Zebrało się nas sporo, bo 29 dorosłych i kilkanaścioro dzieci. W sobotę podzieliliśmy się na kilka podgrup, aby chodząc po bagnach nie wypłoszyć wszystkich łosi. Najwięcej zwierza widziano na Honczarowskiej Grobli, spora grupa powędrowała zielonym szlakiem w pobliżu Goniądza w poszukiwaniu bobrów, to była tak zwana trasa soft. Bobrów nie było, ale były żeremia i podcięte bobrzymi zębami drzewa. 
Trasa hard to okrężna wędrówka po łąkach nad rozlewiskami i starorzeczami Jerzgni i Ełku. Tu powędrowało 11 osób, a na końcu trasy czekał Poldolot, z zamiarem zawiezienia kierowców po pozostałe samochody. Jednak postanowiliśmy pobić rekord i w 11 osób wsiedliśmy do Poldolota, którym po żwirowych drogach pokonaliśmy ok. 10 kilometrów dojeżdżając do pozostałych pojazdów, po drodze machając zdziwionym rolnikom, którzy jeszcze nigdy nie widzieli takiego tłumu z Jaremy w jednym pojeździe. 
Wieczór to rozpijanie nalewki, piwo i oczywiście ognisko, które płonęło do świtu, zaś wszyscy śpiewali. Wkrótce po północy przyszedł do nas sąsiad z konkurencyjnej kwatery agroturystycznej (Pan Kowalski) i oświadczył, że nasza muzyka gitarowa to hałas, zaś jeśli natychmiast nie pójdziemy spać, to wezwie policję. Byliśmy oburzeni, szczególnie, że w poprzednim roku to w agroturystyce u Kowalskiego śpiewaliśmy do rana i jakoś to było wtedy, że ta sama w końcu muzyka się podobała. Ognisko kontynuowaliśmy jednak do rana. 
O wschodzie słońca kilkuosobowa grupa niedobitków udała się na wieżę widokową i widziała wiele łosi w 3 grupach, w tym jedna trzyłosiowa grupa niespełna kilkaset metrów od wieży. 
O 8.00 rano, gdy wszyscy spali, przyjechała wezwana przez Kowalskiego policja, i stwierdziła smacznie śpiące na agroturystyce rodziny z dziećmi. 
Niedzielę ponownie spędziliśmy w podgrupach, idąc na przeróżne trasy biebrzańskie, jedząc obiadek w Tykocinie lub ciesząc się wiosennym, majowym słońcem. 
A następne ognisko obiecaliśmy zrobić niedługo później w Puszczy Białowieskiej.
Pozdrawiam,
Jurek