Biebrzańskie wędrówki na Czerwonym Bagnie (2004)

Świadom nadciągających nieludzkich upałów postanowiłem w sobotę zrezygnować z lata w mieście i zrobić wypad do Biebrzańskiego Parku Narodowego na Czerwone Bagno. Częściowo ominąwszy korek pod Wyszkowem, podczas rozkoszowania się jazdą po nowej obwodnicy Ostrowi Mazowieckiej usłyszałem w Radiu Białystok zajawkę o rozpoczynającej się imprezie Na Iwana na Kupała w Dubiczach Cerkiewnych, całonocnej zabawie ogniem i wodą, występach Rodyny, Kosari, folkteatru "Duliby" , Czerwonej Kołyny, Karpatiyany i innych. Piotrze dlaczego tego nie rozreklamowałeś!? Ponieważ nie mogłem się rozdwoić kontynuowałem jazdę nad Biebrzę. Rozmyślając jaka to całonocna imprezka w Dubiczach mnie ominęła kątem oka zobaczyłem 2 duże ptaszyska spacerujace po bagnie Ławki. Po zatrzymaniu mogłem z odległości 60 m podziwiać dwa żurawie szukające pożywienia wśród traw. Nad nimi krążyły czajki wrzeszcząc głośno. Uczta dla oczu mieszczucha wyśmienita i do tego prosto z drogi. Uznałem to za dobry znak i już mniej załowałem, że nie jestem w Dubiczach Cerkiewnych (na www.dubicze-cerkiewne.pl jest zdjęcie trąby powietrznej, która spustoszyła Jelonkę). Nie zatrzymując sie przy wieży, z której nigdy nie można było zobaczyć dzikich zwierząt jechałem dalej aż do leśniczówki Grzędy. Na polu namiotowym była jakaś drużyna harcerzy, która pośpiewała jedną piosenkę a potem jeden wyższy gość zaczął coś młodzieży trajlować. Przynajmniej nie przeszkadzali mi w rozbijaniu namiotu. Około 20:45 dotarłem na Wilczą Górę - punkt widokowy położony na wydmie z szeroką perspektywą łąk nadbiebrzańskich. Mogłem obserwować przez długie oczy dwa łosie pasące się tzn głównie ich grzbiety. No i tak łosie chodziły, chodziły, niknęły mi w trawie i prawie ich nie było widać. W totalnej ciszy słychać było zgryzy łosi. Natomiast kupa czegoś, która była znacznie bliżej też zaczęła się poruszac i stała się łosiem. Łoś ten wyszedł po chwili na wysepkę pośród traw i pozwolił się podziwiać całą swoją sylwetkę przez długie oczy. Jeszcze mniej zacząłem żałować, że nie jestem w Dubiczach Cerkiewnych. Nad łąkami zaczęły się unosić mgły, więc skierowałem się z powrotem na pole namiotowe. Na polu sytuacja przedstawiała się komfortowo - harcerze gdzieś znikli, pozostał tylko jeszcze samochód z dwoma Niemcami, z których jeden siedział przy ognisku i miarowo grał na bębnie jakieś indiańskie rytmy. Zrobiło się folkowo. Zachodnioberlińczycy po raz pierwszy w Polsce, zdumieni że można tu oglądać dzikie zwierzęta, przedtem byli w Tatrach i Krakowie. Podali info, że pojedyncze wilki przechodzą do Niemiec z Polski, z czego bardzo sie ucieszyłem. Rano około 10 wyruszłem z powrotem na szlak. Juz na początku próbował mnie przestraszyć cherlawy zaskroniec, unosząc się i pokazując język. Jak 2 razy koło niego przejechałem znikł w bezpiecznej trawie. Następnie było spotkanie z ciągle-drapiącą-się-wiewiórką. Jechałem sobie dalej wolniutko zastanawiając się, czy mam szansę na spotkanie zwierzęcia, bo jednak cyk wolnotrybu jest dobrze słyszalny, obserwując gęstwinę po obu stronach, kiedy moją uwagę przykuł obły kształt wystający na łuku drogi, za bardzo obły, aby być pniem. Zwolniłem, zatrzymałem i nagle ten płowe ciało uniosło się na długich łapach i dało susa przez drogę. Byłem zaskoczony wielkościa tego zwierzęcia, że takie koty mozna spotkać też u nas w Europie. Czy przypadkiem nie uciekło z ZOO? Po nim zerwał się z ziemi drugi, malutki z dużą głową a potem jeszcze trzeci niezdarnie przebiegł na drugą stronę drogi. A więc spotkałem całą rodzinkę, 1,5% populacji rysi w Polsce. Podjechałem w to miejsce, gdzie znikły rysie w nadziei, że coś jeszcze zobaczę. I nie myliłem się. W odległości ok 3 metrów od drogi szamotała się w gałęziach malutka brązowo-ruda kuleczka próbując sforsować jakieś gałęzie. Matki i drugiego nie dostrzegłem. Przez głowę przeleciała mi myśl o adopcji tego malca, ale powstrzymałem się. Odjechałem na pewną odległość. I znowu było to celne posunięcie, bo na drodze pojawiła się rysica a zaraz potem małe. Mogłem przez dobrych parę sekund obserwować rysie. Rysica miała płową sierść, spłaszczony pysk, krótki ogon, miała nieproporcjonalnie wysokie łapy i wzrostem dorównywała rowerowi, była raczej chuda - na zdjęciach rysie prezentują sie raczej w wersji spasionej a widać w rzeczywistości jest troche inaczej. Zaskoczyła mnie przede wszystkim wielkość tego zwierzęcia. Zawsze wyobrażałem sobie rysia jako większego kota z krótkim ogonem a tutaj takie duże zwierzę. Stwierdziłem, że dobrze, że nie podjąłem decyzji o adopcji, bo jak z takim dużym kotem zmieścić się na małej poduszce w łóżku. No i do tego trzeba oduczyć rysia przegryzania krtani, bo w taki sposób zdobywają pożywienie. Młode były jeszcze bardzo niezdarne, z trudem unosiły wielkie główki i wzrostem dorównywały już dorosłym kotom. Ale miały zupełnie inną budowę. Chwilę mierzyliśmy się wzroskiem, potem rysica pobiegła drogą a za nią małe. Po paru minutach wróciłem, by zobaczyć czy nie został jakiś maluch, ale niczego nie zauważyłem. W powrotnej drodze, do Kopytkowa nie dotarłem, bo czarne błoto mimo nazwy Czerwone Bagno sięga tam poza kolana, jeszcze dokładnie zbadałem teren spotkania z rysiami i zobaczyłem wśród gałęzi dużo myszek. Moze więc rysica przyprowadziła małe na lekcję polowania. Rozmawiałem w leśniczówce i pani byłą bardzo zdziwiona, że jest rysica. Przedtem spotykano rysie na Dziale Grabowskiego. Jak się domyślacie byłem szczęśliwy, że nie pojechałem do Dubicz Cerkiewnych. W powrotnej drodze spędziłem 1/2 godziny w Biebrzy - bardzo przyjemna woda, no i z wieży nad bagnem Ławki dostrzeglem 3 łosie - podobno w sobotę było ich 8.

Pozdrawiam
Zbyszek