Roztocze wschodnie (2008)

Jak ostatnio w każdy weekend pojechaliśmy tam, gdzie była najlepsza prognoza pogody. Tym razem to było Roztocze Wschodnie! Kraina ta oddalona jest od Warszawy o 310 km dość dobrą drogą - 4 godziny spokojnej jazdy.

Obdzwoniliśmy kilka agroturystyk, miejsce znaleźliśmy w gospodarstwie agroturystycznym Jan Głaz, Wola Wielka 62. Co ciekawe, spora agroturystyka prowadzona od 5 lat na tym końcu świata nawet nie ma zdjęcia w sieci - nikt nie zadbał o ten szczegół. Wiejski dom położony na wzgórzu z pięknym widokiem na niemal górski pejzaż - Wielki Dział i Goraje. Zadbany ogródek z wieloma zwierzętami, sympatyczni gospodarze. Zaraz obok ciekawy zespół cerkiewny w Woli Wielkiej.

Roztocze Wschodnie to doskonałe miejsce na ognisko Jaremy - jest tu bardzo dużo dziwnych i ciekawych miejsc, które są dzikie, zapomniane, przypominające Bieszczady czy Pogórze Przemyskie. Niestety nie znaleźliśmy odpowiednio dużej i odludnej kwatery, aby ogłosić takowe ognisko :(

W gorącą i parną sobotę obejrzeliśmy źródła Raty - to spore wywierzysko - bąblujące piaski oraz wybijające ze skał źródła. Wszystko kilkanaście metrów od drogi - ale trzeba znaleźć prawie niewidoczną ścieżkę.

Potem poszliśmy do Diabelskiego Kamienia - olbrzymiego głazu z ciekawą legendą, który ukryty jest bardzo doskonale - to dwa kilometry wędrówki na przełaj przez lasy i łąki, na orientację w terenie, i na końcu w niepozornym lesie niespodzianka, olbrzymi głaz: --------------------------------------------------------------------------------

„Diabelski kamień”

Dawno temu w Monastyrzu stał klasztor Bazylianów. W okolicznych osadach żył lud spokojny, który co roku zdążał na odpust do braci Bazylianów. Nie było to w smak diabłom, które miały swoje siedlisko niedaleko Werchraty, w miejscu dziś Moczarami zwanym. Postanowiły zniszczyć klasztor. Najsilniejszy z diabłów wybrał się aż do Brusna i wyrwał na Kamiennej Górze kawał skały. Pod osłoną nocy udał się w kierunku klasztoru. Droga nie była łatwa, a jary i wąwozy „Piekiełkiem” zwane stanowiły nie lada przeszkodę. Kiedy wreszcie zmęczony dotarł na skraj lasu, pewien już swego, postanowił odpocząć. Położył olbrzymi kamień na czterech innych, a sam legł obok. W tym momencie dobiegło jego uszu z pobliskiej wsi pianie koguta, zwiastujące świt. Wystraszony diabeł zerwał się w jednej chwili, chwycił za kamień, ale kogut zapiał po raz drugi i trzeci. Czart ze wściekłości wbił pazury w głaz, ale stracił już swoja moc i rad nie rad czmychnął do Moczar. Odtąd już nigdy nie próbowały diabły niszczyć klasztoru. Kamień zaś na dowód tego wydarzenia zyskał miano „diabelskiego”.

--------------------------------------------------------------------------------

Zosia stwierdziła, że najbardziej podobała się jej właśnie wycieczka do Diabelskiego Kamienia i wspinaczki na okoliczne ambony z rozległymi widokami na pagóry Roztocza.

Następnym punktem programu były Prusie - wioska którą przecięła granica z Ukrainą z ciekawą cerkwią i linią kolejową tuż przy granicy w bezludnej okolicy.

Podjechaliśmy też zobaczyć perełkę architektury - zespół cerkiewny w Radrużu, którą kiedyś już widzieliśmy w trakcie wyjazdu Jaremy na Otryt w 2002 roku: Warto wspomnieć, że jest to muzeum otwarte w nietypowych godzinach - sobota i niedziela od 13 do 17 oraz wtorek i czwartek od 14 do 18. Gdybyśmy byli bliżej centrum Unii Europejskiej, tłum turystów by deptał to piękne miejsce. Ale tu, na wschodnim Roztoczu byliśmy jedynymi turystami w to sobotnie popołudnie, a bilety nr 49 i 50 w cenie 2 zł wsparły fundusze, z których utrzymywany jest ten niezwykły zabytek.

Trzeba było coś zjeść. Największe miasto w okolicy - uzdrowisko Horyniec Zdrój posiada dwie restauracje. Niestety, w obu tej soboty były wesela. Jedyne inne miejsce w promieniu kilkudziesięciu kilometrów (jak twierdzili mieszkańcy), gdzie można zjeść, to kawiarnia w Gościńcu pod Lasem - i tu wybór jest potrójny - pizza, zapiekanka oraz frytki.

Tak posileni udaliśmy się do miejsca magicznego - kapliczki ze źródłem w Nowinach Horynieckich. Wędrując wąwozem, przez las bukowy, pod zarośniętym XIX-wiecznym mostem kolejowym wychodzi się na małą polankę, a tam spora kapliczka, w której - w środku - wybija źródło. Wszędzie słychać bulgoczącą wodę. Wokoło jest jeszcze więcej źródełek, kapliczki, święte figury.

W pobliżu jest też "polskie Stonehenge" czyli pogańska świątynia słońca ukryta w lesie - niestety zmierzch uniemożliwił nam dotarcie tam.

Noc z soboty na niedzielę to burze i ulewy - jak mówiła trafiona w 10 prognoza. Zaczęło padać o 1 w nocy, przestało padać o 8 rano, do 11.00 wyschło. Wyruszyliśmy w trasę.

Przy samej granicy jest wioska Dziewięcierz-Moczary. Przy prowadzącej do niej przez zarastające polany i leśne ostępy dziurawej drodze jest stary cmentarz. Większość nagrobków na tym cmentarzu ma 100 i więcej lat. Gdy przejdziemy przez teren cmentarza, na drugim jego końcu jest dziura w płocie. Po przejściu przez tą dziurę staniemy na terenie ruin cerkwi. Wszystko jest obrośnięte bujną roślinnością, ale doskonale widać dawne schody do cerkwi, piwnicy, a całość otoczona jest kilkumetrowej wysokości kamiennym murem z kapliczkami. W murze dwie piękne, kamienne bramy. Gdy wyjdziemy z bram, można zejść po szerokich pokrytych mchem schodach i znajdziemy się w otaczających chaszczach. Trudno uwierzyć, że do 1947 roku to była reprezentacyjna strona wejścia do cerkwi na wzgórzu, a wokoło była wioska. Dzisiaj nie ma tu nic, tylko las i zarastające polany...

Podjechaliśmy jeszcze do rezerwatu jałowców Sołokija, który nie jest szczególnie ciekawy, i jadąc przez lasy dotarliśmy do osady Niwki Horynieckie, gdzie jest stadnina koni w budynkach dawnego PGR oraz zakaz wjazdu, który uniemożliwił nam przebicie się w kierunku Brusna.

Dlatego powróciliśmy do cywilizacji, aby zobaczyć majestatyczny, niemal jakby nad Loarą, pałac w Narolu: http://narol.free.ngo.pl/index.htm Fundacja próbuje go odbudować. Za zakup cegiełki za 2 zł można zwiedzić teren pałacu. Widać, że była próba szybkiej poprawy wizerunku tego obiektu - chaszcze zlikwidowani, trawkę zasiano, elewację pomalowano białą farbą - ale grzyb szybciutko wyłazi - będzie trzeba sporo zainwestować jeszcze. Okna są na razie zabite dechami, natomiast park pałacowy, jakby nie ruszony od XVIII wieku - ponad dwustuletnie drzewa ustawione w rządki w ciekawe założenie parkowe. Dziedziniec to dobrze wykoszona łąka.

Na zachód słońca wyskoczyliśmy jeszcze do Szumów na Tanwi - miejsce zbyt rozreklamowane i zadeptane, by było tu magicznie, choć seria kaskad na Tanwi po nocnych ulewach wyglądała imponująco.

Pozdrawiam,

Jurek