Orlik 2019 - obóz górski w Beskidzie Niskim

Obchody 30-lecia Klubu Jarema - Obóz w Beskidzie Niskim, czerwiec 2019

 "A czyja to chyża, stojit pry dolyni..."

 W Beskid Niski jeździć zaczęliśmy jeszcze pod koniec lat 80-tych. Po wyniosłych, bieszczadzkich grzbietach i połoninach, zaczęło nas ciągnąć do jeszcze bardziej tajemniczych i zapomnianych gór i miejsc. Ropki, Lackowa, Wysowa, Magura Małastowska... O Beskidzie Niskim i jego ukrytych tajemnicach nie mówiło się wtedy zbyt wiele. Poza opuszczonymi dolinami i zarośniętymi grzbietami, zaczęliśmy odkrywać zapomnianą kulturę Łemków - ich tragiczną historię, stare, drewniane chyże, ocalałe, malownicze cerkiewki i niezwykłe, melodyjne piosenki. Łemkowskich piosenek uczyliśmy się przy beskidzkich ogniskach, w studenckich chatkach, z przepisywanych ręcznie lub kserowanych śpiewników. 
Przyszedł rok 1990. W Niskim zaczęły pojawiać się kolejne, coraz liczniejsze grupy miłośników łemkowskiej kultury i poszukiwaczy beskidzkich tajemnic z Warszawy, Lublina, Wrocławia, czy Gdańska. Łemkowskie piosenki po ponad 40 latach ponownie zaczęły głośno rozbrzmiewać w zarośniętych, beskidzkich dolinach, w pozostałościach dawnych, łemkowskich wiosek. Przy beskidzkich ogniskach po łemkowsku śpiewali wtedy wszyscy: Mikołaje, Chudoba, Kyczera, Drewutnia, wkrótce też Werchowyna. Zaczął śpiewać też i Jarema!!!
Jako Jarema wybraliśmy się w Beskid już na początku 1990 roku, korzystając wtedy i przez wiele kolejnych wyjazdów i lat z chatki w Wawrzce, zaprzyjaźnionego z nami Klubu Tramp. Beskid roztoczył wtedy przed nami wszystkie swoje niezwykłe uroki i odtąd wielokrotnie wracaliśmy w te góry, czasami nawet kilka razy w roku. Na krótkie, weekendowe rajdy, na tygodniowe, wędrowne obozy (przejścia), później również na duże, rodzinne wyjazdy. A 10 lat temu obchodziliśmy tam, w Beskidzie (Czarne), nawet 20-lecie Jaremy!!!
 
Tu tylko fragment relacji z maja 2009 roku:
"(...)Nie był to taki zwyczajny wyjazd. Towarzyszyły mu nieunikniona symbolika jubileuszu i nostalgiczne, beskidzkie powroty. Bo przecież to dokładnie 20 lat temu (29.04.-01.05.1989 roku) wybraliśmy się na pierwszy wspólny Rajd (wtedy akurat w Góry Świętokrzyskie), który w rezultacie zaowocował powstaniem Jaremy - założeniem i nadaniem nazwy Klubowi. Klubowi rozumianemu jako środowisko, grupa przyjaciół wspólnie poszukujących i realizujących swoje pasje. Niezwykłe, że tym właśnie Jarema pozostała do dziś."
Sentymentalne powroty wiązały się z miejscami, w których wielu z nas zaczynało swoje spotkania z Beskidem. Ropki, Wawrzka, Lackowa, Czertyżne... To tu łapaliśmy bakcyla Beskidu, który cały czas drąży naszą świadomość i bez przerwy ciągnie ją w opuszczone, beskidzkie doliny. Na przykład Ropki (łem. Ripky). Mroźną zimą, w lutym 1988 roku, po raz pierwszy wtedy Beskid pozostawił we mnie swój ślad. Wówczas stały tu ledwo 2-3 stare zabudowania. Stara chata żoliborskich harcerzy (http://skocz.pl/Ropki_dawne), studencka ekipa z Geografii, narty biegówki, śnieg po pas i lodowata woda w strumieniu. A najbliższy GS (yhmm, kiedyś była taka popularna sieć tanich, wiejskich delikatesów ;-)) z chlebem, piwem i winem, dopiero w Wysowej. Wtedy był to dla nas dosłowny koniec świata (...)
(Wawrzka) To właśnie ta chata była przez kilka lat naszą bazą wypadową na całą okolicę. Dla wielu z nas to było pierwsze miejsce w Beskidzie. To tu na początku lat dziewięćdziesiątych robiliśmy rajdy kursowe i nocne manewry, tu czasami gospodarzyliśmy, dbając o to miejsce. I nawet zbudowana przez nas 19 lat temu ("własnymi rękami") "sławojka" (bratni dar Jaremy dla Trampa ;) cały czas tu stoi. Tak - to właśnie w Wawrzce, Ropkach, Bielicznej, Wysowej rozpoczynała się nasza wspólna przygoda, która trwa do dzisiaj."
 
Sami widzicie - historia już długa, niezwykle ciekawa, a dla wielu ciągle żywa i inspirująca. W tym czasie na beskidzkich szlakach wyrosło nowe, młode pokolenie Jaremowiczów, które w jakiejś mierze udało nam się zarazić naszą wspólną pasją odkrywania tajemniczych, zapomnianych miejsc - i nie tylko tych w Beskidzie!
Dlatego też i w tym symbolicznym roku - roku 30-lecia Jaremy, spotkajmy się razem w naszym Beskidzie i zaśpiewajmy wspólnie przy jaremowym ognisku beskidzkie i łemkowskie piosenki!!!
A Duch Jaremy na pewno  zaśpiewa wtedy razem z nami!!! 
 
"Jichaw kozak czerez misto, pid ko... pid kopytom kamiń prysnuw, da-hej! Heeeej!!!
Pid ko... pid kopytom kamiń prysnuw, da-hej!"
 
Za Jaremu!!!
Pepe

 I był Beskid i były słowa... - relacja z wyjazdu

 
"I był Beskid i były słowa..."
 
To była już 25 w tym roku kalendarzowym impreza Jaremy. I kolejna z cyklu obchodów 30-lecia Klubu!!! W Beskid Niski wracamy regularnie - ostatnio w maju 2017, a wcześniej w 2010 i 2009 (20-lecie Jaremy!) Tym razem jednak miała to być wyprawa typowo górska, z chodzeniem po beskidzkich szczytach i dolinach "jak za dawnych lat". O pogodę w ogóle się nie martwiliśmy - Adam był z nami!!!
 
Dzień 1 - środa (19.06.)
"Powiedz dokąd znów wędrujesz..." W Beskid!
 
Dojazdy w góry w tego typu wydłużone weekendy to jak sami wiecie prawdziwa epopeja. Ludzie swoje, drogi swoje, korki swoje, nawigacja swoje... nawet ulewne burze i gradobicia nie zniechęciły nas do popołudniowego wyruszenia i wieczornego dotarcia do naszego, uroczego Orlika, malowniczo położonego na wzgórzu nad doliną Ropy. Na samym dnie doliny zachęcająco połyskują orzeźwiające wody jeziora Klimkowskiego, a na niebie nad wzgórzem codziennie koło południa krąży tutejszy orlik krzykliwy. Widok na dolinę i okoliczne górki naprawdę uroczy. Nocą wszystko to rozświetla jasna lampa księżyca i bardzo przyjemnie oczekuje się przy rozgwieżdżonym niebie, na drewnianym widokowym tarasie, na wszystkich dojeżdżających tej nocy z Warszawy - nawet do godziny 3 nad ranem. A noce przecież najkrótsze w roku.
 
Dzień 2 - czwartek (20.06.)
"Lisom, lisom, pry dołyni..." Na Busov i do Bardejova.
 
"Gdy na rajd wyruszaliśmy, wszyscy byli dobrej myśli, buty mocno zawiązali i plecaki zarzucili..."**
Ekipa, która dojechała jeszcze poprzedniego dnia, od początku postanowiła nie zasypiać gruszek w popiele. Na słowackim Busovie (1002) - najwyższym szczycie Beskidu Niskiego - Jarema poprzednim razem była 21 lat temu. Dłużej nie mogliśmy już czekać. Trzeba było sprawdzić, czy nadal jest tam tak stromo, dziko, mrocznie i gotycko jak w 1998. Szybka trasa dwoma samochodami przez przejście graniczne w Koniecznej, Zborov, Bardejov, doprowadza nas do znajomego Vysznego Tvarożca (albo jak kto woli Twarożka). Buty na nogi, poziomki do buzi i szlakiem pod górę. Non stop pod górę, monotonnie i nieustająco. I pierwsze zaskoczenia - błota nie ma, chmur i mgieł nie ma, innych wędrowców również brak. Słoneczko grzeje jak szalone, drzewa jakby większe, stroma jest jak było dawniej. 
Na szczycie najwyższej góry w Beskidzie znajdujemy zawieszoną na drzewie metalową skrzyneczkę z notesem na pamiątkowe wpisy zdobywców. No to i my się wpisujemy, żeby druga cześć (piątkowa) jaremowej ekipy, następnego dnia miała co odnaleźć i odebrać obiecaną nagrodę za zdobycie Busova i odnalezienie wpisu pierwszej grupy (pamiętacie jeszcze kursowe, jaremowe manewry, albo chociaż podchody?) Pamiątkowe fotki w "jaremkach" i zejście w dolinę - ale tym razem już bez szlaku, najpierw po wyniosłym i stromym grzbiecie (914), a potem po totalnie zarośniętych pokrzywą, starych, leśnych duktach, które po latach stały się żerowiskiem dzików lub korytami strumyków spływających ze zboczy Busova. Niezadowoleni gospodarze tych uroczysk (dziki) niechętnie acz raźno czmychali w głęboki las, nie ryzykując bezpośredniego spotkania z tak zdeterminowaną, górską ekipą. Nie powiem - my też byliśmy całkiem zadowoleni z tego faktu. Już w dolinie Sverżovki, poniżej granicy lasu, rozciągały się pięknie ukwiecone, malownicze beskidzkie łąki. Brodząc po kolanach w wysokich trawach chłonęliśmy uroki okolicznych szczytów (Hrb, Staviska, Pohorela) nie zauważając nawet jak dotarliśmy do samochodów pozostawionych w Twarożku.
 
Głód już lekko doskwierał, więc pomimo zmęczenia górską trasą szybko ruszyliśmy do Bardejova na spotkanie dojeżdżającej tego dnia wprost z Warszawy części jaremowej ekipy. Na bardejovskim Starym Mieście w letnej zahradzie Pod Branou przepysznie wręcz smakowały nam talianskie polievky, vyprażany syr z tatarską omaczką, slovacky sznycel, bravcova panviczka z oblohą i świeżutkie, zimne, czapovane Krusovice. No, ale w takich okolicznościach, nie miało prawa smakować inaczej. Zresztą, prawie 10 osobowa ekipa z napisem Jarema na koszulkach wzbudzała żywe zainteresowanie zagranicznych turystów, którym nasz "jaremowy gotyk" przypominał dawno minione lata chwały. Tłumaczyliśmy in cierpliwie, że to niekoniecznie tak, a wieść o sławnym, polskim Klubie Podróży i jego patronie poniosła się we wszystkie świata strony.
Wieczorny powrót do kraju i do naszego, ustronnego Orlika zakończył się wspólną, nocną biesiadą na tarasie (już w komplecie, z tą częścią ekipy, która tego dnia dopiero dojechała w Beskid i zwiedziła kościół w Sękowej, cerkiew w Owczarach oraz Gorlice) i smakowaniem zakupionych w Bardejovie słowackich trunków i przysmaków. Tego wieczora odbyło się też uroczyste wręczenie muzycznych upominków dla Jaremowiczów głosujących w plebiscycie Wirtualne Gęśle, na folkową płytę 2018 roku.
 
Dzień 3 - piątek (21.06.)
"Lisom, lisom, za horamy..." Na Ostry Wierch, Hrb i Busov.
 
"Szliśmy tak już chyba szósty dzień, przed nami stoi szczyt - cel naszej drogi..."*
Tego dnia część ekipy dojeżdżającej na kwaterę w czwartek wyruszyła z doliny Ropy w Blechnarce, przez Hrb (764) i grzbiet graniczny na Busov (1002). Celem - poza oczywistym zdobyciem szczytu - było odnalezienie wpisu pierwszej, jaremowej grupy z poprzedniego dnia. Wyzwanie dodało sił do tej trudnej i długiej wspinaczki zwłaszcza najmłodszej części ekipy (Helcia i Zosia), która również pozostawiła swój pamiątkowy wpis w kajeciku na szczycie Busova. No, ale było warto, a nagrody za osiągnięcie celu były słodkie i pyszne!!!
 
"Góry stały ponad nami całe w niebie postrzępionym, las zielony, w nim po pępki banie cerkwi zanurzone..."**
Reszta ekipy, która Busov miała już na rozkładzie, wyruszyła z Ropek przez przełęcz Prehyba, Białą Skałę (903), na Ostry Wierch (938). Upał i duchota były niemiłosierne i tylko las zielony, bure świerki i stare, rozłożyste buki dawały cień i ochłodę wędrowcom. W dolinie cerkiewka w Bielicznej, a za nią dostojnie i dumnie wyglądała "skrzydląca się brama Lackowej" (997). Następnego dnia wyślemy tam naszą ekipę szturmową, żeby "góra policyjna" nie poczuła się tak zupełnie porzucona. A my tym razem w dół po stromym zboczu z powrotem do Ropek i prosto do zdrojów w Wysowej.
 
"A tam było jak w raju - o której byś nie przyszedł zawsze piwo dają."*
Oj, jak dobrze, że są w górach takie zdroje. Bo co lepszego po wyczerpującej, górskiej wędrówce, jak lokalne, przysmaki w łemkowskiej "Gościnnej Chacie" . Stara, drewniana karczma, niezwykły klimat, łemkowska muzyka i takoweż, pyszne potrawy: hałuszki (kluski z tartych ziemniaków) z gulaszem, fuczki (placki ze smażonej kiszonej kapusty) z gulaszem, war ze zlepieńcami (zupa z soku po kiszonej kapuście z pierożkami mięsnymi), kisełycia z komperami (żur z kiszonej, owsianej mąki z ziemniakami), kiszeniak (gołąbek w liściach z kiszonej kapusty), tartianiki (placki ziemniaczane pieczone na liściach kapusty), łemkowskie pierogi. A do tego oryginalna miętownica (mięta z miodem) i regionalne piwo z Grybowa, którego mineralny smak skutecznie umilał długi czas oczekiwania na potrawy. Ale wierzcie, że warto czekać. Takiej, oryginalnej kuchni łemkowskiej pewnie nigdzie indziej nie spróbujecie. 
No, ale w końcu byliśmy w Zdroju - i to chyba najmniejszym w Polsce - Wysowa liczy tylko ok. 700 mieszkańców. Ale jest park i dom zdrojowy, fontanna, obowiązkowa muszla koncertowa, a nawet mongolska jurta. W domu zdrojowym tutejsze wody mineralne (solanki) leczące chyba wszystkie schorzenia damskie i męskie (lista długa, więc nie zapamiętywałem). A po parku zdrojowym wśród nielicznych kuracjuszy i przygodnych turystów hasają sobie swobodnie beskidzkie sarny. Takie cuda to tylko w Beskidzie.
Ta sarenka w tym parku to już było prawdziwe przegięcie, a poza tym zaczynał się właśnie wieczorek muzyczny dla kuracjuszy. Trzeba nam było wracać. Zwłaszcza, że nasza ekipa szturmowa (Ewa i Radek) zdążyła już w międzyczasie wejść na Magurę Małastowską (813) i odwiedzić festiwal teatralny "Innowica" w nieodległej Nowicy. Wieczorne oczekiwanie na ekipę z Busova umilał nam na tarasie dyżurny, polny świerszcz, który usilnie starał się wpasować w rytmiczne dźwięki jaremowej gitary.
"Kilometry już za nami, a przed nami zachód słońca, echo niesie nad górami pieśń radosną, pieśń bez końca:
La la la la la, lalalalalala la la!"**
 
Dzień 4 - sobota (22.06.)
"A tam w mech odziany kamień, tam zaduma w wiatru graniu, tam powietrze ma inny smak..." Na Rotundę, Lackową i do Radocyny. 
 
Poranna ekipa szturmowa (Ewa i Radek) nie zamierzała zbyt długo czekać i skoro świt wyruszyła do Ropek, Bielicznej i na Lackową (997). Królowa naszego Beskidu otrzymała to co królewskie - hołd od Jaremy!
Cała reszta ekipy wspólnie udała się w drogę do Zdyni, skąd zamierzaliśmy wejść na sławną Rotundę (771) z odnowionym, drewnianym cmentarzem wojennym. Tego dnia to był nasz punkt zborny, gdyż z przeciwnej strony (z Regietowa) miała dotrzeć na Rotundę ekipa szturmowa z Lackowej. I dotarła. Nam udało się jeszcze odnaleźć całkowicie zarośnięty, znajdujący się poza szlakiem szczyt Rotundy, na który nikt nie wchodzi, bo i po co. Dlatego my właśnie tam weszliśmy. Potem wreszcie wspólne, pamiątkowe zdjęcie całej jaremowej ekipy i można było wracać do samochodów w Zdyni i Regietowie, aby przez Gładyszów i Krzywą wspólnie wybrać się do jednego z najbardziej magicznych zakątków Beskidu Niskiego - doliny Radocyny i górnego odcinka Wisłoki. Ta malownicza, opuszczona dolina była kiedyś dużą, łemkowską wsią, w której do 1947 roku żyło ok. 500 mieszkańców. Zostały po nich stare drzewa owocowe, rozległe, zarośnięte łąki, przydrożne kapliczki i krzyże, zarośnięte cerkwiska, piwniczki i mały cmentarzyk. O tragicznych losach tego miejsca opowiada tablica na symbolicznych, drewnianych drzwiach do wioski. Radocyna, to miejsce pełne uroku i zadumy - prawdziwe duchowe misterium niezwykłego splotu losów człowieka, siły natury i piękna górskiej przyrody.
"I cóż mi powiesz Panienko Przeczysta - jarzębino, ikono leśna - przydrożna leszczyno?
Czegóż mnie nauczysz pod drewnianym dachem, płomykiem lampki drżącym, bukowym zapachem?"***
 
Jednak trzeba było wracać. Po całym dniu wędrówki należała nam się jakaś nagroda. A co najbardziej lubi robić Jaremowicz po długiej, górskiej wycieczce? Najeść się, napić i ... pośpiewać przecież!
Karczma "Dziurnówka" w Wysowej nie jest tak ciekawa jak łemkowska "Gościnna Chata".  Ot, typowy, ludowy misz masz, albo góralskie potrawy rodem ze skalistego Podhala. Jednak kociołek góralskiej kwaśnicy z wędzonym żeberkiem, wielki placek po zbójnicku, pożywny "ukropek", kartacze z mięsem (hałuszki) czy przebojowa pieczeń barania w sosie z grzybów leśnych z litewskim, ziemniaczanym kindziukiem powinny zaspokoić niejednego, zgłodniałego górską wędrówką. Piwo z Grybowa też tutaj było, więc w sumie wszyscy wyszliśmy zadowoleni.
Ostatni już wieczór na tarasie naszej kwatery tym razem w całości poświęciliśmy piosenkom łemkowskim. Bo gdzie lepiej niosą się po dolinach słowa i melodie łemkowskich piosenek, jak nie w Beskidzie? Oj, można by tak  "spiwać całą noć do rania", ale te o tej porze roku są naprawdę wyjątkowo krótkie. Dokładnie jak ta właśnie.
A i wiecie co? Tej nocy nawet nasz dyżurny świerszcz całkowicie zamilkł na łące przed domem. Chyba nie nauczyli go grać po łemkowsku.
"A czyja to chyża stojit pry dołyni..."  
 
Dzień 5 - niedziela (23.06.) 
"I był Beskid i były słowa..." Pejzaże
 
Czas powrotów, to jednak pewien smutek i nostalgia, że to już. Tak długo nie było, a tak krótko było. A może właśnie długo było, tylko szybko minęło? No nic - nie rozwiążę teraz tego problemu. Każdy opóźniał ten wyjazd jak mógł - a to przydługim śniadankiem na tarasie, a to powolnym pakowaniem, a to zwiedzaniem okolicznych cerkiewek (Kwiatoń), a to w końcu jeszcze jedną wycieczką do dolin Radocyny lub Regietowa. No, nie chce się stamtąd wracać. Zwłaszcza, że na drogach szał weekendowych powrotów do stolicy. 
Dobrze, że jest Beskid i dobrze że są słowa. Inaczej trudno byłoby to wszystko zrozumieć i odpowiednio opisać.
 
"Nigdy nie zrozumiem waszych ciepłych dłoni i drewnianych łyżek nasiąkniętych zupą.
Twarz przytulam do belek, lecz ukłon - do progu. I wracam do siebie żelazną koleją..."***
 
Za Jaremu!!!
Pepe
 
Ps. Wielkie podziękowania dla Radka za pomysł i organizację wyjazdu, a także dla całej jaremowej, beskidzkiej ekipy!!!
 
W relacji wykorzystałem fragmenty tekstów piosenek m.in. grupy Słodki Całus od Buby:
* Piosenka turystyczna I 
** Piosenka turystyczna II
*** Łemkowyna

 
 Cześć,
Piotrowi akompaniował derkacz zwyczajny (Crex crex) :)
https://www.youtube.com/watch?v=TgNrbXQJdwo
Adam Mickiewicz w II Księdze "Pana Tadeusza" pisał:
"Tam derkacz wrzasnął z łąki, szukać go daremnie, Bo on szybuje w trawie jako szczupak w Niemnie" 
Dopiero po zrobieniu tego krótkiego filmu zrozumiałem, co miał poeta na myśli. Poza niepowtarzalnym głosem, niesamowita jest szybkość, z jaką ten ptak umyka i bezszelestnie jak pocisk przemieszcza się w gęstych trawach.

Poniżej ze strony: http://jestemnaptak.pl/artykul/derkacz
"W rejonie Puszczy Białowieskiej ptaki te zjawiają się dopiero na początku maja. Pierwsze meldują się samce i donośnym „derkaniem” próbują zwabić przylatujące nieco później samice. Samce odzywają się wówczas przez całą noc, powtarzając swoją monotonną „piosenkę” kilka tysięcy razy!"

"W polu koncert wieczorny ledwie jest zaczęty;
Właśnie muzycy kończą stroić instrumenty,
Już trzykroć wrzasnął derkacz, pierwszy skrzypak łąki,
Już mu z dala wtórują z bagien basem bąki,
Już bekasy do góry porwawszy się wiją
I bekając raz po raz jak w bębenki biją."
(Księga VIII, Zajazd)

Pozdrawiam,
Ewa