Autor zdjęć: Anna Liwyj
www.travelphoto.com.pl

Jakiś czas idziemy razem. Chłopiec zaprasza mnie jeszcze do siebie do wioski, pokazuje, że da mi wody i coś do zjedzenia. Znowu chwila wahania. Patrzę w stronę wioski i w stronę piramid. Piramidy są bliżej. Wydaje mi się, że widzę szlaban, więc pewnie ktoś pilnuje tych piramid, a to znaczy, że tam będzie woda. Decyduję się - idę prosto do piramid. Żegnamy się i chłopiec odjeżdża na swoim osiołku.

Wlokąc się noga za nogą dotarłam na miejsce. Od razu dostałam kubek wody. Wypiłam duszkiem. Poprosiłam o kolejny. I jeszcze jeden, jeszcze jeden, jeszcze jeden? Zimna, orzeźwiająca, przynosząca ulgę, życiodajna? Na szczęście woda w Sudanie jest dobra, aczkolwiek wtedy był pierwszy raz, kiedy piłam ją prosto ze studni. Było mi jednak wszystko jedno czy umrę z wycieńczenia czy na amebę lub inne świństwo. Przez godzinę odpoczywałam w biurze dochodząc do siebie. Biuro składało się z biurka, dwóch krzeseł i mapy powieszonej na ścianie. Kiedy wstałam z krzesła świat znowu zawirował. Pani, która tam urzędowała, odstąpiła mi swoje biurko pokazując, że mogę się na nim położyć. Skorzystałam z oferty, a ona sama rozłożyła sobie chustę na podłodze. Po chwili przyszła jeszcze jedna kobieta i napiwszy się również położyła się w kącie na podłodze. Tak przeczekałyśmy największy upał.

Była to moja pierwsza samotna podróż. Samotna to może złe określenie, bo na brak towarzystwa nie narzekałam, mimo że wybrałam się tam sama. Sudan bowiem, to przede wszystkim wspaniali ludzie, bardzo życzliwi i pomocni. Tylko niektórych udało się uwiecznić na zdjęciach. Takie okazje trafiały się po kilku minutach rozmowy. Czasami wystarczyło przykucnąć gdzieś na parę minut a po jakimś czasie ktoś podchodził i prosił o zrobienie zdjęcia. Tak było m.in. z kobietą z plemienia Rashaida, która poprosiła mnie o sfotografowanie swoich córeczek.

sudan