A było to tak:

Już w czasie klubowego wyjazdu na Łemkowską Watrę latem 2004, zajrzeliśmy do Gościńca Banica, aby zjeść obiadek. Podobało nam się położenie tego schroniska, wśród bezkresnych, ukwieconych łąk Beskidu Niskiego. Jesienna impreza, "Łemkowskie Impresje" jeszcze bardziej napełniła nasze serca chęcią odwiedzenia łemkowszczyzny zimą. Tak powstał pomysł "Zimowego ogniska w Beskidzie Niskim".

Wyruszyliśmy w piątek 14 stycznia, w 14 osób i 3 samochody. Kolejny samochód z 3-ma osobami dotarł w sobotę. Tak więc było nas 17 osób, wystarczająco dużo by wypełnić całą chatkę. Na trasie dojazdowej mieliśmy bardzo dobre warunki, śnieg zaczynał się dopiero od ok. 400 metrów nad poziom morza, czyli za Gorlicami. W Banicy zima była w pełni, prószył śnieg, a na drodze były niewielkie zaspy. Było też ślisko, co dla jednego z pojazdów skończyło się lądowaniem w rowie melioracyjnym, tuż przed samą chatką. Gospodarz jednak pomógł wypchnąć samochód. Wieczór spędziliśmy na wesołych rozmowach przy kominku. Rano ujrzeliśmy bezkresne łąki pokryte świeżutką, niczym nie naruszoną warstwą śniegu i chatkę - bardzo przyjemny, ładnie urządzony, drewniany dom nad strumykiem.

Sobotę spędziliśmy na cztery sposoby. Główna grupa, gdy okazało się, że samochodu nie da się wydostać na drogę z powodu oblodzenia, wybrała się na wędrówkę dolinami, łąkami po opuszczonych wioskach i lasami do sklepu spożywczego w Krzywej. Po drodze musieli brnąć w śniegu po uda, a sklepik ogołocili z całego piwa, jakie było. Druga grupa wybrała się do kamieniołomu na Magurzycu i schroniska PTTK w Bartnem. Dojście do kamieniołomu dało w kość, często wpadało się w śnieg po pas, a kamieniołom był zupełnie zaskakującym, zasypanym śniegiem zbiorem pionowych skalnych ścian na górskim zboczu wśród starodrzewu. Schronisko w Bartnem poratowało wędrowców herbatką. Najwybitniejszą trasę zrealizowała trzecia grupa. Jadąc na nartach śladowych dotarli aż do Radocyny, by potem przez zasypane śniegiem leśne drogi, w bród po łydki przez strumień dotrzeć do cerkwi w Wołowcu i w mokrych butach jeszcze parę kilometrów do chatki. Ostatnia, czwarta grupa, po wczesnej pobudce prawie cały dzień spędziła na dojeździe z Warszawy i tylko krótki spacer łąkami Banicy.

Gdy zbliżał się zmrok, zjedliśmy smaczny obiad przygotowany przez gospodarzy i pod chatkę podjechały sanie. Powoli zebraliśmy się i pojechaliśmy na półtoragodzinny kulig. Trzy sanie, każde zaprzężone w dwa konie wiozły nas zaśnieżoną drogą, przez Krzywą, Jasionkę i dalej, aż na przełęcz. Na niebie przyświecał księżyc, a wszyscy śpiewali i odbywały się regularne walki na śnieżki pomiędzy załogami sań. W centralnym momencie kuligu zapłonęły pochodnie, które niestety wypaliły się, zanim kulig się skończył. Niektóre osoby, cienko ubrane, zmarzły. Inni byli szczęśliwi i dobrze rozgrzani.

Po kuligu nie znalazł się już nikt chętny do rozpalania ogniska, więc resztę wieczoru spędziliśmy przy kominku i piwie, śpiewając w późną noc, a Ewa i Maciek przygrywali na gitarach.

Niedziela to znów podział na podgrupy. Pierwsza grupa wybrała się najpierw na spacer do Gładyszowa, by potem samochodem zwiedzić cerkwie w Bartnem, Bodakach, kościół w Sękowej i cerkiew w Owczarach. Druga grupa korzystając z nart zwiedzała stoki narciarskie Magury Małastowskiej. Najbardziej ekstremalna grupa wybrała się na Lackową. Aby tam dojechać trzeba było założyć łańcuchy na koła samochodu, by zjechać leśną drogą do Gładyszowa, ale potem już łatwo przez Uście i Śnietnicę dotrzeć do Izb. Tu po pozostawieniu samochodu rozpoczęła się wspinaczka. Najpierw na grań, do granicy ze Słowacją, a potem stromo w górę, po zachodniej ścianie Lackowej, walcząc by się nie zsunąć ze stromizny. Śnieg kopny, po uda i tylko ślad jednego człowieka, który wybrał się na Lackową wcześniej tego samego dnia. To samotny wędrowiec z Krakowa. Spotkaliśmy go, gdy wracał ze szczytu i był bardzo zaskoczony, że zobaczył na trasie innych ludzi. Od wielu dni wcześniej nikogo na Lackowej nie było. Im bliżej szczytu, tym bardziej drzewa były zaśnieżone i zalodzone. Szczyt Lackowej wyglądał jak z bajki o Królowej Śnieżce. Zejście było jeszcze ciekawsze, nie szlakiem, ale na azymut w kierunku cerkiewki w Bielicznej. śnieg nasypał się wszystkim za kołnierz w czasie brnięcia w głębokich zaspach. Potem piękna cerkiew w opuszczonej dolinie Bielicznej i wędrówka do samochodu wzdłuż strumienia. Później trzeba było jeszcze odwieźć jedną uczestniczkę wejścia na Lackową do Gorlic, gdzie z powodu spóźnienia, ledwo udało się ją przekazać grupie powracającej do Warszawy w niedzielny wieczór.

Na niedzielną noc pozostało w chatce 9 osób i znów spędziliśmy wieczór przy gitarze, tym razem grał nam tylko Maciek.

Poniedziałek jak to z poniedziałkami bywa, nie był jakiś szczególny. Wszyscy powoli się zbierali, trochę pospacerowali wokoło schroniska, na sankach pojeździli, i po obfitym śniadanku udali się w drogę powrotną. Ostatnia grupa zwiedziła jeszcze kościół w Sękowej, cerkiew w Owczarach i rynek w Tarnowie.

To był taki krótki, zimowy wypad w Beskid. Szkoda, że tak krótko, ale jak przyjemnie, że tyle osób jednak się wybrało. Nie wierzmy prognozom pogody, nie bójmy się zimy tylko zawsze, gdy można wyjechać ze znajomymi, po prostu jedźmy. Dziękuję wszystkim bardzo, bardzo dziękuję.

Do statystyki klubowej:
Wyjazd klubowy nr 201
Zimowy kominek w Beskidzie Niskim
Gościniec Banica, Krzywa, Bartne, Gładyszów, Owczary, Lackowa
14-17 stycznia 2005
ilość uczestników: 17

Pozdrawiam,
Jurek