30.05.2010

Hej,
Od pewnego czasu jesteśmy poza przewodnikiem. Poza ulgą dla naszych portfeli są i inne skutki:
dziś, jadąc przygodnym pojazdem widzieliśmy bambusową tratwę na górskiej rzece - ponieważ w tle znakomite radio 107,7 FM3 podawało "Ostatnie Tango" w całkiem udanym wykonaniu jakiegoś Chińczyka poczuliśmy się naprawdę wspaniale.
Właśnie jesteśmy w kafejce internetowej - obok jakichś 200 tubylców gra w arcywygodnych fotelach przed 23' monitorami. Nieco dalej, pod plandekami, od kilku lat koczują budowniczy chińskiej potęgi. Rodzą dzieci, a na obiad (tak od 11.00) jedzą ryż i popijają herbatą. W wioskach staruszki ręcznie wyszywają kapciuszki dla lalek, a na nogach maja buty za 4 złote w supermarkecie. Ciekawe, ze widzieliśmy sporo porzuconej ziemi, widać wygodniej jest uprawiać na nowych poletkach wyrwanych rzekom. Generalnie jak zauważa Sylwek - jak już się trafi piękny widok, to z koparką wybierającą żwir z dna ładnej zapewne kiedyś rzeki.
Uczciwie mówiąc, jednak czasem naprawdę zapiera dech. Ludzie mili, czasem aż za opiekuńczy nawet, i maja to dziwne poczucie piękna, którego niezwykle brakuje naszej praktycznej nacji. Jedzą z jednej miski, ale są czyści i generalnie chętni do pomocy (lub zrobienia biznesu). Góry tu takie, ze zmęczyć się łatwo, i te chińskie malowidła z przełomami i kiczowatymi drzewkami to po prostu fakt, a nie naginanie rzeczywistości. I tylko dzieci coś zaczynają mówić o prawdziwej kanapce na kolację.
Pozdrawiamy z Jiung Deng (albo podobnie)
Saturatory

04.06.2010
Hej;
Wypadliśmy poza przewodnik tak dalece, ze oparliśmy się o granicę z Birmą i wojskowe posterunki obok tejże. Nie tylko nie umiemy przeliterować, ale zazwyczaj nie wiemy, dokąd jedzie autobus, w który wsiadamy. Wszyscy są dla nas mili i piszą do nas po chińsku (jeden policjant nawet w pidjin, a nie krzakami), ale nie na wiele to pomaga. Wiemy na pewno, ze od paru dni krążymy po powiecie (innej jednostce administracyjnej?) Pu er. Wydostać się stąd na razie nie potrafimy. Marek prosi, żeby opisać coś fajnego, ale ja po ośmiu godzinach w autobusie, paru dworcach autobusowych i innych kontaktach z Chińczykami myślę już tylko o tym wężu, co na nas czeka w knajpie za rogiem.
Sylwek ma jak widać kryzys, ja to miałem dnia 3-go:) A tu jest super, tylko dlaczego tak nas ciągle trzepią, jak tylko chcemy się zbliżyć do jakiejś granicy? Jak raz wyszliśmy z komisariatu, to cała wioska od razu zrobiła się dla nas milsza, wiec ogólnie nie narzekam, ale coś to dziwne, że w tych okolicach nie ma wolnego internetu i tylko czasem ktoś nas w sklepie do tego cuda dopuszcza. W dodatku wyczytałem, że ostatnio przeprowadzono tu kampanie przeciwko pluciu i "wujokom topless" czyli facetom rozpinającym w upał koszule, tak wiec, jak rozumiem, wszyscy, którzy to robią to... (uważam na cenzurę, wpiszcie sobie, co chcecie). Te miasta przy granicy są bardzo ładne, zupełnie nowe, mają fajne, duże place zabaw, jeszcze większe od tych placów telebimy w których puszczają wiadomości, i jeszcze większe stadiony, na których ćwiczy... (uważam na cenzurę, domyślcie się).
Ale jest fajnie, codziennie coś, i nawet dużo tu widujemy TCL... (uważam na cenzurę, wpiszcie sobie, co chcecie).
Pozdrawiamy
Saturatory

09.06.2010

Hej,
W końcu jesteśmy w Jianshui, czy jak to się tam wymawia. Znowu otacza nas cywilizacja - bezgłośnie sunące elektryczne skutery i chamsko rozjeżdżające przechodniów błyszczące samochody.
Z nauka języka pożegnałem się ostatecznie w Pu Ar, odkąd pani rikszarka zawiozła nas do kibelka zamiast do hotelu. Trzeba przyznać, że szalet był wspaniały, cały w kafelkach, z wielką klatką schodową, bo dwupiętrowy, tylko cuchnęło jak zwykle, i po tym poznałem, że nie chcę tu nocować.
Byliśmy w Simon, nad świętym jeziorem, potem szybki przerzut (tak ze 3 dni) i wylądowaliśmy koło Hong He, by podziwiać piękne ryżowe tarasy (to cytat z Sylwka). Niestety, droga się skończyła, mostu zabrakło, więc jeszcze szybki przerzut (tak 2 dni) i już jesteśmy po drugiej stronie rzeki, by podziwiać piękne ryżowe tarasy. Warto było. Ludzie mówią tam trzy zamiast dziesięć, wiec tanio to nie wychodzi, ale są i sosny, i daglezje, i rododendrony, i bambusy, i palmy, i góry po 2700m n.p.m., a potem na pysk w dół, wiec nawet wrogowi nie życzę chodzić w poprzek dolin. Miejscowi, poza tym, że chińskiego ani w ząb, fajnie się noszą na kolorowo i jedzą grzyby. Dziwne takie. Ponieważ miejsce opisano w Planecie, cały powiat wpisano do "National Tourist Atraction" i kasują nieprzytomnie na wjeździe. No, ale my jesteśmy Polakami, wiec nas nie zauważyli na dnie rikszy.

Telewizja tu fajna - nareszcie można zobaczyć kolorowane filmy z Mao, chińska operę i filmy z mordobiciem. A właściwie, to te filmy są takie, ze Bruce Lee z Brudnym Harrym mogą się schować i czasem to sam z siebie zmieniam kanał na operowy. Ale w sumie to O.K., dzieci się podszkolą. Przy okazji sporo się dowiadujemy o tym, co się dzieje w szkole.
Chiny robią duże wrażenie - nie tym całym skokiem gospodarczym, bo to jednak lipa, to jest coś pomiędzy Polską Bieruta a Polską Rakowskiego przy zachowaniu wszelkich proporcji, ale sami ludzie są naprawdę O.K. Rzadko trafiają się niemile okolice, nie częściej niż w Afryce. No i te ich parki pełne bawiących się Chińczyków, i hotele za 22 pln z toaletami pełnymi szczoteczek i past do zębów (nówki of course), z deszczownicami itp. Szau - powiem Wam, że to lepsze niż namiot.
Tylko jedzenia chłopaki nie pokochały - jest to taka wyważona akceptacja, a szkoda, bo bywa niesamowicie w najmniej spodziewanych miejscach. Zaraz idziemy na szaszłyczki ze szczypawek, zaszalejemy po ziemniaczkach z głębokiego tłuszczu. Na widok ziemniaków chłopaki oszaleli i nie pozwolili tego zepsuć żadnym sosem czy przyprawą. Czasem trafiają się tu Tu Fu czyli Tofu, ale suszone i grillowane, z ostrym sosem, wyborne. Raki są śmiesznie tanie, chude węże też.
Chyba z wrażenia napiszemy jakąś relację. A może nie?
Całuski
Saturatory