Litwa i Łotwa (2005)

2 lipca 2005 wyruszyliśmy naszym białym Unkiem na północny wschód, mając w planach zwiedzenie fragmentu Litwy i Łotwy. Plany te udało się nam zrealizować w 100%, za co podziękować możemy:

  • naszym dzieciom - że bywały grzeczne,
  • Asi - siostrze Malwinki - że z niezmordowaną cierpliwością znosiła nasze dzieci i ciasnotę na tylnym siedzeniu,
  • Rodzinie Piegatów - bo coponiektórym uczestnikom wyprawy znosić rodzicielskie fanaberie pomagała nadzieja na spotkanie z Olą i Misiem,
  • Bogu Perkunowi, opiekunowi pogody - przez większość czasu darzył nas swoimi słonecznymi uśmiechami, a najgorszą ulewę w Wilnie udało nam się przesiedzieć we wnętrzu suchego samochodu.
  • W sobotni wieczór udało nam się jeszcze zobaczyć Kiejdany, dawną siedzibę księcia Janusza Radziwiłła. Jest to senne miasteczko, w którym znajduje się kilka ładnych, acz zamkniętych świątyń (2 kościoły, zbór luterański i cerkiew). W okolicy Lauda, czyli region szlacheckich zaścianków znanych z lektury Sienkiewicza: Wołmontowicze, Butrymy.

    Po nocy spędzonej na brzegu jeziora pod Kiejdanami odwiedzamy Szawle - spore, ale nie urzekające miasto. Nie ma wyraźnej starówki. Właściwie można tylko pospacerować po deptaku (ciekawe rzeźby - reklamy) i po placu przed katedrą. Niektórych zainteresowało położone z dala od centrum muzeum kotów, ale było zamknięte.

    Kilka kilometrów na północ od Szawli znajduje się Góra Krzyży. Niewielki pagórek o kształcie siodła jest ściśle pokryty krzyżami - ogromnymi, średnimi, małymi i całkiem malutkimi - w większości drewnianymi. Niektóre są dość zabawne, np. krzyż w barwach flagi amerykańskiej, inne - wzruszające - z obtłuczonym aniołkiem. Im bliżej wierzchołka, tym więcej krzyży. Właściwie można mówić o swego rodzaju stogach - na dużych krzyżach wiesza się tyle małych, że całość wygląda jak stóg siana. W pewnym oddaleniu od innych krzyży stoi jeden wielki upamiętniający papieską pielgrzymkę na Litwę, z cytatem, w którym Jan Paweł II dziękuje Litwinom za to miejsce, jako symbol katolicyzmu w ich kraju.

    Granicę łotewską przekraczamy za miejscowością Janiškis.

    Jelgawa miała być tylko krótkim przystankiem na zatankowanie paliwa i niewielkie zakupy, ale widoki za oknem samochodu nie dały nam odjechać bez bliższego zapoznania się z miastem podczas spaceru. Obejrzeliśmy pałac książąt kurlandzkich z XVIII wieku (obecnie siedziba Akademii Rolniczej), budynek Muzeum Historii i Sztuki (dawne gimnazjum), ładną cerkiew i neogotycki kościół.

    Omijając Rygę wygodną obwodnicą dotarliśmy do Siguldy. Miasteczko leży u wrót Parku Narodowego rzeki Gauji. Chroni się tu samą rzekę oraz otaczające ją wąwozy, skałki, jaskinie, bujne lasy mieszane. Dodatkową atrakcją są ruiny zamków Zakonu Kawalerów Mieczowych (w Siguldzie, Turaidzie, Krimuldzie, Cesis). Gauja jest malownicza i czysta, choć jeszcze za zimna na kąpiel. Miejscami do rzeki można dojść po prostu plażą, miejscami brzeg się podnosi tworząc wysokie urwiska. Jest sporo szlaków turystycznych, ścieżek edukacyjnych. A przy tym jest pusto!

    Zamki są w różnym stopniu zrujnowane, w Krimuldzie zostało naprawdę niewiele, najlepiej prezentują się zamki w Turaidzie i Cesis (dawniej Kieś), gdzie mury zamkowe mieszczą muzea. Tu niestety jest tłoczniej. Ale do PN Gauji na pewno jeszcze wrócimy!

    Dla Piotrusia szczególną atrakcją był przejazd kolejką linową nad Gaują z Siguldy do Krimuldy i dyskusje o "niegrzecznych rycerzach" burzących fajne zamki.

    Ryga urzekła nas już podczas poprzedniego wyjazdu. Wróciliśmy tu, żeby poprawić zdjęcia (w 2003 padało) i żeby znów poczuć magiczną atmosferę miasta. Starówka jest zadbana, na obrzeżach trwają prace renowacyjne. Remonty przeprowadzane są z ogromną dbałością o szczegóły, różne ozdobne figurki, kolumienki. Obejrzeliśmy m.in. ciekawe muzeum historyczne na dziedzińcu katedry (eksponaty leżą na krużgankach w pozornym nieładzie, można dotknąć, a nad nimi górują piękne, nowoczesne witraże), kilka kościołów od środka (jak to kościoły protestanckie - dość surowe i proste wnętrza), wspięliśmy się i wjechaliśmy windą na wieżę kościoła św. Piotra, skąd roztacza się wspaniały widok na ryską starówkę i przedmieścia.

    Stołowaliśmy się znów w Lido i nadal jesteśmy pozytywnego zdania o tym miejscu, choć jeszcze 5 minut, a nie udałoby się nam odciągnąć dzieci od licznych atrakcji tamtejszego wesołego miasteczka.

    Ruszyliśmy na południe i przez niewielkie przejście graniczne w Saistkalne przejechaliśmy z powrotem na Litwę. Nocowaliśmy na dziko, na ściernisku w okolicy Birż. Rano na nogach byliśmy o rekordowo wczesnej porze, bo na okoliczne pola o wschodzie słońca wyjechały traktory, muczały krowy, szczekały psy, a bardzo wąska piaszczysta dróżka, przy której się rozbiliśmy, zamieniła się w najbardziej uczęszczany szlak litewski.

    Po śniadaniu udaliśmy się na spacer do leżącego nad jeziorem pałacyku Tyszkiewiczów w Astravas (Ostrów), odwiedziliśmy kościółek, czekaliśmy do 10, kiedy miało zostać otwarte Birżańskie Muzeum Krajoznawcze, mieszczące się w pałacu Radziwiłłów. I tu rozczarowanie! Nie weszliśmy do zamku, podobnie jak pan Wołodyjowski, Zagłoba i paru innych bohaterów "Trylogii". Tylko ich uwolnił Roch Kowalski ("Mów mi Wuju!"), a nas nie wpuszczono z powodu święta narodowego - rocznicy koronacji Mendoga (6 lipca).

    Troszkę źli o tę niepotrzebną stratę czasu ruszyliśmy do Wilna, gdzie zaczynał się tego dnia międzynarodowy festiwal folklorystyczny Baltica 2005. Po drodze z niepokojem obserwowaliśmy coraz bardziej zachmurzone niebo i kropiący deszczyk.

    Dojechaliśmy do Wilna, zwiedziliśmy rewelacyjny kościół św. Piotra i Pawła na Antokolu, dojechaliśmy na zapamiętany sprzed 2 lat parking na obrzeżach starówki, gdy nad naszymi głowami rozszalała się gwałtowna burza. Opóźniła ona wymarsz na dalsze zwiedzanie i zmoczyła część grających na starówce zespołów - tradycją Baltiki są koncerty wprost na ulicach i placach. Takie muzykowanie ma niepowtarzalny urok i atmosferę, a w dodatku przyciąga sporo osób na duże koncerty na scenie. Po szybkim obiadku zaczęliśmy zwiedzanie Wilna. Udało się nam schronić przed następną falą opadów w katedrze i dość dokładnie ją obejrzeć, po czym wróciliśmy na Plac Katedralny, gdzie w słońcu i w strugach deszczu występowało kilka grup folkowych (najciekawszy występ Słoweńców z grupy Koleda). Potem pobłądziliśmy uliczkami Wilna, oglądając kościółki, cerkiewki, uniwersytet (zamknięty), pałac prezydencki (gdzie odbywała się jakaś większa impreza, zapewne z okazji święta), przystanęliśmy pod Ostrą Bramą…. Wspięliśmy się jeszcze na Górę Trzech Krzyży i ruszyliśmy na koncert w Parku Serejkiszki (u stóp Wzgórza Zamkowego). Na scenie występowały zespoły z Litwy, Łotwy, Słowenii, Bośni i Hercegowiny, Turcji, Bułgarii, Norwegii, Macedonii i Hiszpanii. Zabawa przednia, wszyscy nucą i przytupują, pod sceną szaleją dzieci. Z żalem doczekaliśmy końca koncertu i nie czekając na zapowiadane "dance party" ruszyliśmy na kemping w Trokach.

    Troki zwiedziliśmy z rana następnego dnia. Zamek mieści całkiem ciekawe muzeum, w którym można się zapoznać z historią Litwy. Udało nam się trafić jeszcze do świątyni Karaimów - ich religia to swego rodzaju odłam judaizmu, zaś przodków dzisiejszych Karaimów sprowadził z Krymu książę Witold jako swoją gwardię przyboczną.

    Znowu nadciągnęły chmury, więc ewakuowaliśmy się w kierunku Druskiennik, gdzie rozbiliśmy namiot koło sanatorium Dainava, odbyliśmy spacerek głównym deptakiem, gdzie odnaleźliśmy plakat z bardziej szczegółowym programem Baltiki (koncerty festiwalowe odbywają się w różnych, oddalonych od siebie miastach - to też specyfika tej imprezy). Rodzina Piegatów wpadła do knajpki na umówionym skrzyżowaniu w pierwszych kroplach deszczu. Zaraz potem rozszalała się ulewa. Tego dnia było nam dane zwiedzić tylko supermarket IKI, ważną atrakcję dla dzieci. W supermarketach w krajach nadbałtyckich można za darmo korzystać z wózków na zakupy w kształcie samochodów (w Polsce są one płatne i to dość drogo). O 20 czasu litewskiego wybraliśmy się na koncert. Na widowni była tylko niewielka grupka osób w kurtkach przeciwdeszczowych lub pod parasolami. W połowie koncertu się wypogodziło, dzieci zaczęły pląsać, ale do atmosfery koncertu wileńskiego było niestety daleko, nawet pomimo niezapomnianego koncertu-przedstawienia łotewskiego zespołu Delve (ponadto występowali Koleda ze Słowenii, Dernegi z Turcji i dwa zespoły litewskie).

    Następnego dnia obejrzeliśmy cerkiew i kościół w Druskiennikach, zrobiliśmy spacer po parku i mieliśmy trochę dość tej miejscowości. Park Bajek był już zamknięty, wcześniej jeszcze zrobiliśmy wypad do Grutos Parkas, miejsca, gdzie w lesie ustawiono dużą część pomników i innych pamiątek radzieckiej przeszłości Litwy. Niektórzy uznają to za szarganie świętości narodowych i wyraz tęsknoty za komunizmem, my odebraliśmy przesłanie wręcz przeciwnie: jak dobrze, że to już minęło.

    9 lipca odjechaliśmy z Druskiennik podążając w kierunku skansenu w Rumszyszkach, gdzie miał się odbyć kolejny koncert Baltiki. Znowu zdążyliśmy obejrzeć jedynie niewielką część skansenu. Najwięcej czasu spędziliśmy w wiosce dzukijskiej w chałupce z zabawkami dla dzieci, które zostały użyczone nam do zabawy ;-). Byliśmy też w jurcie, czyli odtworzonej ziemiance, w jakich mieszkały deportowane z Litwy na Syberię kobiety i dzieci (mężczyzn wywieziono do Kazachstanu). Kobieta opiekująca się ekspozycją jest jedną z wywiezionych. Życie zawdzięcza opiece starszego brata, na zesłaniu straciła matkę i ciekawostka - poznała tam 16-letniego wówczas Jaruzelskiego, który kolegował się z jej bratem.

    Na dalsze zwiedzanie zabrakło nam czasu, bo w wiosce żmudzkiej zaczynał się koncert. Dotarliśmy na miejsce trochę spóźnieni, kończyła swój występ grupa estońska Urg-Leigarit. Po nich wystąpili jeszcze l'Arenilla (Hiszpania), Hercegovac (Bośnia i Hercegowina) oraz miejscowy zespół litewski. Zespoły grały i śpiewały na niewielkim podwórzu między stodołą, drewutnią i domem, w obecności niewielkiej grupki publiczności. Zespoły z Estonii i Litwy wyrywały przy tym do tańca chętnych widzów. Asia przetańczyła chyba ze 4 kawałki, na koniec w tańcach litewskich wspólnie brali udział widzowie i przedstawiciele zespołów z innych krajów.

    Dopiero po odejściu grajków w stronę karczmy, gdzie przygotowane były inne atrakcje (bryczka, jazda konna, szczudła, wyścigi w workach itp) zauważyliśmy zielonego Opla Astrę z Anią za kierownicą. Razem zwiedziliśmy zrekonstruowane miasteczko oraz wioskę auksztocką. Niestety, wszystkie zabudowania były już zamknięte. Do Rumszyszek musimy jeszcze kiedyś koniecznie wrócić. Warto wspomnieć, że skansen składa się z 4 wiosek zrekonstruowanych w charakterystyczny sposób dla każdego z regionów Litwy oraz z małego miasteczka w centralnej części parku. Z uwagi na dużą powierzchnię skansenu warto rozważyć wjazd do skansenu samochodem i przemieszczać się autem pomiędzy poszczególnymi wioskami.

    Na koniec postanowiliśmy zatrzymać się jeszcze w Kownie, gdzie zobaczyliśmy klasztor w Pożajściu, ratusz zwany Białym Łabędziem (w remoncie), Dom Perkuna oraz promenadę nad Niemnem i zamek. Po obiedzie w umówionej knajpce ruszyliśmy za Anią, Piotrem, Olą i Michałkiem na ich kwaterę Silaine, gdzie w znacznie mniejszym od spodziewanego składzie odbyło się ognisko. Następnego dnia trzeba było już jechać do Warszawy...

    Malwina, Artur, Piotrek i Agnieszka Flaczyńscy