. Stan dróg jest niezły, zdarzają się gorsze odcinki, na których nieco trzęsie ;-) , ale plusem jest nieduży ruch i w zasadzie brak tirów. Polecamy ten wariant na następne ogniska w Teremiskach :) .

Na koniec tradycyjnie dziękuję Iwonce i Jurkowi za zorganizowanie kolejnego fajnego wyjazdu.

pozdrawiam,
Marcin Kulik