Chorwacja (2005)

Witajcie
Wróciliśmy szczęśliwie, pełni wrażeń - bardzo pozytywnych. Dzieciaki zadowolone, bardzo pasują im wędrówki campingowe, spanie w namiocie i dużo swobody.

Trasę zaplanowaliśmy tak, aby trudy podróży rozłożyć na większą liczbę dni, a jednocześnie wygospodarować czas na zwiedzanie różnych ciekawych miejsc. Chcąc jak najszybciej mieć za sobą polski odcinek trasy, wyjechaliśmy we czwartek 30 czerwca po pracy o 18.00. O 22.30 dojechaliśmy do Cieszyna gdzie w Fundacji Rozwoju Wsi mieliśmy zarezerwowany nocleg ze śniadaniem do łóżka. Rano, przez Cieszyn, Novy Jiczyn przedostaliśmy się na Słowację do autostrady bratysławskiej. Przejazd przez Czechy trudny, przebudowy dróg, tłok, korki. Dopiero na autostradzie od Trenczyna (super zamek - trzeba tu przyjechać i zwiedzić) do zjazdu na ekspresówkę do Nitry trochę nadrobiliśmy czas. Przed Nitrą skręcamy na drogi trzycyfrowe (to taka nasza specjalność) celem dotarcia do Komarna nad Dunajem, gdzie znajduje się przejście graniczne z Węgrami. Po drodze w Hurbanowie jemy wyśmienity obiad w dworze byłych właścicieli browaru Zlaty Bażant. Do Sekeszfehervaru docieramy sprawnie, krajobrazy bardzo podobne do polskich, drogi wąskie, drzewa, pola uprawne. W Sekeszfehervarze nieco na intuicję odnajdujemy drogę w kierunku Siofoka nad południowym brzegiem Balatonu. To jeden z największych kurortów. Mijamy dostojnie (50 km/h) bo stoi policja (słowo węgierskie rendorszeg absolutnie niczego nie przypomina). Docieramy do Zamardi gdzie jest nasz camping (namierzony przez internet). Rozbijamy namiot i zaczyna się burza z wichrem, a na Balatonie sztorm. Pomimo deszczu rozpoznajemy okolicę, w tym restaurację - drogo. Camping prawie pusty, choć to weekend (widać Węgrzy oglądali prognozę pogody). Następnego dnia deszcz i wiatr, ale zwiedzamy okolicę. Rzuca się w oczy starannie zagospodarowane wybrzeże, placyki zabaw dla dzieci barki i knajpki.

Odnajdujemy normalny sklep gdzie ceny owoców i napojów są przyzwoite. Degustujemy dwa miejscowe winka po ok. 4 zł / butelkę - dobre. Następnego dnia rano słoneczko, ale wiatr nadal sztormowy, więc ku niezadowoleniu dzieci kąpiel wykluczona. Zwijamy namiot i startujemy do Plitvic. Jest niedziela, więc do granicy chorwackiej dość luźno, ale cały czas mijamy mniejsze lub większe kurorty, toteż jedziemy wolno. Dopiera na końcu Balatonu droga robi się pusta. Od Gorican jest autostrada (Węgrzy swoją wzdłuż Balatonu ostro budują i chyba za rok będzie gotowa). Mijamy bramki wjazdowe (autostrady w Chorwacji są płatne). Autostrada prowadzi przez góry do kotliny Zagrzebia, gdzie jest obwodnica miasta i szereg węzłów komunikacyjnych. Jedziemy dalej w kierunku Splitu i Rijeki (potem te autostrady rozchodzą się). W Karlovacu opuszczamy autostradę i skręcamy na normalna górską i krętą drogę do Plitvic, która dalej prowadzi górami do Splitu lub Knina i dalej do Bośni. Pod Plitvicami lokujemy się na przeogromnym campingu położonym na pagórkach i dolinkach pośród drzew. W głębszej dolince małe jeziorko. Gotujemy obiadek, kupujemy zaopatrzenie na wieczór. Przyjeżdżają Krzynie, którzy nocują na kwaterze 1,5 km obok. Wieczorem po campie latają stada świetlików. Pobudkę zapewniają ptaki.

W poniedziałek rano jedziemy do Narodowego Parku Plitvicka Jiezera. To system jezior połączonych wodospadami wśród bujnej roślinności. Kolor wody mieni się różnymi odcieniami szmaragdu w zależności od kąta padania promieni słonecznych. Krystalicznie czysta woda pozwala obserwować dno i liczne ryby beztrosko pływające tuż obok pomostów spacerowych. Zwiedzanie trwa cały dzień. Najpierw kołową kolejką wjeżdża się do najwyższego jeziora, po czym schodzi ścieżkami i specjalnymi pomostami w dół obserwując jeziora i wodospady. ostatecznie dochodzi się nad brzeg wielkiego jeziora gdzie wsiada się do stateczku, który przepływa je wzdłuż do trawiastej plaży z barami. Trochę odpoczywamy, a potem ścieżką w górę wyruszamy na punkty widokowe gdzie z wysokości ponad 100m można obserwować kaskady wodne, a następnie docieramy do Wielkiego Slapu. Wodospad spada po pionowej skale z wysokości 79 m. Teraz dla odmiany ścieżka prowadzi wzdłuż kaskad widzianych z góry. Trzeba zachować ostrożność, wszędzie woda i to głęboka na kilka metrów juz przy samym brzegu. Pogoda dopisuje, widoki piękne. dochodzimy do przystanku "kolejki" i wracamy do wyjścia z Parku. Polecamy gorąco taką wycieczkę. Park jest doskonale zorganizowany, trasy tak poprowadzone, że nawet duża liczba turystów nie jest zbyt dokuczliwa. Można zrobić dużo wspaniałych ujęć.

Rano we wtorek chmury i deszczyk. Zwijamy namiot i ruszamy w drogę do Mokalo koło Orebica na półwyspie Pelisac. Postanawiamy jechać przez góry do Knina, a potem dalej wzdłuż granicy bośniackiej, by do Magistrali Adriatyckiej dotrzeć dopiero koło Makarskiej (chcieliśmy ominąć Split i Omis). Droga prowadzi przez górskie pustkowia. Czasami na zboczu widać opuszczone, postrzelane wioski, niekiedy przejeżdża się przez małe miasteczka. Droga niemal pusta, dobrej jakości. Adrenalina podnosi się przy zjeździe do Knina, a potem na łączniku do szosy adriatyckiej. Serpentyny, strome zjazdy i podjazdy - słowem kolejka górska w wesołym miasteczku. O 15.00 w Plocze łapiemy prom do Trpania na Peliesacu - pozwala to ominąć ponad 100 km górskiej drogi lądem. Z internetu wytypowaliśmy dwa campingi Adriatic i Vala. Dopiero na Peliesacu poznajemy prawdziwą górską drogę ze wspaniałymi widokami na Korczulę i wysepki w przesmyku pomiędzy nią a Peliesacem. Odnajdujemy campingi, są obok siebie, ale brak zacienionych miejsc i nieco mniej komfortowe dojście do plaży na pierwszym sprawia, że decydujemy się na Valę. Camping ma budowę tarasową, a na samym dole (1 min w dół i 2 min w górę) piękna zatoczka z plażą. Jest wszystko: żwir, kamienie, trochę piasku i skały. Z naszego pięknie zacienionego tarasu rozciąga się wspaniały widok na morze. Właściciele sympatyczni, sanitariaty nowe i czyste, dostęp do lodówki. Namiot stoi - i dobrze, bo zbiera się na burzę. Krzynie którzy przypłynęli następnym promem rozbijają się już w deszczu. W nocy potężna burza i ulewa z wichrem - czy my naprawdę jesteśmy w ciepłych krajach?

Rano słoneczko wolno przedziera się przez chmury. Plaża bardzo sympatyczna, Krzyś pływa z maską i fajką, ale woda słona jak lekarstwo na gardło. Z wolna poznajemy okolicę, najbliższe dni spędzamy plażując na przemian z wycieczkami.
Orebicz to klimatyczne śródziemnomorskie miasteczko z knajpkami wąskimi uliczkami i malowniczym portem z palmami, ale bez większych zabytków (kościół i monastyr). Półwysep jest niemal cały górzysty, a stoki stromo opadają do morza. Nad Orebiczem góruje Sv. Ilja 960m npm. Jednakże suche skały i liczne żmije (inna nazwa to Góra Żmijowa) zniechęcają do jej zdobycia. Za Orebiczem ciągnie się wąska promenada do campingów windsurfingowych. Przesmyk pomiędzy Peliesacem a Korczulą oraz okoliczne góry powodują, że wieje tam silny, jednostajny i co najważniejsze z jednego kierunku, wiatr. Dlatego niebo jest tu kolorowe od kajtów, a woda od żagli windsurfingowych. Campingi roją się od wysportowanych rozrywkowych ludzi.

Miasto Korczula na sąsiedniej wyspie o tej samej nazwie, zachwyca zachowanym średniowiecznym układem miejskim wraz z potężnymi murami i fortyfikacjami. Z Orebicza płyniemy statkiem. W mieście katedra, muzeum, dom domniemanych urodzin Marco Polo i wspaniałe wąskie na wyciągnięcie ramion uliczki prowadzące po schodach. Nowsza część Korczuli również ma śródziemnomorski klimat i jest bogata w restauracje i winiarnie.

Główną wycieczką była wyprawa do Dubrownika. Najpierw 60 km po górach na Peliesacu, a potem kolejne 50 Magistralą Adriatycką. Krajobraz Pelisaca to mieszanka morza i gór. Głęboko pochowane w zatoczkach miejscowości, z których bardzo ciekawą jest Trstenic, a osobliwą Ston, warowne miasteczko na stoku góry zlokalizowane u nasady półwyspu. Mury obronne przechodzą przez grzbiet i obejmują Mali Ston po drugiej strony 300-metrowej góry. Wstęp na mury free. Mali Ston słynie za to z ostryg i innych owoców morza oraz specjalistycznych restauracji, które oferują wiele wyszukanych potraw.

110 km do Dubrownika zabiera ponad 2,5 godziny niezwykle malowniczej, ale trudnej technicznie drogi, a potem jeszcze 45 min poszukiwania miejsca na parkingu. Nad Dubrownik wtargnęła burza z oberwaniem chmury (Krzynie rezygnują ze zwiedzania, przyjadą tu dwa dni później). Chowamy się do jednej z licznych restauracji na obiad. Pioruny gaszą światło, a potoki wody rwą ulicami w najlepsze. Po 1,5 godziny przestaje padać, co pozwala nam zacząć zwiedzanie. Obchodzimy całe miasto, w końcu wychodzi słońce, więc szybko robimy zdjęcia, bo słychać znad morza następne grzmoty. Pomimo średniej pogody (ach te ciepłe kraje...) miasto robi kolosalne wrażenie. Dwuipółmetrowe mury wznoszące się wprost z nadmorskich skał, liczne zabytki architektury (zniszczeń wojennych nie widać - nie działa tylko kolejka linowa na pobliskie wzgórze), niesamowity układ urbanistyczny, gdzie ulice promieniście schodzą schodami do szerokiej alei łączącej główne bramy, a dookólnie biegną prostopadłe trakty, gdzie rozlokowały się dziesiątki knajp i knajpeczek. Przekrój narodowościowy zwiedzających jest iście światowy, łącznie z Amerykanami.
Powrót zajmuje nam nieco krócej bo ok. 2 godzin. Nieco zmoknięci, żegnani burzą i wspaniałą tęczą, docieramy przez Ston na camping.

We środę 13 ruszamy w drogę powrotną (Krzynie wracają w piątek). Łapiemy prom do Plocze (5 nieszczęśliwców zostało na nabrzeżu) skąd konsekwentnie trasą adriatycką przez Makarską, Omisz, Split dojeżdżamy do Trogiru.

Makarska i Omisz to największe kurorty w tej części wybrzeża. Omisz posiada ogromną piaszczystą plażę (ewenement w Chorwacji) utworzoną przez rzekę, która dopływa do miasta malowniczym kanionem. Poza tym tłok i jazda 30 - 40 km/h. Trogir to twierdza nadmorska, z zachowanymi ruinami zamku i murami obronnymi. Znowu spacerujemy po wąziutkich uliczkach - tu jednak bez schodów. Wspaniała katedra z grobowcem Św. Iwana. Krótki na szczęście deszcz przeczekujemy jedząc wspaniałą pizzę w Gradskiej Kniznicy. Dalej jedziemy do Vodice, gdzie mamy zaplanowany nocleg na campingu. Vodice to kurort z promenadą i portem, zgiełkiem i tłumem. Na szczęście camping jest z dala od głównej promenady i po 23.00 można spokojnie spać.

W czwartek zwiedzamy Park Narodowy Krka, gdzie atrakcją jest rzeka tworząca kaskady wodospadów, a w górnej części płynie w kanionie. Z uwagi na dzieci wybieramy część wodospadową, tym bardziej ze pod największym można się kąpać. Dno stanowi płyta skalna z licznymi spękaniami i dołami.

Woda od mniej więcej kolan do 5 m , ale kąpiel jest super. Dodatkowa atrakcją jest muzeum etnograficzne, gdzie funkcjonuje młyn wodny i folusz.

W piątek wyjeżdżamy z Chorwacji. Testujemy autostradę, dwa tunele po ponad 5 km każdy, wiadukty, wspaniałe widoki (szczególnie w oklicach Paklenicy). W cztery godziny jesteśmy na granicy węgierskiej w Gorican. Przed 18 rozbijamy namiot na campingu Navsteny w Refulop, tym razem na północnym brzegu Balatonu. Niemal natychmiast idziemy się kąpać bo cieplutko.

Camping doskonale urządzony: trawka, cień, nowoczesne sanitariaty, plac zabaw dla dzieci i specjalna plaża z piaskiem. Bary, restauracja, sklep, pralnia. 70 % campigowiczów to Holendrzy i Duńczycy. Całą sobotę się byczymy, a dzieci niemal nie wychodzą z wody. Po południu deszczyk nie psuje nam humorów (jak donieśli nam nieliczni tu Polacy, nad Balatonem pierwsza połowa lipca była fatalna, łącznie z małą powodzią). Rano w niedzielę pakujemy z żalem namiot i o 10.45 rozpoczynamy powrót. Postanowiliśmy nie jechać główną drogą wzdłuż Balatonu, bo tam strasznie wolno i korki. Wybraliśmy trasę przez górki i malownicze miasteczka z ruinami zamków. Granicę przekroczyliśmy pod Gyor i nadal bokami do ekspresówki z Nitry do Trnawy. Tu skręcamy na autostradę w kierunku Żyliny. 40 km przed Żyliną idylla się kończy i wąską ruchliwą drogą kierujemy się na Czadcę. Nie jedziemy jednak przez Zwardoń, tylko przez Jablunkow i Trzyniec malutkim przejściem do Ustronia. Tu zaczyna się dwupasmówka, która prowadzi aż do Warszawy. Dalsza podróż juz bez historii. W domu jesteśmy o 22.20.

Zrobiliśmy łącznie ok 3.500 km. Chorwacja jest wspaniałym, choć dość drogim krajem. Szczególnie doskwierają ceny w restauracjach nad morzem, choć trzeba przyznać, że porcje są uczciwe. Brak tam smażalni, a budki fast food widziałem sporadycznie. Sporo jedzenia wzięliśmy więc z Polski (wecki, konserwy, z wędlin doskonale przechowuje sie salami). Tanie są pomidory, natomiast owoce sporo droższe, choć w doskonałej jakości i smaku.

Wspaniałe lody i choć kulka kosztuje 3 zł, to jest niemal dwa razy większa od naszej. Soki owocowe nie są tanie, ale bardzo smaczne bez cukru lub z minimalnym jego dodatkiem. Bardzo dobre są sery żółte z gatunku górskich oraz sviżi syr (twaróg podobny do tych robionych przez nasze babcie ze zsiadłego mleka).

Morze jest bardzo słone, niezwykle przejrzyste, ale chłodniejsze, niż oczekiwaliśmy (w Vodicach wręcz zimne). Temperatura też była nieco poniżej normy, choć dla nas nie było to wielkim zmartwieniem. Na drogach zwykłych o bardzo dobrej jakości jest mało stacji benzynowych, więc trzeba się pilnować (odcinki między stacjami ponad 60 km). Na prom w zasadzie należy przyjeżdżać znacznie wcześniej. Na Peliesacu dominowali Węgrzy, Słoweńcy, Słowacy i Czesi, potem dopiero Polacy, Niemcy i inni. Wspaniałe jest połączenie wielobarwnego morza z górami. Rozczarowaniem dla nas było wino. Peliesac to reklamowany region winiarski (tam wino i travaricę robią chyba wszyscy i sprzedają na litry). Białe wina niestety kwaśne - i to bez względu na cenę. Czerwone bardzo mocno wytrawne z goryczą i trochę kwaskowate. Do tego ceny tych win przekraczały wartość win chilijskich czy kalifornijskich w polskich sklepach. Nie spróbowaliśmy wszystkich win, może są także lepsze, ale my nie trafiliśmy. Z deserowych win całkiem dobry jest za to Prosek. Travarica to wódka ziołowa z trawą w środku, jest niezwykle oryginalna, znacznie lepsza od Rakii. Piwo Karlovacko, Ożujsko lub Zlaty Rat całkiem przyzwoite, najtańsze w szklanych butelkach, ale trzeba pilnować paragonu, bo nie zwrócą kaucji za butelki (u nas też tak kiedyś było).

Węgry generalnie są nieco tańsze od Chorwacji (a wino znacznie lepsze i znacznie tańsze). Balaton jest wspaniały do kąpieli, o ile będzie pogoda i nie mamy uprzedzenia do mlecznoszarego koloru wody (woda jest czysta jednakże podłoże powoduje taki kolor). Polecamy jednak noclegi na campingach z plażą. W innym przypadku grozi chodzenie przez ruchliwa drogę i tory kolejowe na miejską, płatną plażę (nawet gdy pensjonat reklamuje się z jest 100m od jeziora). Zdecydowanie też polecamy północny brzeg z uwagi na ciekawą okolicę, liczne trasy rowerowe i kawał historii. Drogi na Węgrzech są niestety bardzo podobne do polskich.

Pozdrawiam Radek