fot. Radek Tabak

Relacja Radka Tabaka

Witajcie
W środę wieczorem zakończyła się kolejna majówka z Jaremą, tym razem w Beskidzie Niskim w zapomnianym nieco kurorcie (wody mineralne) Wysowa Zdrój. Przez pięć dni 23 osoby (12 dorosłych i 11 dzieci) poznawały lub też z nostalgią przypominały sobie uroki Beskidu Niskiego, chłonąc jego nadal niepowtarzalny klimat i atmosferę.

Zamieszkaliśmy w agroturystyce Klaudia ok 800 m od kościoła w kierunku na Hutę Wysowską. Dwa domy położone na zboczu pagórka posiadały dość przestrzeni, by 11 dzieci do woli się wyhasało. Do tego wiata z miejscem na ognisko i bardzo życzliwa gospodyni, dla której niemałe zamieszanie jakie tworzyliśmy nie stanowiło najmniejszego problemu. Z wiaty roztaczał się przepiękny widok na Wysową wraz z otaczającymi ją grzbietami górskimi.

Widok nieco psuje sanatorium Biawena, a w szczególności wielki czerwony neon, który na szczęście ok 23 był wyłączany. Całości sielskiej atmosfery uzupełniały dwa niezwykle łagodne pieski i nieco mniej towarzyski kot.

Pogoda w tegoroczny weekend majowy nikogo nie rozpieszczała, ale i tak nie możemy narzekać. W trakcie wycieczek nie padało, a i słoneczko co raz i rusz przedzierało się przez chmurki i dawało całkiem miłe ciepełko. Duży deszcz w zasadzie padał tylko w poniedziałek wieczorem, co zdecydowało o przeniesieniu codziennej imprezki z wiaty przy ognisku do kuchni.

W niedzielę zdecydowaliśmy się na krótki objazd cerkiewek w okolicy.
Trafiliśmy do Łosi, Bielanki i Nowicy. Zwiedziliśmy dom - centrum kulturalne nowo odradzającej się społeczności (łemkowskiej ale nie tylko) w Nowicy zlokalizowany przy kapliczce, nieopodal której bije otaczane czcią cudowne źródło. Tu przekonaliśmy się, że cywilizacja w postaci asfaltu na drogach dotknęła także częściowo Nowicę i Przysłop, skąd wjeżdża się bez problemu po równej drodze na przełęcz Małastowską.
Oprócz zamieszkałych dolin na szczęście pozostały niezmienne w swoim specyficznym uroku grzbiety górskie, dolinki i niezliczone jary, stanowiące nie lada pułapkę dla nierozważnego wędrowca.

Na LackowejGłówny szlak wyjazdu prowadził na Lackową. Cała 23 osobowa ekipa wyruszyła z Izb (notabene tuż przy ujściu doliny Bielicznej powstaje kompleks hotelowo-rekreacyjny ze stadniną koni) mając przed oczami (u niektórych widać było lekkie zwątpienie) "szczyt - cel naszej drogi". Trochę trudności, choć największą frajdę dzieciom, sprawił odcinek ostrego podejścia od przełeczy Beskid, gdzie większość użyła wszystkich czterech kończyn celem sprawnego jego pokonania. Na samej Lackowej niewielki piknik, a potem zejście przez przełęcz pod Ostrym Wierchem do doliny Bielicznej pod cerkiewkę. Cerkiewka jest odremontowana (dach, bania) i wyposażona (bardzo skromnie), jednakże już jako kościół. Stąd jeszcze tylko dwie przeprawy przez potok i powrót do samochodów. Cała trasa zajęła ok 5 godzin.

We wtorek wybraliśmy się do Regietowa i na Rotundę. Po drodze obejrzeliśmy cerkiew w Kwiatoniu (niestety tylko z zewnątrz, bo posiadaczka klucza wyjechała w ważnych sprawach do Gorlic) oraz cerkiew w Swirtnem, do której udało się wejść do środka. Obie cerkwie są warte bliższego poznania, obie zachowały pełne pokrycie gontem (również bani zwieńczających wieże), posiadają bardzo ciekawe wyposażenie wnętrza, ikonostas i malowidła na ścianach. W Regietowie rozbudowała się stadnina koni wraz z hotelem pod nazwą Jaśmin i restauracją (wnętrze stylizowane na cepelię ale bez specjalnego gustu), serwującą regionalne dania.
Następnie, po podjechaniu w kierunku Regietowa Wyżniego (tu jeszcze asfaltu nie ma) wyruszyliśmy na Rotundę, na szczycie której znajduje się okazały cmentarz z I wojny światowej. Początkowo słabo widoczną drogą, a następnie już w pełni przez las i krzale dotarliśmy na sam szczyt (żadne dziecko nie wymiękło). Cmentarz jest częściowo odrestaurowany i oczyszczony z krzaków. Niestety nadal w ruinie leżą okazałe wieże z krzyżami, które wieńczyły budowlę. Stąd juz szlakiem z przeprawą przez potok wróciliśmy do Regietowa.
Tego dnia, po drodze, spotykaliśmy liczne grupy rajdu beskidzkiego SKPB, którego ześrodkowanie miało miejsce właśnie w Regietowie.
Po powrocie do Wysowej rozpaliliśmy jaremowskie ognisko, przy którym do 2 w nocy rozbrzmiewały piosenki, szanty i pieśni, a echo niosło je po całej dolinie.

Wejście na LackowąTak skończyła się podróż nieco sentymentalna do miejsc, gdzie przed 15 laty bywaliśmy bardzo często. To właśnie Beskid Niski, jego przyroda i niedostępność zawsze przyciągała magiczną siłą. To w Beskidzie uczyliśmy się poznawania piękna gór, odkrywaliśmy tajniki orientacji i radzenia sobie trudnym w terenie, wczytywaliśmy się w dramatyczną historię oraz wspominaliśmy jak dawniej żyli tu ludzie i poszukiwaliśmy ich śladów.

Wkraczająca cywilizacja (przynajmniej w części zachodniej Beskidu) niewątpliwie przeszkadza w nostalgicznej kontemplacji, ale przyczynia się do powolnego odradzania gospodarczego i społecznego tych terenów. Dziś mało kto zdaje sobie sprawę, iż doliny Beskidu Niskiego były przed wojną gęsto zaludnione, toteż zapamiętany przed laty obraz pustych dolin i grzbietów górskich nie jest naturalny. Wraz z cywilizacją odpływa w przeszłość pewien mistycyzm towarzyszący wyprawom w Beskid, a związany w dużej mierze z poszukiwaniem pozostałości po łemkowskich wsiach, z kwitnącymi sadami w środku gór i porzuconymi cmentarzami oraz przydrożnymi kapliczkami.

Beskid powoli się odradza, wracają potomkowie dawnych mieszkańców, ale i nowi ludzie, pragnący właśnie tu znaleźć swoje miejsce na ziemi. Powstają drogi, nowe domy i sklepy czynne bez względu na porę dnia. Niektóre doliny beskidzkie pewnie za jakiś czas zatętnią życiem jak przed ponad 60 laty.

Mamy jednak nadzieję, iż choć Beskid staje się coraz łatwiej dostępny, powstają nowe hotele i pensjonaty to nadal zachowa chociaż część swojej magii, i pozostaną miejsca, gdzie pieśni śpiewane w kręgu ogniska nadal będą rozbrzmiewać w zielonych dolinach...

Pozdrawiam
Radek

Relacja Piotra Piegata

No tak, było bardzo fajnie. Te kilka dni w Niskim całkiem nieźle naładowały nasze akumulatory. Przez jakąś chwilę przypomnieliśmy sobie jak to kiedyś na rajdach bywało ;)

Co do rajdu, to co i rusz spotykaliśmy grupy z tras rajdowych SKPB, a w Regetowie przy przeprawie przez strumol odbyliśmy jaremowe spotkanie z Michałem, który wędrował z jedna z rajdowych tras. Michał, a jak było na trasie? Swoją drogą, to chyba coraz trudniej wędruje się z plecakiem po Niskim po wyasfaltowanych drogach, w coraz ludniej zasiedlonych i coraz lepiej zagospodarowanych wsiach i dolinach. My wybierając opcję wędrowno-samochodową unikaliśmy tupania po asfaltach.

Dwa dni, które zostaliśmy dłużej na Łemkowszczyźnie, poświęciliśmy na wycieczki objazdowe. Szlakiem Łemków, dawnych mieszkańców tych ziem, udaliśmy się na północny Szarisz, na targ do Bardiowa.
Słowacki Bardejov to przede wszystkim urokliwa starówka, zabytkowe kamieniczki, z dużym, podłużnym rynkiem, obronnymi murami miejskimi i wielką bazyliką z wieżą dominującą nad miastem. Na wieże trzeba się wspiąć po wąskich, klaustrofobicznych schodkach (jest ich jakieś 420), ale za to widok z góry wynagradza cały trud. Widok rozciąga się nie tylko na całe miasto rozłożone w śródgórskiej dolinie i na pobliskich wzgórzach, ale też na otaczające go pasma górskie Cergov i Busov. Kto ma lęk wysokości powinien tam niezwykle uważać.
Oczywiście Bardiów bez targu się nie liczy, tyle że współcześnie targi przeniosły się do hipermarketów. Przybysze z północy, nie zaopatrują się tam już w woły, przyrządzy gospodarstwa domowego, ubrania, ale głównie w tańsze niż u nas trunki, napitki i miejscowe słodycze. Co też uczyniliśmy.
Podróżując przez słowacki Szarisz, zobaczyliśmy też ruiny zamku w Zborovie, skąd kiedyś rozpoczynaliśmy jaremową wędrówkę na Busov, a także drewniane cerkiewki łemkowskie w przygranicznych wioskach Varadka, Hutka i najładniejsza z nich Jedlinka. Ciekawostka to też dwujęzyczne tablice z nazwami wiosek (słowackie i rusińskie).

Będąc w Wysowej, koniecznie trzeba zajrzeć do regionalnej karczmy Gościnna Chata, gdzie w stylowych klimatach (wystrój wiejskiej chaty, łemkowska muzyka - akurat leciała Serencza) podają unikalne potrawy kuchni łemkowskiej. Można tam skosztować tradycyjnej kisełyci (żur z kiszonej mąki owsianej z ziemniakami), a także war (zupa z soku po kiszonej kapuście); haluszki (kluski z tartych ziemniaków); pyszne tartianki (placki ziemniaczane pieczone na zielonych liściach kapusty); homiaki (kulki serowe z miętą); zaś popić np. miętownice (mięta z miodem) lub piwo z regionalnego browaru w Siołkowej (Grybów).
A propos browaru, to też go odwiedziliśmy, przypominając sobie mineralny smak tutejszego piwa (Rejtan, Bercik, Górskie). Stary CK Browar z XIX wieku pewnie już niedługo zmieni swój charakter, bo właśnie został wykupiony przez Słowaków.

Z Beskidu wracaliśmy szlakiem drewnianych kościołów Podkarpacia, a dokładnie jego częścią wokół Gorlic. Urokliwe, drewniane kościółki (głownie z XVI w.) oglądaliśmy w Sękowej (wpisany na Listę światowego dziedzictwa UNESCO), Libuszy (w remoncie), Binarowej (przepiękne, stare freski na ścianach i suficie), Rożnowicach, Gromniku. Takich kościółków jest na pogórzu cała masa, a dwa odnaleźliśmy nawet na przedmieściach Tarnowa. Trasę wokół Gorlic uzupełniły: Wapienniki - najmniejsze uzdrowisko w Polsce oraz zabytkowy Biecz (gotycka fara, mury, baszty, renesansowe kamieniczki).

I tylko do Wawrzki, do dawniej często przez nas odwiedzanej Chatki Trampa, nie udało się dotrzeć. No ale coś przecież trzeba sobie zostawić na następny raz.

Pozdrawiam
Piotrek