Termin tegorocznej majówki był wręcz idealny, by wyrwać się na kilka dni z Warszawy w Beskidy pod kątem tak wędrówkowym, jak i groundhoppinhowym. Rzut oka na słowackie strony poświęcone terminarzom meczowym pozwolił upewnić się w tym przekonaniu. Dwa razy derby regionu w IV poziomie rozgrywek plus V-ligowy deser plus możliwość pójścia tam, gdzie poprzednio jeszcze się nie udało… Decyzja po przeliczeniu funduszy była jasna: jedziemy!!! Polski Bus + Koleje Śląskie i jesteśmy w Zwardoniu via Katowice, gdzie zrobiliśmy krótki popas i spotkanie ze znajomym. Popas siłą rzeczy się przedłużył, w pizzerni czekaliśmy dość długo na pizzę (lecz warto było) i postanowiliśmy w związku z tym przepuścić jeden pociąg i pojechać następnym, żeby mieć czas i na konsumpcję, i na rozmowę z kumplem. Aby uniknąć tłumów na pogranicze dotarliśmy już 30 kwietnia i bez zwłoki ruszyliśmy w teren, korzystając z tego, że pogoda była wyśmienita, a lokalne media straszyły nadciągającymi deszczami. Wybraliśmy się ze Zwardonia do Rajczy; droga nasza wiodła przez wieś Sól. Tutaj szczęście uśmiechnęło się do nas przy zabytkowej dzwonnicy loretańskiej - lokalny dzwonnik zgodził się otworzyć ją i pokazać od środka, demonstrując także bicie na trwogę burzową:

Wszystko zaczęło się od tego, że jakiś młody chłopak mieszkający w sąsiedztwie owej dzwonnicy zapytał nas, czy chcemy wejść do środka. Postanowiliśmy zaryzykować i po kilku sekundach znalazł się dzwonnik z kluczem, który rączo opowiedział nam co i jak z tą dzwonnicą, podał szczegóły konserwacji oraz ciekawostki na temat dzwonu. Otóż został on odlany około 1830 roku, a w czasie II WŚ został ocalony od przetopienia na złom. Pan ów zainkasował za swoją opowieść i fatygę pewną ilość złocistego napoju magicznego. Interes uważam za udany :)

Dzień później ruszyliśmy po raz pierwszy w czasie tej majówki na Słowację. Siłą rzeczy przez długie Skalite, które o tej porze roku obfitowało w mojki czyli maiki, ustawiane przed wieloma chatami i domkami. Tradycja, która po polskiej stronie praktycznie zanikła, na Słowacji wciąż jest bardzo silna, choć raczej już w wioskach niż miastach. W Skalitem maik stał nawet przy stadionie piłkarskim klubu TJ Slovan. W Czadcy maików było już zdecydowanie mniej, za to napis na murze przy zamieszkałej przez Cyganów uliczce Moyzesovej (obficie tego dnia zamiatanej przez dzieci) świadczył, że na topie jest tam obecnie Beyonce... Szkoda, że czadeckie muzeum (nota bene położone przy tej samej ulicy) otwarte jest w dość chimerycznych godzinach, tak że tym razem musieliśmy obejść się smakiem. Za to mogliśmy przyobserwować lokalne kolejowe połączenie Czadca – Makov:

Samo miasto było tego dnia dość wyludnione, mimo mających odbyć się tego dnia lokalnych derbów piłkarskich między drużynami FK Czadca i Javornika z nieodległego Makova (tego samego, do którego na filmiku odjeżdżał pociąg):

Mecz miał charakter silnie piknikowy, mimo wysokiej stawki meczu, Czadca podejmowała lidera tabeli i gościła na trybunach liczną ekipę z Makova:

W gruncie rzeczy 0:0 było wynikiem na wskroś uczciwym, a de facto to Czadca urwała liderowi dwa punkty. Sędzia przedłużył drugą połowę o kilka minut, a i mecz zaczął się z lekkim poślizgiem, w związku z tym zwiał nam pociąg do Zwardonia mimo sprintu torami, jaki zaliczyliśmy zaraz po ostatnim gwizdku. Na szczęście autobusy kursowały dłużej, zatem długiej historii związanej z maikami wysłuchaliśmy od mieszkańca Oszczadnicy, który wracał z nami tymże autobusem po meczu. A że trza było czekać dobrą godzinę, to mieliśmy na to czas. Maiki stoją około miesiąca i później odbywa się zakrapiana impreza, podczas której ów maik jest ścinany, a drewno wymieniane z chętnymi na nie na napoje procentowe lub inne dobra doczesne. Następnie przez Rycerkę Dolną dotarliśmy pieszo do Rajczy, gdzie w karczmie załapaliśmy się na kwaśnicę i pomidorówkę – oraz informację, że za dwa dni Soła Rajcza gra z Orłem Łękawica. Jest dobrze!

2 maja w Koniakowie miało miejsce Tradycyjne "Mieszanie Owiec" i pierwsze odpalenie góralskiej watry. Dotarliśmy tam samochodem dzięki uprzejmości gospodarza agroturystyki, w której nocowaliśmy. Mieszanie owiec przed wyjściem na hale nadzorował pomysłodawca zeszłorocznego Redyku Karpackiego baca Piotr Kohut, który wedle prastarej tradycji okadzał owieczki ziołami odganiając w ten sposób złego, który mógłby szkodzić w czasie wypasu. Całości przygrywała kapela góralska:

Gdy tylko ceremonia zakończyła się, spadł rzęsisty deszcz omywając szosę... Wcześniej nie odmówiliśmy sobie wizyty u trombiciarza i raczenia się serkami lokalnymi z bundzem włącznie. Wracając udało nam się, rzutem na taśmę, zwiedzić Muzeum Świerka w Jaworzynce oraz zobaczyć hodowlę głuszca. A że było to początek maja, to przy okazji załapaliśmy się na toki głuszców! A i opuszczona leśniczówka położona nieopodal dawała do myślenia…

3 maja przywitał nas mgłą i mżawką. Nie przeszkodziło to nam jednak w samochodowej wycieczce z włodarzem Kolyby po Słowacji śladami Janosika. W ten sposób dotarliśmy aż do Terchovej, wcześniej odwiedzając m.in. Starą Bystricę. W drodze powrotnej czekały nas atrakcje związane z drewnianą zabudową Sztefanovej, gdzie w jednej z karczm można spotkać zabytkowe, drewniane organy i zagrać na nich, racząc się następnie lokalnymi specyjałami kulinarnymi. Ze względu na panującą mgłę zrezygnowaliśmy z wjazdu kolejką na szczyt we Vratnej, ale przy skałach przypadkiem spotkani Słowacy w uznaniu za zrobienie im zdjęć zbiorowych pod skałami uraczyli nas śliwowicą. W Czadcy zostałem na kolejny mecz Mistrzostw Regionu (IV poziom rozgrywek), gdzie tym razem mecz z MŠK Kysucké Nové Mesto zakończył się zwycięstwem Czadcy:

Tu, mimo zdecydowanie gorszej pogody, kibice śpiewali prawie cały mecz, a i emocje były do samego końca. Dla mnie podwójne – czy FK Czadca dowiezie zwycięstwo i czy zdążę na pociąg powrotny. Akcja była wręcz koronkowa: 16:24 sędzia gwiżdze po raz ostatni, 3 punkty zostają na miejscu, a ja mam około minuty na dobiegnięcie do stacyjki Czadca Zastavka, gdyż na horyzoncie widać już pociąg. Krótki bieg i jadę kolejką do stacji głównej przechwytując w wagoniku bilet, który zostawił jakiś pasażer, który wysiadał, gdy ja wsiadałem. Przejazd na tym odcinku trwa dwie minuty, zatem już o 16:28 biegnę w stronę pociągu, który już stoi na peronie 3. 18:36 pociąg rusza. Zdążyłem! I trafił mi się konduktor kibic, więc nie naliczył dodatku za kupno biletu w pociągu :) Dojeżdżam do Skalite-Serafinov i granicę przekraczam tradycyjnie pieszo, a w Kolybie czeka mnie już ognisko z kiełbaskami. Mimo słabej pogody – warto było !!!

4 maja rano uderzam pociągiem do Rajczy – ale wysiadam w Rycerce, jako że czasu do meczu mam jeszcze sporo, więc warto się przejść. Polska kolej okazuje się być prawie dwukrotnie droższa niż słowacka na podobnym odcinku, mimo tego, że u nich jest euro i 13 % VAT na przejazdy. Busy jednak ze Zwardonia jeżdżą bardzo efemerycznie więc nie było wyjścia. Przed meczem posiliłem się w karczmie i kwadrans przed meczem nabyłem bilet nr 3, a do rozpoczęcia meczu trybuny zapełniły się całkiem licznie jak na A-klasowe standardy. Początek spotkania należał do Soły, brameczka padła zaraz po rozpoczęciu spotkania:

Potem gra się wyrównała a w II połowie miejscowi walczyli jak lwy o utrzymanie wyniku . Dowieźli! A ja udałem się na stacyjkę w Rycerce, jako, że stacyjkę w Rajczy zwiedziłem z Anią już pierwszego dnia wieczorem. Pociąg spóźnił się dosłownie 3 minutki więc i w Zwardoniu byłem na tyle wcześnie, by zdążyć zjeść coś małego i ruszyliśmy z Anią do Skalite – Serafinov łapać pociąg na mecz z TJ Divinka. Warto było! Slovan (wówczas trzeci od końca w tabeli) podejmował drugiego vicelidera. Remis wziąłbym w ciemno. Tymczasem już po niecałych dwóch kwadransach miejscowi prowadzili 2:0 a piłkarze Divinki zupełnie stracili rezon. Co ciekawe, jednym z bocznych sędziów był ten, który rok temu sędziował tu jako główny. Świat jest mały... Stadionik Slovana uległ też małej modernizacji, tzn. karczma klubowa została gruntownie zmodernizowana i znowu działa. Sporo mieli do pracy chłopcy od podawania piłek, wyławiający futbolówki z pobliskiego potoku :) Mecz zakończył się 3:0 (a było 4:0 ale jednej bramy sędzia nie uznał) i był to najniższy wymiar kary dla Divinki:

Po meczu ruszyliśmy znaną już nam trasą przez las, szlakiem „narciarskim”, zaliczając m.in. spotkanie z sarnami i docierając do Zwardonia o zmroku. Zatem udało się zobaczyć dwa mecze w dwóch krajach jednego dnia!

Nazajutrz ponownie ruszyliśmy na Słowację, tym razem autobusem z Kożaka do Cziernego by złapać szlak na Trójstyk. Tamże była właśnie droga w budowie oraz most w przebudowie, zatem część szlaku była troszkę rozkopana, a gdy doszliśmy do granicy z Czechami zrobiło się leśnie. Niedługo potem dotarliśmy do Trójstyku:

i pozostaliśmy tam czas jakiś ciesząc oczy widokami oraz zbierając siły na dalszy marsz do Zwardonia:

{youtube}plTPJmyoSj8"{/youtube}

Zejście do Jaworzynki nie trwało długo – ale jest bardzo urokliwe, także zabawiliśmy także trochę i w Jaworzynce, część szlaku pokonując skrótem „na dziko” (nota bene po ścieżkach wytyczonych w naturalny sposób przez miejscowych) a także wspinając się na Wawrzaczowy Groń:

Jaworzynka ciągnie się niczym Zawoja, kilometrami. Są tam też ładne widoki na Ochodzitę i Koniaków:

Gdy dotarliśmy do Muzeum Świerka, postanowiliśmy wrócić do Zwardonia drogą okrężną, gdyż szlak górami był mocno błotnisty. W sumie czasowo wyszło to nam na to samo, ale dzięki temu mamy ogarniętą trasę rezerwową na przyszłość.

Dzień później jechaliśmy z maturzystami starym pociągiem i następnie Polskim Busem do Warszawy. Było zacnie.