Relacja Ani i Piotra Piegatów
Relacja Agnieszki i Zbyszka Henningów
Relacja Malwiny i Artura Flaczyńskich

Za nami cztery, pełne wrażeń i wydarzeń czerwcowe dni i noce na Podlasiu. Działo się tak dużo, że doba okazywała się zbyt krótka, a czasu na spanie wystarczało ledwie na kilka godzin.

Gościnne wiejskie podwórze w Grabowcu przyjęło wszystkich chętnych jaremowiczów i gości zjeżdżających na nasze nocne ogniska.
Pogoda była wyśmienita, więc łąka z tyłu podwórza zaroiła się od namiotów. Ludziska zjeżdżali się na wiejskie podwórze samochodami, pociągami, rowerami, od czwartku aż do soboty. W sumie udział w wyjeździe wzięło 29 osób. To swoisty rekord wiejskiego podwórza. Nasza drewniana chałupa wytrzymała ten najazd bez żadnego uszczerbku, więc bez problemu można takie spędy w Grabowcu robić częściej. Wioska, pomimo że uczestniczyła chcąc nie chcąc, w naszych nocnych i porannych zabawach, ciągle jest dla Jaremy niezwykle gościnna i niespotykanie serdeczna. Mleko z porannego udoju, truskawki, słynna nalewka Babci Niny, czy bociek na podwórzowym słupie, to tylko niektóre oznaki tej gościnności.

Było muzycznie i folkowo, było puszczańsko, było wycieczkowo i relaksacyjnie. Codziennie różne grupy (samochodowe lub rowerowe) wyprawiały się na bliższe lub dalsze trasy. Wszyscy spotykaliśmy się na wieczornych koncertach w Czeremsze a potem już nocą przy ognisku na wiejskim podwórzu. Niezwykłe rekordy kilometrów na trasie Grabowiec-Czeremcha-Grabowiec bili nasi rowerzyści. Za dnia z pieśnią "Jadę na rowerze słuchaj do byle gdzie..." na ustach (to prawdziwy przebój tego wyjazdu), w upale i pełnym słońcu przemierzali drogi, łąki i lasy; nocą zaś podziwiali na niebie gwiazdy i nadjeżdżające pojazdy kosmiczne ;) Każda grupa przeżyła coś niezwykłego, zobaczyła ciekawe miejsca, które pewnie poznamy z kolejnych relacji.

Nasze spotkania folkowe "Z wiejskiego podwórza" rozpoczęły się już w czwartek. Po południu zrobiliśmy pierwszy w ten weekend pokaz miniatur slajdowych w sali Ośrodka Kultury w Czeremsze (od Bieszczadów, przez Roztocze i Wołyń, po Polesie i Lubelszczyznę). Wieczorem pojechaliśmy do puszczańskiego Sioła Budy na koncert białoruskiego folk-gurta Pit Paff - zespołu legendy białoruskiej sceny rockowej i folkowej Pita Pavlova (NRM, Krivi, Narodny Albom). Koncert jak zwykle zorganizowany przez Igora w skansenowskiej wiacie, kolejny raz porwał do wspólnej zabawy i tańca młodszych i starszych jaremowiczów. Na deskach królowały tak jak ostatnio na Nagualu, koszulki z naszym logo. Zabawa naprawdę świetna, choć zdecydowanie kameralna. Zespołowi też chyba spodobała się nasza reakcja na ich muzykę, bo bez żadnych problemów dali sie zaprosić na wspólne ognisko na wiejskim podwórzu!!! Ludzie, Pit z gitarą na wiejskim podwórzu! Zagrał i zaśpiewał - no razem zaśpiewaliśmy! To było to. A poza tym to naprawdę super koleś - otwarty, sympatyczny, gaduła - niezły kompan. Cała kapela z przyległościami (rodziną Pita) posiedziała z nami przy ognisku, a przed świtem wyruszyła w drogę powrotną na Białoruś. A my pełni wrażeń, doczekaliśmy przy ognisku do świtu.

W piątek dojechali do nas Agnieszka ze Zbyszkiem, czyli dzielni poszukiwacze puszczańskich wilków. Wilki miały jeszcze tego dnia objawić się naszym poszukiwaczom. Piątek, to też kolejny dzień spotkań folkowych, a pierwszy z koncertami w Czeremsze.

Najpierw drugi pokaz slajdowych miniatur "Z pogranicza - śladami folkowych fascynacji" (tym razem Podlasie, Sejneńszczyzna, Litwa), a potem już plener, stoisko kolorowych ozdóbek Ani i koncerty. Poza koszulkami-jaremkami pojawił się tego dnia kolejne, wspólne elementy wyglądu naszej ekipy - kolorowe ozdoby uszu! Ok, raczej dziewczęcych, ale jednak. Nam się naprawdę podobały! Ola pobiła wszelkie marketingowe rekordy.

Na scenie tego dnia wystąpiły Rokosz z Białorusi (dawne pieśni i melodie dworskie i rycerskie); Caci Vorba (świetna współpraca muzyków Orkiestry Św. Mikołaja i Semenci; melodie rumuńskie, węgierskie, cygańskie, mołdawskie i genialny śpiew Marysi Natanson, znanej nam z Wąskiego Toru w Piasecznie); Orkiestra św. Mikołaja (folkowa klasyka - zagrali zbiór swoich największych przebojów, było Koło Jana, Bude Jarmak, itd - szaleństwo, wspólny taniec i śpiew pod sceną, hit tego dnia!); Chudoba (po wystrzałowej Orkiestrze raczej się nie przebili, choć melodie z Kurpsiów grają ładnie).

Całodniowe zmęczenie spowodowało, że po północy udaliśmy się wszyscy (jedni samochodami, inni rowerami) do Grabowca i rozpaliliśmy nocne ognisko. Białoruscy muzycy z Rokosza, którzy tym razem planowali dojechać na wiejskie podwórze, po północy padli ze zmęczenia i poszli spać w kolejowym wagonie w Czeremsze. Kolejna noc zakończyła się wspólnymi śpiewami aż do świtu. To wtedy właśnie na wiejskim podwórzu dało się usłyszeć wyjące do księżyca wilki ;))

W sobotę cała ekipa była już w komplecie. Pociągiem dojechali ostatni uczestnicy wyjazdu. Kulminacyjne ognisko, zgodnie z hasłem "Tak się bawi, tak się bawi geografia!!!" zapowiadało się niezwykle ekscytująco.

Sobota, to już ostatni dzień Folków w Czeremsze. Od wczesnego popołudnia rozstawiły się stoiska i stragany (nasz też ;) z różnymi kolorowymi gadżetami. Rodzice jak i niektórzy panowie znowu musieli łapać się za kieszeń ;), Ola zaś rozdawała upusty i przyjmowała napiwki ;)).
W plenerze odbył się smakowity konkurs potraw regionalnych, przygotowanych przez miejscowe gospodynie (pyszne racuchy; kiszka prababci; miejscowa kutia, czyli kasza jęczmienna z fasolą; kisiel owsiany, kasza gryczana ze skwarkami i wiele innych smakowitości - yyymm pyyycha!), które pracowicie oceniał Maciej Kuroń. Po ocenie zgromadzony tłumek (w tym i my) rzucił się gremialnie i uprzątnął stoły z całego jadła. W tym samym czasie na sali, muzycy z Sarakiny uczyli chętnych bałkańskich tańców.
Popołudnie w Czeremsze to kolejny już pokaz miniatur slajdowych. Tym razem tylko dla zaproszonych gości i sponsorów - taka oficjałka, ale przynajmniej nikt nie wychodził ;)

A potem rozpoczęły się już koncerty. Na początek kolejna białoruska ekipa od Igora - Licvinski Chmiel (średniowieczne pieśni i ballady). Dalej goście z ukraińskiego Zakarpacia - starzy muzycy cygańscy z Taczewa, czyli Tecsoi Banda. Muzyka Marmaronów z doliny górnej Tisy, czyli rytmy cygańskie, rumuńskie, huculskie, węgierskie. Po nich Sarakina, udowadniająca że Bałkany zaczynają się już w Białymstoku (nastrój i piękne melodie jak zwykle, a tym razem też i bułgarski zaśpiew). Potem nadszedł czas na prawdziwą gwiazdę festiwalu, czyli łotewskie ILGI, znane w Jaremie min. z miniatur slajdowych. Koncert był świetny - połączenie skandynawskiej energii i słowiańskiej melodyki - folk, rock i tradycja w jednym. Tłumek tego dnia pierwszy raz roztańczył się pod sceną, a prym wiodła oczywiście rodzinka Flaczyńskich, znani miłośnicy muzyki łotewskiej. Ilgi przywieźli ze sobą trochę swoich płytek - wszystkie zostały wykupione na pniu. To się nazywa zdobycie publiki!
Kolejni goście to Paniks, młody zespół z serbskiej Suboticy. Wielka i pozytywna niespodzianka. Trochę muzyki bałkańskiej, trochę węgierskich melodii, trochę jazzowej improwizacji, dużo gitarowego flamenco, interesująca wokalistka. Niestety, nie przywieźli swojej płyty. A wielka szkoda.
A na deser kto? Oczywiście gospodarze, czyli gościnna Czeremszyna! I tu to już się zaczęło istne szaleństwo. To jest niezwykłe i zastanawiające, jak zespół grający proste i skoczne regionalne piosenki ludowe, potrafi porwać do zabawy starszych i młodszych. A podobno w zanika u nas muzyczna kultura ludowa. To nieprawda! Taniec pod sceną na ich koncercie to prawdziwy żywioł, kocioł i co tam jeszcze kto pomyśli;) Teksty oczywiście w Czeremsze znają wszyscy, a Basia i Mirek z ekipą na scenie są bardzo naturalni, sami się fajnie bawią i tym chyba najbardziej zdobywają nasze serca. Czeremszyna zagrała wszystkie swoje najlepsze przeboje (tym razem z mocnym uderzeniem perkusji i basu), z kultową Zabawą na czele, a po pierwszej w nocy nikt nie chciał jeszcze końca imprezy!

Impreza jednak musiała się kiedyś skończyć. Następne Spotkania Folkowe oby już za rok, bo niestety i tu, obecnie panujące układy polityczne, nawet w to miejsce ingerują, poprzez obcinanie wszelkich dofinansowań. Może jednak coś się zmieni. My życzymy Basi i Mirkowi wytrwałości i trzymamy za nich kciuki.

Skończyły się Folki w Czeremsze, ale wcale nie skończyła się impreza na wiejskim podwórzu. "Flaga na maszt" i cała ekipa popedałowała na nocne ognisko do Grabowca. Tej nocy, gościnna wieś chcąc nie chcąc bawiła się razem z nami do samego rana.
Prym wiodła mocna ekipa geografów, poleciały sztandarowe przeboje jaremowych ognisk (Noga; Wydłubany miś; Prawdziwa miłość; Gdy nie ma dzieci i oczywiście kultowa Łopatka!!!) Wszyscy ochoczo wypełniali podwórzowy rytuał - chcąc tu jeszcze kiedyś wrócić, należy skosztować pysznej nalewki Babci Niny ;) Ok. 4-5 nad ranem trochę pokropiło i nad wiejskim podwórzem ukazała się piękna, podwójna tęcza, która długo jeszcze królowała nad cała okolicą. To było niesamowite, niezwykle symboliczne zwieńczenie naszej imprezy. Wszystkiemu życzliwie przyglądał się z góry, ze słupa wielki bocian, któremu widać spodobało się nasze towarzystwo, i regularnie przylatywał do nas w gości ;) Ostatni ogniskowicze położyli się, gdy zaczynało już lekko przygrzewać słoneczko.

Wyspać to myśmy się na tym wyjeździe nie wyspali, ale ile wrażeń. W niedziele, trzeba było jednak wstać i zebrać się w drogę powrotną. Szło to niezwykle leniwie, bo i nikomu z nas nie chciało się opuszczać wiejskiego podwórza. Ok. 14-ej nastąpiło oficjalne zamknięcie wyjazdu w lekko siąpiącym, letnim deszczyku. A dziadek Witja obiecał, że wiejskie podwórze w Grabowcu zawsze stoi otworem dla Jaremy.

To były cztery, naprawdę wspaniale i intensywnie spędzone dni. Upalne, słoneczne, muzyczne. Dziękujemy wszystkim uczestnikom za ciepłą atmosferę, wspólne śniadanka na podwórzu, wytrwałe ogniskowanie, folkowanie, i wspólną zabawę.

Zmęczeni, ale niezwykle zadowoleni
Ania i Piotrek


Cześć,
My zajechaliśmy do Grabowca w piątek. Wyskoczyliśmy rowerami z Topiła do granicy białoruskiej koło Leśnej Prawej. Potem zajechaliśmy do Czeremchy akurat na Orkiestrę św Mikołaja - bardzo się ucieszyliśmy, koncert był bardzo dobry. Natomiast w sobotę nie mogliśmy się doczekać Czeremszyny - zresztą jak wielu widzów, szkoda że zagrała tak późno. Wcześniej trafiliśmy na szkolenie Babci Niny z wyrobu jej doskonałej nalewki - sama procedura wyrobu jest bardzo prosta ale trzeba mieć miejscowy spiryt..... "Odkryłem" piękną polanę w Puszczy - obszerna wykoszona, jest miejscem polowań, są tam dwie ambony i paśnik zimowy żubrów, polecam na spacery z Długiego Brodu, bo taka polana to rzadkość w Puszczy. Ja tam widziałem 2 myszołowy polujące wspólnie i orlika krzykliwego, a śladów żubrów było pełno. W niedzielę, po odespaniu bardzo długiego ogniska, wyjechaliśmy zatrzymując się w Grabarce i w Drohiczynie na obiad. Do Wwy dojechaliśmy szczęśliwie, ale nie bez problemów.

Przed Stanisławowem ostro hamowałem i omijałem gówniarza rowerzystę, który nagle postanowił skręcić w lewo i znalazł się na środku jezdni. Na szczęście słysząc klakson cofnął się, bo jakby kontynuował swój manewr to znalazłby się na szybie corsy. W trakcie hamowania w tył corsy uderzył citroen picasso , na szczęście dla pasażerów tylko raz i niezbyt mocno, widocznie facet dał po hamulcach. Po uderzeniu zatrzymaliśmy się, ale sprawca nie chciał spisać oświadczenia i uciekł. Widocznych z wierzchu śladów uderzenia nie ma, bo plastik wytrzymał, ale blacha pod zderzakiem jest wgięta do bagażnika. Robota dla blacharza i lakiernika jest. Teoretycznie można dochodzić roszczeń przez policję ale wiąże się to z przesłuchaniami świadków na komendzie w Wwie po ok. 1 godz każdy a potem w sądzie właściwym dla miejsca zdarzenia (a żona nie jest wiarygodnym świadkiem).

Dziękujemy za miło spędzony wspólnie czas, za łopatkę i poranną tęczę. Dziękujemy Piegatom za zorganizowanie imprezki, kiedy następna?
Pozdrawiamy
Agnieszka i Zbyszek


Witajcie poogniskowo,
Dopiero powracamy do normalnego trybu życia po podlaskich wrażeniach. A na brak wrażeń nie narzekamy. BYŁO SUPER! Pogoda dopisała.

KONCERTY: zarówno w Budach, jak i w Czeremsze podobały nam się ogromnie, żałujemy, że nie widzieliśmy wszystkich. Dla nas odkryciem był białoruski zespół Rokosz - lubimy takie średniowieczne klimaty, zwłaszcza hit "Greensleeves" po białorusku! Na koncercie ILGI niestety dość krótko wiedliśmy prym w tańcach. Dzieci po pierwszej radości, że "grają i to znamy" poczuły się zmęczone i poszły spać (całe szczęście, że mieliśmy śpiwory). Niniejszym bardzo dziękujemy Tym Jaremowiczom, którzy strzegli Agi i Piotrusia przed rozdeptaniem przez nacierające tłum!

OGNISKA - zaczynały się późno i trwały również do późna. Rekord padł w nocy z soboty na poniedziałek, kiedy zasiedliśmy do ogniska ok. 2, a poszliśmy spać ok. 5-6 rano, gdy już za płotem przeszły 2 krowy w drodze na pastwisko, a bociana zniecierpliwiły nasze śpiewy i odleciał.

Sporą nowością było rozwinięcie działalności artystyczno-marketingowej żeńskiej części rodu Piegatów. Ani i Oli wróżymy wielką karierę! Agusia do dziś ciągnie Malwinę za kolczyki i piszczy, że są "ślićne!".

SLAJDY: obejrzeliśmy niestety tylko piątkowe z Podlasia, Suwalszczyzny i Litwy. Oczywiście b.b.b. fajne, mimo kłopotów ze sprzętem, otwierających się drzwi (te drzwi z sali na dwór powinny być zamknięte!) i rozrabiających dzieci (naszych).

WĘDRÓWKI PO PUSZCZY: W piątek wybraliśmy się na spacerek dookoła jeziora w Topile. Spacerek był bardzo udany, pomimo że blisko wsi i było troszkę ludzi, ale sama ścieżka jest malownicza, a po jeziorze pływały takie atrakcje jak: kaczki, kaczątka, kijanki, dzieci, tratwy i zdechłe węże. Atrakcją na koniec spaceru była kolejka w Topile i wspinanie się po lokomotywie i węglarce. Potem odwiedziliśmy uroczą, błękitną cerkiew w Werstoku, a wracając już do Grabowca przed samochodem na drodze przemknął samotnie wilk.
W sobotę wraz z Justyną wyruszyliśmy na ok. 5 kilometrowy szlak dookoła rezerwatu Głuszec. Niestety, szlak początkowo był mało urozmaicony (tylko drzewa, drzewa i drzewa), a że podobna monotonia nie odpowiada naszym bachorkom, więc przez pół drogi było bardzo marudnie. Za to, kiedy doszliśmy do torów kolejowych, pojawiły się wspaniałe atrakcje: zabawa w pociąg na torach (z małą scysją o to, kto będzie lokomotywą); zwrotnica, którą można było pomanewrować; no i w końcu "stacyjka" Głuszec, gdzie stały rozmaite wagoniki wraz z prawdziwą lokomotywą, do której można było wejść! Rewelacja! Od tej pory droga przebiegała już spokojniej.

W niedzielę, po śniadanku (ok. 13) wyruszyliśmy już samochodem na południe, szlakiem cerkiewek. Odwiedziliśmy wesoły cmentarz w Zaburzach (trochę kolorowych nagrobków, ale większość zwykłych, ustrojonych wstążkami i sztucznymi kwiatami w odblaskowych barwach), kościół w Tokarach (b. ładny, drewniany, niestety zamknięty) i rewelacyjną cerkiewkę w Koterce tuż przy granicy zagubioną w lesie (znowu Unkiem spłoszyłem sarenkę z drogi). Miejsce ma klimat!

Obiadek zjedliśmy w zajeździe Kmicic k. Siemiatycz (specjalnie nie polecamy) i ruszyliśmy do domu. Podróż była spokojna. Jedynie przed Stanisławowem był korek, który objechaliśmy polną dróżką. Drugi korek był za Stanisławowem, gdzie zawróciliśmy i odbijając w kierunku Mińska bocznymi, pustymi dróżkami przez Warszawkę dotarliśmy do domku.
Pozdrawiamy,
Malwina i Artur