Listy z rowerowej podróży Grzegorza "Baltazara" Kajdrowicza do Kirgizji

List 1
List 2
List 3 - 26 lipca 2006
List 4 - 3 sierpnia 2006
List 5 - 10 sierpnia 2006
List 6 - 16 sierpnia 2006
List 7 - 18 sierpnia 2006
Podsumowanie

Zdjęcia z wyprawy Baltazara

Długo się zastanawiałem, gdzie pojechać na tegoroczną wyprawę. Na początku wpadł mi pomysł, aby odwiedzić RPA. Niestety z przyczyn ode mnie niezależnych, nie udało się. Może innym razem. Później, po rozmowie z Jurkiem Maronowskim, który zaproponował przejazd przez "szosę pamirską".

Doszedłem do wniosku, że Kirgizja to jest miejsce, które warte jest moich odwiedzin. Nigdy jeszcze nie byłem w tej części Azji, ba nigdy nie byłem dłużej niż 2 dni w Azji. Po dość krótkim myśleniu :) zdecydowałem - jadę zwiedzać Szwajcarię Azji - Kirgizję.

Przygotowania trwały ok. pół roku. Grzebałem w internecie, szukałem osób, które tam już były. Internet jest kopalnia wiedzy i ludzi :) Znalazł się nawet sympatyczny i bardzo pomocny Vasyl z Biszkeku, który BARDZO pomaga mi w tej wyprawie. Bez Niego, byłoby bardzo trudno. Dzięki Vasyl :) Oto jego dzisiejszy email:

"... Я готов к Вашему прибытию 16 июля в 1.10 по местному времени (время прилета самолета я уточнил здесь). Я буду встречать у выхода с листком, на котором будет Ваше имя. Квартиру я подыскал, в тихом районе практически в центре города, и внес предоплату за одни сутки. Стоимость - 13$ в сутки, срок любой как Вы решите на месте, оплата при выезде. На бензин для машины мне придеться
потратить 15$.
Вот и все расходы на встречу Вас. Если есть еще пожелания - пишите.
Надеюсь Ваш перелет пройдет благополучно.
Василий
..."

Przypominam sobie teraz język rosyjski, który "za moich czasów" był językiem bardzo nielubianym. Pomimo mojej niechęci do nauki "ruskiego". Coś pamiętam po tylu latach :)) Ptica (nauczycielka rosyjskiego z ogólniaka) zapewne ucieszyłaby się, że jej "najlepszy" uczeń czasami używa tego języka :)))

Bilet nabyłem niedawno. Lecę już jutro, 14 lipca do Konstantynopola. Tam mam przerwę jednodniowa na zwiedzanie :)) Byłem jakieś 30 lat temu razem z rodzicami w tym mieście i chętnie teraz je odwiedzę ponownie. Z tamtego wyjazdu pamiętam jak przez mgle wielki korek samochodowy i wielki bazar. 15 lipca wylatuje z Konstantynopola do Biszkeku, stolicy Kirgizji. Po załatwieniu odpowiednich pozwoleń, ruszam na podbój tego pięknego kraju. Jak już mam w zwyczaju, jadę sam. Życzcie mi powodzenia i trzymajcie za mnie kciuki :)


Witam, Za godzinę wyjeżdżam na lotnisko i odlatuje w siną dal :) lecę tam.

Trzymajcie za mnie kciuki i czytajcie maile.
Pozdrawiam
Grzegorz Baltazar Kajdrowicz


Witaj, Już jestem w Biszkeku, stolicy Kirgizji. Odebrał mnie z lotniska Wasyl i zawiózł do wynajętej 2pokojowej kwartiry :)) Rano w niedziele poszliśmy razem z Wasylem zwiedzać miasto i djelat pakupki :) Mój rosyjski nawet nie jest taki zły jak myślałem. Całkiem sprawnie idzie mi rozmowa z Wasylem a i na ulicy czy w kawiarni nie mam zbytnich problemów.

Dziś, czyli w poniedziałek załatwiłem sobie OVIR, ichniejszą rejestrację inostranców. Miało to trwać 3 dni, a trwało 10 min i kosztowało nie 15 dolarów tylko 100 somów czyli 2,5 dolara. Później odwiedziłem knajpę z baraniną (tu wszędzie jest baranina, świniny brak). Tam przysiadł się do mnie Kirgiz, który był pilotem rejsowych samolotów i wiele razy był w Polsce w Warszawie. Po zjedzeniu i wypiciu kirgiskiego piwa pojechałem do informacji turystycznej. A tam niespodzianka. Na mapie była narysowana trasa, jaką 2 lata temu przejechał rowerkiem samotnie Szwajcar. Znaczy, że się da. Dziś też spotkałem na rowerku samotnie jadącego Japończyka. świat jest jak się okazuje bardzo mały :)

Pozdrawiam wszystkich serdecznie. We środę będę w Karakol, skąd ruszam na podbój Kirgizji.
Grzegorz Baltazar Kajdrowicz


Już jestem ponownie w Karakol. Nie wiem, dlaczego nie doszła wiadomość wysłana z przełęczy 3822 m npm. Pewnie coś się w kompie zepsuło. Droga na przełęcz strasznie trudna. W zasadzie drogi to tam nie ma. Kto wie, jak wyglądała kiedyś ulica Tatarska w Przemyślu, to zrozumie co mam na myśli :) W drodze na przełęcz nocowałem obok jurt. Znajomość z Kirgizami przychodziła mi dość łatwo, w zasadzie rozmawiają po rosyjsku. Nie przypuszczałem, że znajomość tego języka może mi tak pomoc :)

Na przełęcz wjeżdżałem 3 dni. po drodze mijałem śliczne widoki. No i całe stada owiec, krów i koni. Tu tak jak w Nowej Zelandii jest raj dla weterynarzy, tylko mało zarabiają. Dowiedziałem się, jak należy 1szy raz pić kumys. Recepta to pół litra kumysu i 100 gram wódki :))

Po powrocie z przełęczy ledwo dojechałem spowrotem do moich jurtowych gospodarzy, a już przyjechał łazik z geologami i zabrał mnie ponownie na przełęcz, a na przełęczy 3822 m npm oczywiście należy napić się wódeczki za dobra podróż. Jak dowiedział się, że też poniekąd jestem geologiem, to mi odpuścili i musiałem zakończyć z nimi flaszeczką u nich na kopalni :)) Jeśli ktoś wie, jak smakuje wódeczka na wysokości 3800 to mnie zrozumie. Wieczorem kontynuowaliśmy imprezkę w gronie "szachtjorów": Ruscy, Kirgizi, Tatar i ja :)) Później dnia następnego na dość wielkim kacu jechałem spowrotem autobusem z Engliczeka do miejsca, gdzie zostawiłem rower. Tam dane mi było odpocząć po całym dniu jazdy. A teraz jestem wykapany, odświeżony i czekam sobie na browarka.

Pozdrawiam wszystkich serdecznie.

W miarę możliwości napiszę jeszcze jak tylko będę miał dostęp do internetu :))

szczególnie pozdrawiam rodziców, co by się o mnie nie martwili :))


3 sierpnia 2006 - Pozdrawiam z 3650m npm z drogi do kopalni złota.
Baranina i Kumys w Jurcie smakują wyśmienicie.


10 sierpnia
Pozdrawiam z przełęczy 3445m npm. ze wspanialym widokiem na jezioro Sonkul - jedno z najwyżej położonych jezior świata. Widok wspanialy. Zostaję tu 2 lub 3 dni.


16 sierpnia
Witam,
Zapraszam do obejrzenia galerii moich zdjęć z Kirgizji. Są to zdjęcia z aparatu cyfrowego. Większość fotek robiłem "analogiem". Po wywołaniu i zeskanowaniu wstawię co ciekawsze na stronkę. Dziś po wielkich bojach z komputerami w kafejkach w Biszkeku udalo mi się znaleźć w końcu taką, w której mogłem bez większego problemu zamieścić foty.

Wyprawa niestety dobiega już końca. Teraz zwiedzam Biszkek. Wracam do kraju w niedzielę 20 sierpnia. Postaram się jeszcze przed odlotem do PL, napisać co robiłem pomiędzy Karalol a dniem dzisiejszym. W każdym razie, czuję mały niedosyt, jak zresztą przy końcu każdej wyprawy. Chciałoby się zobaczyć więcej, przejechać więcej, ale...


18 sierpnia
Po powrocie z Englichek zatrzymałem się na 2 dni w Karakol. Tam nabrałem siły na dalszą podroż po górach. Góry tu wysokie a drogi pozostawiają wiele do zyczenia. Wcześniej myślałem, że w Polsce są kiepskie drogi, ale po przejechaniu po drogach Kirgizji, stwierdziłem, że w Polsce są autostrady .

Po nabraniu sił witalnych, po wymianie poglądów z nowopoznanymi turystami z Rosji, rano o 6 wyjechałem z Karakol w stronę DżetiOuguz. Chciałem zobaczyć czerwone skały – „Rozbite Serce” i „7 Byków”. Po drodze do tego cudu natury podziwiałem krajobrazy Kirgizji. Kiedy dojechałem do czerwonych skał, ujrzałem to, na co czekałem. „Rozbite Serce” faktycznie wygląda ja pęknięte serce. „7 Byków” wcale nie przypomina byków, a jeśli już to nie 7 tylko 11. Tyle udało mi się naliczyć skał, które nazwane są bykami. Naprzeciwko „7 Byków” znajduje się sanatorium. Hm, w erze Sojuza rozkwitało, teraz jak większość pozostałości po Związku Radzieckim, chyli się ku upadkowi. Pojechałem dalej w górę strumienia i dotarłem wieczorem do jednej z wielu wspaniałych dolin. Zmęczony jazdą, słońcem, temperaturą i podjazdami, rozbiłem namiot przy strumieniu i usnąłem snem dość twardym ale chyba także i dość czujnym. Po drodze spotkałem Kirgizów, którzy z uśmiechem stwierdzili, że będą grabić a ja im na to, że będę strzelał. Dzień następny spędziłem na powrocie z DżetiOuguz nad jezioro Issyk-Kul i dalej ruszyłem w stronę kopalni złota i 3 bardzo wysokich przełęczy. Dojechałem do pensjonatu o alpejskiej nazwie Edelweiss. Tam chciałem przenocować i przygotować się psychicznie do przekroczenia ponownie wysokości 3500 m npm. Niestety, cieć na bramie stwierdził, że brak miejs i że wolne miejsca są w turbazie w Tamga. Niestety, było to o 15 km za daleko i w dodatku nie za bardzo po drodze akurat w tym dniu. Pojechałem zatem dalej, drogą w kierunku kopalni. Po drodze “zagadałem” z Kirgizką i nocleg otrzymałem w domu u jej siostry. Noc leg, kolację i śniadanie. Wyjechałem niestety zamiast o 7 rano to o 10 dnia następnego. O trzy godziny za późno, co odbiło się na mnie w sposób fatalny. O 10 wyło już 28 stopni Celsjusza, o 12 temperatura dochodziła do 36 st. C. Niestety w taki żar nie da się kręcić pedałami. Co 200 – 300 metrów zatrzymywałem się na co najmniej 10 min. W końcu zaczynałem mieć delikatne objawy przegrzania organizmu. Znalazłem miejsce w cieniu przy drodze za wielkimi głazami i tam przeczekałem południowy upał. Ruszyłem kiedy temperatura spadła poniżej 27 st.C.

Dojechałem do miłego wodospadu i pomnika Jurija Gagarina. Tam spędziłem noc w jurcie. Rano o 5 pobudka i o 6 wyjazd. Piąłem się dzielnie przez dolinę do przełęczy Barskoon 3754 m npm, zatrzymując się oczywiście przy ostatnim domostwie na lepioszke i kumys.. Po wdrapaniu się na przełęcz, co zajęło mi cały dzień, dojechałem do jeziorek szmaragdowych. Niestety pogoda robiła się już mało ciekawa. Na tej wysokości szybkie zmiany pogody bywają normą. Zatrzymałem kamaza i z wrodzonym sobie wdziękiem spytałem czy gdzieś w okolicy nie żyją czabany . Kierowca zaproponował, że mnie do jednego podrzuci. Powiedział, że nie jest to w kierunku przełęczy Sjok, tylko w stronę kopalni złota. Nie miałem nic przeciwko temu. A co tam. Nigdy jeszcze nie widziałem kopalni złota. Jazda kamazem zajęła ok. 30 min. Zaczęło już dość ostro padać i robić się zimnawo, kiedy zostałem wysadzony niedaleko od jurty. Czaban, przyjął gościa bardzo ciepło. Czaj, baranina i lepioszki. Szybko rozbiłem namiot. Ja w zamian za miłe przyjęcie, poczęstowałem “starszego bacę” napitkiem własnej produkcji – nalewki 65% z borówki. Następnego dnia zostałem przeszkolony jak należy polować na ryby i jak należy pilnować barany i kozy przed wilkami. Przez 3 dni żyłem jak najprawdziwszy czaban, jedząc i pracując jak oni. Jakbym został jeszcze z tydzień, to pewnie czban zaproponowałby mi, abym ożenił się z jego całkim sympatyczną córką Wyczuwając co się może święcić, po 3 dnia bycia czabanem, udałem się na zasłużony odpoczynek w niziny. Ostatnia kolacja była dość uroczysta. Oprócz oczywiście kumysu, zostałem poczęstowany mięsem kozła Marco Polo, dziko żyjącego kozła. W języku Kirgizów nazywa się Archar. Za parę dni dane mi było jeszcze raz spróbować tego przysmaku w zupełnie innych okolicznościach.

W dzień mojego wyjazdu pogoda niestety nie napawała mnie optymizmem. Dzień nie należał do słonecznych. Dzień należał do pochmurnych, nawet do bardzo pochmurnych. Obawiałem się, że tak jak przy wjeździe na przełęcz tak i teraz zacznie dość obficie padać deszcz. Zwłaszcza, że poprzedniej nocy, kiedy obudziłem się nocą, zobaczyłem na namiocie zamarzniętą wodę. Nie wróżyło to dla mnie niczego dobrego, zwłaszcza że chciałem zdobyć jeszcze przełęcz Sjok (4012m npm). Po przejechaniu 30 km spowrotem, zaczął padać zimny deszcz. Zdecydowałem, że nie będę próbował zdobywać przełęczy. W końcu 4000 m npm to nie zabawa, a ja jestem sam. Szybka decyzja o powrocie nad jezioro. Jeszcze tylko kisielek w domku na przełęczy Barksoon i szaleńczy zjazd 2000 metrów w dół do jeziora Issyk-Kul. Nocleg w kempingu jurtowym Tichaja Buchta, którego właścicielem jest sympatyczny Nikołaj, którego poznałem jak jechałem do kopalni złota. Pomyślałem, że warto tu spędzić 2 dni. Nie kąpałem się jeszcze w jeziorze.

Zostałem przydzielony do jurty, w której nocował także samotny podróżnik z Francji – Philippe. Podróżował on motorem przez 3 miesiące. Wyjechał z Paryża i przez Turcję, Iran, Uzbekistan dostał się do Kirgizji, skąd przez Kazachtan, Rosję, kraje nadbałtyckie, Polskę, Słowację, Austrię, Szwajcarię wrócic do Paryża. Nasze drogi okazało się, krzyżowały się jeszcze kilka razy. Tam po raz pierwszy byłem “tłumaczem” z języka rosyjskiego na angielski. Moja znajomość języka angielskiego nie należy niestety do wzorowych, ale w tym przypadku jakoś sobie poradziłem. Większość zachodnich turystów nie władają językiem rosyjskim i zdani są na przewodnika lub na płacenie dużych pieniędzy. “Dzięki” poprzedniej epoce, Polakowi jest łatwo dogawaritsa z Kirgizami. Na następną kolację zostałem zaproszony przez Nikołaja. I tam właśnie jadłem po raz drugi Archara.

Niechętnie opuszczałem kemping. Rankiem o 6 wyjechałem w stronę Kaczkorki. Jeden z następnych noclegów spędziłem u miejscowego działacza organizacji pozarządowej o charakterze ekologiczno - –turystycznym. Rozmowa i kolacja należały do jednych z najsympatyczniejszych, jakie miałem przyjemność odbyć w Kirgizji.

Do Kaczkorki dojechałem późnym popołudniem dość zmęczony. Droga wiodła przez suche i dość wietrzne tereny. A jak to zwykle bywa, wiatr rowerzystom zawsze wieje w twarz. W Kaczkorce znów spotkałem Philippa i razem znaleźliśmy w miejscowym oddziale CBT kwaterę na nocleg. Wreszcie prawdziwa wanna i normalny, europejski sedes. Gospodyni bardzo przyjemna, mankamentem wizualnym dla mnie była cała górna szczęka i połowa dolnej w złocie. Dla mnie to oszpecanie się, ale dla Kirgizów, jak i chyba dla większości narodów byłego ZSRR to pokazanie bogactwa. Ale coż, jaki kraj taki obyczaj. Na szczęście w Polsce nikt specjalnie sobie przednich zębów nie wstawia w złoto.

Z Kaczkorki moja trasa wiodła nad jezioro Son Kul, jedno z najwyżej położonych wielkich jezior świata. Wybrałem dość trudna trasę. Nad jezioro jechałem 3 dni, pokonując przełęcz 2500 m npm a później 3440 m npm. Dość ciężka dla mnie przełęcz. Widoki z niej rekompensowały wszystkie trudy. Na samej przełęczy spędziłem chyba 3 godzinki, delektując się widokami i spagetti Jadąc z przełęczy w stronę jeziora, widziałem kilka orłów. Zrobiłem im także sesję zdjęciową. Mam nadzieje, że będzie co oglądać po wywołaniu slajdów.

Nad jeziorem zostałem kilka dni, co nie znaczy, ze w jednym miejscu Objechałem Son Kul prawie dookoła. Nocleg w jurcie razem z czabanami. Poznani rybacy przynieśli świeżo złowione ryby. Natychmiast zostały usmażone na świeżym maśle. Smakowały wyśmienicie. Rano, po śniadaniu wyruszyłem w dalszy objazd jeziora. I znów spotkałem w jurcie Philippe. Nasze drogi bardzo często spotykały się w tym samym punkcie. Pomimo, że Philippe jeździ motorem, a ja rowerem, spotykaliśmy się dość często. Po kieliszeczku wódeczki i czarce kumysu, rozmowie z gospodarzami udałem się w dalszą drogę.

Do pokonania miałem kolejną ponadtrzytysięczną przełęcz. W Kirgizji same ponadtrzytysięczne przełęcze Przełęcz bardzo miła. O ile wjazd zajął ok. 2 godzin. To zjazd z niej zajął ponad 4 godziny. Piękne zakręty na drogach w Alpach. Różnica tylko w nawierzchni. Nawierzchnia składała się z mniejszych lub większych kamieni. Ech, zastanawiam się teraz, jak to możliwe, że mój stary w końcu rower wytrzymał przejazd po drogach Kirgizji.

Po pokonaniu w dół w pionie 2,3 km zatrzymałem się na nocleg we wsi Dżanu-Tałap. Do Miasta Naryn pozostało jeszcze ok.100 km. Tam kończy się moja rowerowa przygoda z Kirgizją. Rano o 7 wyjazd. Od 10 zaczyna się dość gorąco robić. Wysokość już nie 3200 m npm a 1700 m npm. Na takiej “niskiej” wysokość temperatura wzrasta do 37 st.C w południe. Temperatura, w której nie da się normalnie jechać. Wieczorem jestem w Narynie. Z Naryna zabieram się do stolicy do Biszkeku taksówka. Taksówka to narodowy samochód Kirgizji, czyli Audi 100 rocznik 87 lub 88.

W Biszkeku znów spotkałem się na browarku z Philippe. Następne spotkanie ustaliliśmy albo w Warszawie albo w Paryżu. W Biszkeku całe mnóstwo pomników, zupełnie jak u nas. Zamiast budować drogi, to władze kirgiskie stawiają pomniki. Można oczywiście spotkać całe mnóstwo pomników z poprzedniej epoki. Na tyłach muzeum narodowego stoi olbrzymi pomnik “wiecznie zywego” Lenina ze specyficznie wysuniętą ręką.

Półtora roku temu odbyła się w Kirgizji, a w zasadzie w Biszkeku tzw. Rewolucja tulipanów. Polegała ona na zamianie na fotelu prezydenta. Reszta jak mówią Kirgizi i na prowincji i w Biszkeku pozostała bez zmian. Hm, zupełnie jak u nas. Zmienia się tylko ekipa rządząca, a cała reszta zostaje tak samo. W Kirgizji nowa władza także obiecuje złote góry. Mało kto już w nie wierzy. Ja nie spotkałem ani jednego mieszkańca tego pięknego kraju, który by w to wierzył.

Podczas rozmów z ludźmi, dowiedziałem się także o ekonomii czabana, o tym, skąd kirgizi biorą pieniądze na samochody, które są 2-3 krotnie droższe niż w Niemczech czy Holandii. Dowiedziałem się o tym co boli przeciętnego Kirgiza we wsi i w mieście.

Ogólnie uważam wyprawę za udaną. Czuje oczywiście niedosyt. Mam nadzieje, że kiedyś jeszcze wrócę, by zobaczyć to, czego nie udało mi się zobaczyć. Nie wiem tylko, czy będzie to powrót na rowerze, czy konno. Kirgizja jest pięknym krajem, ze wspaniałymi, gościnnymi ludźmi. Jednakże nie jest to kraj do jazdy rowerem. Jeśli ma się ochotę zobaczyć Kirgizję taką, jaka jest, to rower nie jest dobrym środkiem lokomocji. Najlepszym pojazdem jest koń, ze względu na brak dróg.

Powoli zaczynam już myśleć o następnej wyprawie. Może tym razem uda się odwiedzić Afrykę lub Amerykę Południową.

Grzegorz Baltazar Kajdrowicz


Należy jeszcze napisać kilka słów o moim powrocie z Kirgizji do Polski.

Myślałem, że już nie mogę przeżyć więcej przygód w tym pięknymkraju, ale jak to często bywa, myliłem się. 19 sierpnia, spakowany, przebrany w "cywilne" ciuchy (czyt. w koszulkę i spodenki w łaty wojskowe) wyjechałem wraz z Vasylem i Jego żoną na lotnisko. Samolot odlatywał o 3.20 w niedzielę. Ja będąc zapobiegliwy, przyjechałem na międzynarodowe lotnisko w Biszkeku (a w zasadzie 40 km. od Biszkeku) o 23.30 dnia poprzedniego. Szczęśliwie wypakowaliśmy moje "graty". Byłem pierwszy w kolejce. Ale pierwszy, nie oznacza wcale, że pierwszy.

Musiałem nabyć w kasie specjalny bilet na rower. Koszt takiego biletu, to 60 USD. Ale zanim go nabyłem, minęło jeszcze sporo czasu. Aby dowiedzieć się gdzie moge takowy bilet kupić, udałem się do otwartego już biura tureckich linii lotniczych. Tam miła pani udzieliła mi informacji, że bilet będę mógł nabyć przy odprawie. Zadowolony, czekałem spokojnie, aż geniusze z obslugi lotniska otworzą drzwi. Czekając na godzinę 24, zaczęły się problemy. Panowie z obsługi drzwi oraz maszynki do prześwietlań stwierdzili, że mój rower nie zmieści sie w tę ich maszynę i należy go wypakować. Hm, już miałem w oczach wizję sprzed 30 lat, jak nasz bratni naród radziecki, na granicy w Medyce-Szeginiach sprawdza zawartość samochodu i bagażu moich rodziców. Rower opakowałem folią bąbelkową dość dokładnie. Wiem, z własnych doświadczeń, że obsługa lotnisk nie jest zbytnio delikatna w obchodzeniu się z bagażem. Dodatkowo, ze względu na wagę bagażu podręcznego, co cięższe przedmioty upchnąłęm w pakunku rowerowym. Rower zamiast 25 kg, ważył teraz 45 :)

Na szczęście dla mnie, pojawiła się grupa holenderskich turystów z jeszcze większymi paczkami z ... rowerami. Holendrów było sztuk 20 :))

Myślałem, że juz mam z głowy problem rowerowy. A i owszem, ten tak. Okazało się jednak, że nie dopełniłem formalności z przedłużeniem rejestracji (OVIR). Termin mojej formalnej obecności w Kirgizji upłynął 4 dni wcześniej. Zapomniałem o tym zupełnie. Dopiero pan milicjant z lotniska mi o tym dość jednoznacznie przypomniał. Zostałem zaprowadzony na posterunek milicji na lotnisku. Hm, znałem już dość dobrze realia tego postsowieckiego państwa, więc zbytnio się tym nie martwiłem. Bardziej martwiła mnie strata miejsca w kolejce. Zgodnie z zasadą, że pierwsi będą ostatnimi, tak tez się stało.

Na posterunku, milicjant przez piętnaście minut próbował przepisać moje dane z paszportu na kartkę formatu A4. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że przepisywał litery łacińskie, a nie cyrylicę. Bardziej przypominał średniowiecznych kopistów, pieczołowicie kaligrafujących stare księgi, niż milicjanta. Przez cały ten czas, mówił mi, że nic mi nie będzie i że jeszcze pomoże przy przejściu z rowerem przez maszynke. Po ok. 20 minutach, zjawiła się ładniutka pani milicjantka. Z zachowania milicjanta wywnioskowałem, że jest jego przełożoną. Procedura pisania protokołu zaczęła się od nowa. Różnica polegała na szybszym przerysowywaniu łacińskich literek z mojego paszportu. W tzw. międzyczasie, pani milicjant opowiadała, że zgodnie z prawem, mogą mnie nie wypuścić z Kirgizji, dopóki nie załatwie formalności z przedłużeniem registracji. Czyli, że moga mnie odesłac do miasta, czyli że nie odlecę 20 sierpnia, tylko za tydzień. Ja jej na to, że bardzo mi sie w Kirgizji podoba, ale w poniedziałek muszę być już w pracy, że mam już dość podróży, że jestem bardzo zmęczony i że chcę do domu.

Pani milicjant pomyslała, podumała, pomrugała ślicznymi rzęsami i z uśmiechem na ustach powiedziała, że sztraf (czyt. kara) wynosi nie mniej niż 2000 somów, czyli ok. 50 USD. Troszeczkę się zmartwiłem, a w zasadzie zrobiłem zmartwiona minę. Pani milicjant stwierdziła jeszcze, że sztraf należy zapłaćić w mieście. Hm, ciekaw jestem jak to zrobić, dyć była 1 w nocy i to w dodatku niedziela. Moja wrodzona nieufność do organów jakiejkolwiek władzy nakazała zablefować. I tak uczyniłem. Powiedziałem, że nie mam tylu pieniędzy. Przecież wyprawa się skończyła i wszystkie pieniążki wydałem. Zostały mi tylko 70 dolarów na opłacenie biletu na rower. Po zakupie biletu, zostanie mi TYLKO 10. Na to pani milicjant: W drodze wyjatku, może być ostatecznie 10 dolarów. Więc szybko wyciągnąłem 2 x 5 dolarów i przekazałem w długie dłonie milicjantki.

W ten sposób opłaciłem swoje zaniedbanie z przedłużeniem registracji, ale też zyskałem doświadczenie w przekazywaniu łapówki funkcjonariuszowi obcego państwa. :)))

Po uiszczeniu sztrafu, stanąłem karnie w kolejce do maszynki prześwietlającej bagaże. Okazało się, że Holendrzy zrobili już dość duże zamieszanie. Rowery sprawnie bardziej lub mniej, pakują do rentgena. Ja swój pakuję na samym końcu. Zmieścił się. Uff. Szczęśliwy, kupuje bilet na rower, przechodzę odprawę i udaje się do DutyFree. Tam nabywam butelczke kumysu, piję ostatnie kazachskie piwo w Kirgizji i czekam na samolot. Za godzine odlatuję do domu.

Wniosek z mojej przygody nasuwa sie taki:
W Polsce tylko ryba nie bierze, w Kirgizji biorą wszyscy, a ryba przede wszystkim.

Grzegorz Baltazar Kajdrowicz

Przydatne informacje:

1 dolar = ok. 40 somów
1 euro = ok. 50 somów
banknoty: 1 som, 5, 10, 20, 50, 100, 500 i 1000 somów
1 litr benzyny - 18 - 22 somy
piwo - 25 - 35 somów (w sklepach), 30 - 80 somów (w kaffe i restauracjach)
wódka pół litra - 60 somów
kumys 1 litr (na bazarze) - 20 somów
lepioszka - 5 somów
arbuz 1 kilogram - 5 somów
syty posiłek w restauracji ok. 150 somów
marszrutka w Biszkeku - 5 somów
trolejbus w Biszkeku - 2 somy
nocleg w jurcie zależny od standartu - 100 - 300 somów
nocleg w pensjonacie od 10 USD
nocleg na kwaterze organizacji CBT 150 - 300 somów
wypożyczenie konia ok. 70 USD na tydzień
taxi - należy ustalać cenę indywidualnie, targowanie zaczynac należy od 40% podanej ceny
Linie lotnicze - tureckie linie lotnicze
Bilet na rower na trasie Warszawa - Istambuł - Biszkek - Istambuł - Warszawa -> 20+40+40+20 USD

Dopisek

W czasie jednego z gradobić z w sercu pasma Tien Szan w Kirgizji, schowaliśmy się z Rafinerią w starym wagonie kolejowym przerobionym na tymczasowy dom mieszkalny.

Gospodyni, po standardowym poczęstowaniu herbatą, wyciąga album ze zdjęciami i pokazuje na nim Grigoirija z Polszy, czyli Baltazar Kajdrowicz we własnej osobie objawił się nam uśmiechnięty na zdjęciu z Kirgizami.

Pozdrawiam!

Piotr Strzeżysz

+++

Miałem nadzieję, że zdjęcia ode mnie do nich dotrą i jak się okazało dotarły :)) dzięki za dobre wieści.

Baltazar