Kraków inaczej (2009)

Niedziela, 25 października. Troszeczkę zapomniałem, że zmiana czasu - w związku z tym wstałem godzinę wcześniej - ale dzięki temu zamiast siedzieć na dworcu ("a jeszcze chwila jest to sprawdzę pocztę" - cóż, postępujące uzależnienie od internetu, ale tym razem okazało się pomocne w życiu) przesiedziałem przed monitorem, sprawdzając jeszcze w google maps parę wariantów pieszego poruszania się po grodzie Kraka.

IC wyruszył punktualnie (6:15 z Centralnego), a mi w przedziale trafiła się przesympatyczna rodzinka z córką bardzo podobną do Denisy ;) Podróż minęła bardzo szybko, fakt, że jeszcze troszkę kimałem, a Kraków przywitał mnie lekko mglistą, ale ciepłą jesienią. Po krótkim rekonesansie okolic Dworca Głównego ruszyłem ulicą Westerplatte, a następnie św. Gertrudy w stronę Muzeum Archeologicznego. Trafiłem tam, nie spiesząc się, dokładnie na 10:00 czyli na otwarcie. Przepuściwszy wycieczkę dogadałem się z szatniarzem, że można robić zdjęcia.

Miałem farta - posąg Światowida Zbruczańskiego jest prezentowany w małej, osobnej sali, a tak wcześnie rano jeszcze nie stała na sali ochrona, więc mogłem poobcować. Jest moc w tym posągu, co oryginał, to oryginał!

Następnie udałem się przez rynek i remontowane i opakowane szczelnie folią Sukiennice do kawiarni Bunkra Sztuki, gdzie byłem umówiony ze znakomitą rumuńską poetką, rockmanką i pieśniarką - Aliną Alens na wywiadzik do RadioWiDa. W tym czasie kawiarnia gościła poetów z całego świata w ramach spotkań poetyckich. Zamówiwszy turbo-kawę usiadłem przy jednym ze stolików z tabliczką "rezerwacja" (pan z radia ;) ). Z Aliną rozmawialiśmy przy kawie ponad dwie godzinki. Następnie pokręciłem się po krakowskiej starówce i spotkałem ze znajomą na kolejnej kawce - w Kraku mają naprawdę super kawy w kawiarniach :) Jednak co spotkanie w realu, to w realu - mam nadzieję, że jeszcze długo internetowa komunikacja nie zastąpi spotkań w rzeczywistej przestrzeni miejskiej :)

Powoli nadciągał zmrok - wiedziałem już, że nie zdążę do Muzeum Lotnictwa Polskiego i ten punkt programu zostawiłem sobie na wiosnę, a tymczasem wsiadłem w niebieski tramwaj linii 4 i ruszyłem w stronę... Nowej Huty. Niebawem ze znajomymi piliśmy piwko pod Hutą Sędzimira. Robi wrażenie, a dla miłośników klimatów postindustrialnych to obowiązkowy punkt programu zwiedzania Krakowa. Wielka brama - jeszcze w stylu "berlińsko-speerowskim", ale już w technologii PKiNu. Wokół - lasek i to dość gęsty, jak na miasto. Ot w latach 50-tych miał być buforem w razie ataku i wziąć na siebie atomowy ogień. Dziś – ładny jak na tereny blokowo-fabryczne teren spacerowy i troszkę odmitologizowała mi się w głowie ta ponoć "straszna" Nowa Huta. Dzielnica, jak dzielnica - ja osobiście fascynuję się współczesnym folklorem miejskim (w sensie obserwacji stanu faktycznego i związanej z nim obyczajowości - już będąc w Wiedniu kilka lat temu najlepiej mi się zwiedzało zwykłe dzielnice mieszkalne) – tak, że Nowa Huta dostarczyła mi specyficznych przeżyć - ale kontent byłem, że i tam zdążyłem trafić.

Powrót 4-ką do centrum troszkę mi się dłużył, bo tramwaj jechał strasznie wolno, ale tuż przed 18:00 byłem już na dworcu. Przedwieczorny gwar potęgował się skokowo w miarę zbliżania się do peronu nr 4. Niebawem podstawili Interregio - czyli po prostu podmiejski w nowych barwach. Po krótkiej bitwie pod Grunwaldem byłem w środku i tak aż do Warszawy. Czułem się jakbym z Plant pod Pałac Kultury metrem przyjechał - swoją drogą taki podmiejski skład wyciąga całkiem zacne prędkości, szkoda tylko, że stał trochę w szczerym polu, przez co złapał prawie 30 minut opóźnienia.

Podsumowując - bardzo, bardzo udana wyprawa! Muszę na wiosnę wrócić i na spokojnie zrobić sesję foto "Kraków inaczej" :)

Witt Wilczyński