właśnie przerąbałam w szachy z meżem - chyba będę musiała jeszcze poćwiczyć na rozgrywkach z pracowym komputerem ;)) To chyba nasz pierwszy tak leniwy poranek w Norwegii - od wczoraj jesteśmy w Trondheim, mieszkamy w klubie studenckim, który na czas wakacji przekształca się w przytulisko dla backpakersów - najtańsza opcja noclegu w mieście przy jednocześnie całkiem przyzwoitych warunkach bytowych.
Wczoraj prosto z pociągu z Bodø pobiegliąmy na spotkanie z Gosia Ch., która złapaliśmy w drodze na Nordkapp - świat włóczęgów jest strasznie mały. Z reszta dowodów na to mieliśmy na wyjeździe jeszcze więcej: podczas śniadania w campingowej kuchence w Moskenes na Lofotach, nie mogąc znaleźć motywacji na wyjście na mało przyjazną pogodę na zewnątrz, zaczęliśmy rozmawiać z parą młodych Niemców podróżujących po Norwegii drugi miesiąc ze swoja na oko 9-miesieczną córeczką, od słowa do słowa... okazało się, że oboje studiowali geografię (Sabine jest geomorfolożką, a Ralf specem od gleb) i co lepsze znają Kasie Ostaszewska z geoeko i dzięki niej byli na praktykach w Pińczowie - Ralf pisał prace mgr 'about digging & drilling in pinczow area' - to ci dopiero! Geografowie wszystkich krajów łączcie się - chciałoby się zakrzyknąć!
Naszą podróż rozpoczęliśmy półtora tygodnia temu od przyjazdu do Bodø - miasteczko nie polecane przez przewodniki, typowo tranzytowe, zaskoczyło nas bardzo przyjazną atmosferą (aż chciałoby się przeprowadzić, tylko ta ciemność zimą...) i F-16 latającymi nad głowami - nie lada atrakcja dla początkujących spottersów! Zresztą w miasteczku jest również duże muzeum lotnictwa z dwoma hangarami wypełnionymi samolotami cywilnymi i wojskowymi - można na przykład usiąść za sterami cesny albo wejść do wieży kontrolnej i bawić się w naprowadzanie samolotów (my 'wystartowaliśmy' Norwegiana B737). Spędziliśmy w muzeum 4 godziny, a spokojnie można by dłużej - polecamy wszystkim zainteresowanym techniką!
Następnym przystankiem był archipelag Lofotów. Bez samochodu (roweru) ograniczeni byliśmy do poruszania się w małym obszarze - przedeptaliśmy wszerz i wzdłuż Moskensoye (obejrzeliśmy dwie przepiękne, piaszczyste plaże, z drobniutkim niemal bałtyckim piaskiem i lazurowo czystą wodą - Bunes i Horsheid, na tej drugiej spędziliśmy noc, a właściwie dzień, bo słonce nawet nie zbliżyło się o północy do horyzontu, wspięliśmy się ponad fiordy w pobliżu chaty Munkebu, odwiedziliśmy malutkie osady rybackie przyczepione w przedziwny sposób do skalistych wybrzeży) a potem Værøye. Druga z wysp zostanie zdecydowanie mocniej w naszej pamięci ze względu na mało turystyczny charakter, nie gorsze widoki niż na wcześniejszej i przesympatyczne spotkanie z jednym z mieszkańców, którego zatrzymaliśmy na stopa chcąc wrócić do namiotu z północnej strony wyspy. Człowiek okazał się szefem lokalnej informacji turystycznej, nieco rozgoryczonym ze przeprowadził się do 'miasta' (bo wcześniej mieszkał na odludnej wyspie w pobliżu Nordkappu), artystą-samoukiem malującym i lepiącym w glinie bardzo fajnie figurki, w tym ulubione kormorany. Obwiózł nas po całej osadzie, opowiedział o znajdującej się tu jednej z największych w Norwegii przetwórni ryb - większość mieszkających tu rybaków jest milionerami, mieszka tu tez sporo Polaków. A na zakończenie zaprosił na kawę i ciasteczko do siebie - jego dom okazał się jednym z tych, które widzieliśmy z namiotu, on zresztą też nas widział (może dlatego się nad nami ulitował). Następnego dnia zaproponował podwózkę na prom - 5km to niedużo, ale zawsze lepiej to przejechać niż przejść. Værøya poza tym ma do zaoferowania bazę radarów i nadajników NATO na szczycie Haen (UWAGA! tak tajna ze na mapach nie ma nawet asfaltowej drogi do niej) z którego poza tym jest piękny widok na okolice, a także manufakturę czekolady na północnej stronie wyspy, znajdującą się w budynku dawnego lotniska.
Po nocnym przejeździe do Trondheim byliśmy nieco zmęczeni, ale zdążyliśmy obejść starówkę i pójść na najdroższego chinola w naszej karierze (wyszło prawie 50 pln na łebka a bar zupełnie jak nasze w ś.p. zagłębiu kebabowym na Marszałkowskiej). Dziś planujemy dalsze szwendanie po mieście i okolicach. A jutro z rana ruszamy w stronę Jotunheim i tylko pogoda nie zapowiada się najlepsza...

-----

Co do dzikich stworów widzieliśmy na razie tylko wydrę, co na widok naszego namiotu aż zakrzyknęła z radochy, sporo orłów mocno obijanych przez mewy - nie przypuszczałam ze te drugie są takie dziarskie, ostrygojady, kormorany, wyrzucone na brzeg trupki krabów i właściwie tyle. Komary były, ale nie dokuczliwe, były tez gzy już nieco bardziej dokuczliwe, a najbardziej dokuczliwe były meszki - ale też nie w porażających ilościach. Wypatrywanie maskonurów się nie udało - będzie trzeba powtórzyć kiedyś wyprawę).
Trolla na razie żadnego, ale wypatrujemy uważnie. Liczę również na spotkanie z jakimś brodatym skandynawskim krasnoludem i jego hordą wilków.

Na szczeliny lodowcowe wysyłam mojego chłopa - pierwsze podejście może już pojutrze na Galdhopingena.
-- ---
Jurek M. to najlepsza pogodynka na świecie! Jak powiedział, ze wczoraj po południu przestanie padać to przestało i teraz kapiemy się w promieniach słońca a nie strugach deszczu! Mąż dzielny zdobył najwyższy szczyt Norwegii, a ja upolowałam renifery, poza tym Jotunheimy surowe, zimne i jakoś mało dla człowieka przyjazne, więc uciekliśmy nad fiordy. Lodowce Jostendal z ograniczeń czasowych i pieniężnych zostawiamy na inna wyprawę. Dziś jak rasowi turyści przepłynęliśmy Sognefiord a jutro wieziemy pupy kolejka Flam ;)

Justyna i Adrian Bajer