Słowenia (2006)
Witajcie
W nocy z soboty na niedzielę (dokładnie o 0.15) wróciliśmy z naszego tegorocznego wyjazdu na południe Europy. Zasadniczym celem była Słowenia, kras góry i jeziora, a przy okazji okolice Klagenfurtu w Austrii w ramach rekonesansu przed wyjazdem w Alpejskie klimaty i Lignano niedaleko Wenecji we Włoszech, celem spotkania z rodziną Krzyniów wojażującą po północnych Włoszech i wymoczenia się w ciepłym morzu Adriatyckim. Tradycyjnie juz noclegi przewidzieliśmy na kempingach pod namiotem i wyżywieniem we własnym zakresie.
Wybralismy się naszym Redfordem w piatek przed południem i skierowaliśmy się do Trenczyna na Słowacji gdzie na górującej nad misatem skale wznosi sie zamczysko. Od Częstochowy do granicy Polski (przekraczaliśmy w Lesznej koło Ustronia) jechaliśmy w oberwaniu chmury omijając pioruny. Wody był tyle że żałowałem że Redford nie potrafi pływać. Dojechaliśmy do Trenczyna. Kemping (bardzo tani) jest na wyspie na Wagu z widokiem na zamek (nocą podświetlony). Miasteczko jest zadbane, stare kamienice odnowione i deptak do 22 tętniący życiem. Na zamek poszliśmy rano następnego dnia. Zwiedzanie wyłacznie z przewodnikiem ok 1 h. Na zamku muzeum - średnio ciekawe, ale za to wspaniały widok z wieży i godne podziwu fortyfikacje.
W dalszą drogę do Klagenfurtu wyruszamy ok 13.00. Do Bratysławy autostrada, potem opłotkami przez Jarowce wjeżdżamy do Austrii. Droga wąska i kręta do tego budowa autostrady i mnóstwo małych malowniczych miasteczek. Każde miasteczko to rygorystycznie przestrzegane 50 km/h i klombik na wjeździe który skutecznie perswaduje próby szybszej jazdy.
W okolicach Wienner Neustad wypadamy na autostradę - super trzy pasy wreszcie mozna poszaleć... ale spokojnie co pewien czas autostrada jest w remoncie a w okolicach Grazu jedzi esię po jednej nitce. Korków na szczęście nie ma i około 17.00 do cieramy do Klagenfurtu. Tu jednak kemping jest zapakowany na full i trwa jakiś festyn- bo to sobota. Uciekamy nad malownicze małe jeziorko Keutchaher See położone w niewielkich górach 15 km od Klagenfurtu. Znajdujemy kemping i do wody.
Jezioro podobnie jak Werther See jest zasilane wodami geotermalnymi. Woda jest bardzo przyjemnie ciepła (25-27C). W ramach przeglądu okolicy wjechaliśmy na Piramidenkogel - wieża widokowa na wzgórzu wznoszącym się pomiędzy naszym jeziorkiem a Werther See. Widok na około 100km jest wspaniały: jeziora i morze gór. Co ciekawe - lornety są za free. W Klagenfurcie zwiedzamy tylko Minimundus- park gdzie zgromadzono miniatury najsłynniejszych budowli świata. Dzieci były zachwycone.
Trzeciego dnia jedziemy do Włoch. Znad Keutchacher See górami dojeżdżamy do autostrady i bez żadnych odpraw pędzimy przez włoską część Alp. Autostrada w tym rejonie biegnie wyłącznie po wiaduktach lub w tunelu i jest zachwycającej jakości (niestety opłaty są wysokie).
Docieramy do Lignano na kemping Pino Mare. Mamy szczęście bo od 13 zaczyna się sjesta - tak ten zwyczaj jest tu prawem powszechnie obowiązującym od 12.00 do 16.00 we Włoszech niczego się nie załatwi wszystko (poza wielkimi miastami turystycznymi) jest zamknięte a na kempingu obowiązuje cisza "nocna" i zakaz jeżdżenia samochodem (od 13 do 15).
Włochy to niestety wyłącznie przemysł turystyczny. Wszystko jest tak pomyślane żeby trzeba było zapłacić. Parasol na plaży (my mieliśmy wliczony w cenę kempingu) trzeba wynająć, bo własnego wnieść nie wolno, basen na kempingu symboliczne 2 EURO od głowy + obowiązkowy czepek tez 2 EURO od głowy (dosłownie). Sanitariaty eleganckie, czyste ale papierek i mydełko trza wziąć ze sobą, bo nie ma (taki zwyczaj). Do tego wiele kibelków "lotniczych" jak w sovietlandzie - to nas zdziwiło niezmiernie.
Kemping jest pięknie położony w lesie piniowym (bardzo duzo cienia przez cały dzień) obok piękna piaszczysta plaża i rzeka o jasnobłękitnym kolorze. Na horyzoncie widać Istrię. Nie można patrzeć tylko w kierunku Sabiadoro bo tam gesto zbudowano kilkunastopiętrowe hotele.
Przez trzy dni plażujemy i spacerujemy. Ponieważ do Wenecji jest ok 80 km postanawiamy razem z Krzyniami pokazać tę osobliwość dzieciom. Jak zwykle panuje tu tłok, na Canale Grande powstają korki z gondoli, łodzi i tramwajów wodnych. Płyniemy vaporetto (tramwaj wodny) na plac św. Marka skąd malowniczymi zaułkami przez Ponte Rialto kierujemy się na Piazza di Roma. Jeszcze obowiązkowe lody i pełni wrażeń, ale również zmęczeni upałem i tłumem ludzi wracamy do Lignano. Dzieci zapamiętają dziwne miasto gdzie zamiast samochodów i ulic są kanały i różnego typu obiekty pływające- to wystarczy.
W piątek opuszczamy Włochy i przez Triest docieramy do Słowenii. Na początek postanawiamy sprawdzić wybrzeże, które w wydaniu słoweńskim ma ok 35 km. Tu wielkie rozczarowanie: reklamowany jako rodzinny kemping w Ankaran nie posiada plaży a jedynie betonowe nabrzeże z widokiem na pirs petrochemiczny w porcie Koper. Basen kempingowy choc słusznych rozmiarów nie rozwiązuje problemu toteż zwijamy żagle i przez Izolę jedziemy do Piranu i Portoroża. Po drodze odpada kemping Belweder. Piran jest przepięknym śródziemnomorskim miasteczkiem z charakterystyczna zabudową wenecjańską. Niezłe knajpki port jachtowy dopełniają klimatu. Nad portem góruje kamienny kościół a ponad nim na wzgórzu ruiny cytadeli. Jest jednak zbyt by wnikliwie to zwiedzać. Delektujemy się pięknym błękitnym kolorem morza i jedziemy sprawdzić ostatni nadmorski kemping w Słowenii w Portorożu. Ten również nie spełnia naszych oczekiwań totez opuszczamy wybrzeże i kierujemy się do Postojnej. Kemping Pivka Jama koło Postojnej jest pięknie położony w krasowym terenie (jaskinia na terenie kempingu) w mieszanym lesie rosnącym na mniejszych lub większych głazach i kamieniach.
Dla turystów przewidziano tarasy i tarasiki pomiędzy tymi głazami. Po długich poszukiwaniach udaje nam się znaleźć miejsce i rozpoczęliśmy mozolne wbijanie szpilek (do dziś je prostuję). Dokoła towarzystwo z całej Europy, cisza i spokój tylko w nocy rozrabiały wiewiórki spuszczając ze świerków szyszki.
Zwiedziliśmy jaskinię Postojną - jedną z największych w Europie. Faktycznie robi wrażenie wielkością komór i bardzo bogatą szatą naciekową. Pierwsze 2,5 km w obie strony pokonuje się kolejka elektryczną, która jedzie to przez wykute korytarze to przez naturalne komory jaskini. potem ok 1 h zwiedzanie odbywa się pieszo pod opieką przewodników. Ludzi jest bardzo dużo toteż komfort zwiedzania średni, ale jaskinia jest wyjątkowo imponujaca. pod jaskinią płynie rzeka Pivka, która na ostatnim odcinku jaskini jest widoczna. Piękne i ciekawe miejsce choć z pewnością lepiej dotrzeć tu po sezonie, np w końcu września.
Tego samego dnia udajemy się w stronę niewielkich gór (szosa bardzo kręta, miejscami szeroka na jeden samochód) do Predjamskiego Gradu. Osobliwa budowla została wzniesiona na progu gigantycznej jaskini i częściowo wkuta w skały. Pod zamkiem jest kilkukilometrowy system jaskiń.
W sobotę postanawiamy zwiedzić inny polecany system jaskiń w okolicy - Jaskinie Skoczańskie. Jedziemy malowniczymi drogami górskimi ok 25 km na parking (o dziwo za free). Ludzi znacznie mniej toteż zwiedzanie jest wygodniejsze. Jaskinie Skoczańskie to system komór oraz podziemnych kanionów na dnie których z hukiem przepływa rzeka. W pierwszej części wycieczki przechodzi się przez klasyczną jaskinię z dość uboga szatą naciekowa zniszczona podczas trzęsienia ziemi. Na uwagę zasługują ponad 50 m wysokości komory oraz 200 tys letni stalagmit. Potem wkraczamy się do kanionu, najpierw przez most wznoszący się ok 50 m. nad potokiem a potem trawersem zbocza (ubezpieczenia siatką) prze ok pół kilometra idzie sie podziemnym kanionem o wysokości ścian ok 120-150m. Wrażenia sa niezapomniane (zdjęć robić nie wolno). Z jaskini wychodzi się przez skalne wrota o wysokości ok 50 m do zapadliska krasowego, którego pionowe ściany wznoszą się na ok 150 nad dnem potoku. Nad zapadliskiem mieści się wieś Skoczjan z malowniczym kościółkiem. Asia i Krzyś zgodnie uznali, że jaskinia Skoczańska jest ciekawsza od Postojnej i my takze potwierdzamy ten werdykt.
W niedzielę przenosimy się do Bledu nad jezioro Blejsko u podnóża Alp Julijskich. Bardzo sympatyczny czysty i spokojny kemping mieści się po przeciwnej stronie jeziora niż miasteczko. Na wyspie zbudowano kościół, do którego można dopłynąć łodzią (można wynająć łódkę lub kajak dla siebie lub skorzystać z przewoźników) Wiele osób decyduje się na dopłynięcie do wyspuy wpław. Nad północnym brzegiem jeziora wznosi się ponad 100 m skała na której stoi zamek, a poniżej zlokalizowano kościół. Dookoła jeziora góry, przez co nawet kąpiel staje się fantastycznym przeżyciem estetycznym.
W Bledzie zostajemy do końca wyjazdu na przemian robiąc wycieczki i kapiąc się. Woda 25-27 C zachęcała do pływania. Już pierwszego dnia wita nas burza, która jednakże nie schodzi nad jezioro i deszcz pada wyłącznie w otaczających górach. To zjawisko będzie nam towarzyszyć niemal codziennie kiedy to w górach grzmi i pada a nad jeziorem sucho.
W okolicy byliśmy w Wąwozie Vintgar o ponad 100m wysokości ścianach i wspaniałym potoku płynącym przełomem przez niewielki masyw górski. We wtorek wybraliśmy się do doliny Savy Bohinki nad jezioro Bohińskie. Jezioro to jest znacznie większe od Blejskiego, jest położone na granicy Alp Bohińskich i Julijskich. Głęboko wcięta dolina polodowcowa kończy się kilkuset metrowa ścianą z której spada ok 90 m wodospad Savica.
Postanawiamy wjechać kolejką linową pod Vogel by stamtąd podziwiać gniazdo Triglva oraz góry Bohińskie i jezioro. Pogoda w górach jest tradycyjnie zmienna trochę popadało ale potem mogliśmy wyjść w kierunku szczytu Volgla. Widoczność nie jest najlepsza, góry szare i przymglone, ale jest czujemy się sympatycznie. Mijani turyści się pozdrawiają, co jest standardem u Słoweńców, którzy kochają swoje góry (zdobycie Triglavu jest sprawą niemal honorową).
Wodospad Savicy gdzie udaliśmy się po wycieczce pod Vogel robi niesamowite wrażenie swoją lokalizacją na końcu głębokiego kanionu z pionowymi kilkusetmetrowymi ścianami powyżej progu wodospadu. Przez 15 minut leje deszcz i trochę grzmi ale na szczęście pod wodospadem jest wiata. Ponieważ rozpogodziło się zjeżdżamy na brzeg jeziora Bohińskiego by spokojnie pokontemplować widok na okoliczne szczyty.
We czwartek pojechaliśmy do doliny Vrata pod północną ścianę Triglavu. Pojechaliśmy przez góry do Jesenic i dalej w kierunku Kranjskiej Gory aby potem skręcić na 12km szutrówkę do Aljażew Dom - schroniska położonego pod 1200 m ścianą Triglavu. Droga wąska na jeden samochód o wzniosie średnio 25% i ostrych zakrętach robi wrażenie na pasażerach Redforda. Wyruszamy dolina w górę w kierunku Triglavu pod przełęcz. O zdobywaniu góry z dziećmi nawet nie myślimy. Do pokonania jest bowiem blisko 1900 m różnicy wzniesień z czego 1000 w terenie wysokogórskim z ubezpieczeniami. Robimy jakieś 650 m różnicy wzniesień podziwiając skalne piękno Julijców. Zatrzymujemy sie przed gigantycznym usypiskiem piargu. Nie zabrakło oczywiście potoku który z racji budowy tych gór płynie po biało żółtych kamieniach i niknie w ponorze w niższej części doliny. Skały są jasne, wapienne o bardzo ostrych powierzchniach. Góry nie budzą takiego dreszczu emocji jak Tatry Wysokie czy Fagarasze, ale ich zdobywanie jest równie trudne. Problemem są tu znaczne różnice wysokości (nawet ponad 2000 m) jak i trudności techniczne połączone z silną ekspozycją.
Najlepszą metodą na poznanie Julijców jest przejście kilkudniowych pętli w poszczególnych gniazdach górskich. Nie traci się wtedy wysokości, a gęsta sieć schronisk i biwaków górskich pozwala bezpiecznie zanocować. Po zejściu z gór jedziemy do Kranjskiej Gory i Planicy zobaczyć największą skocznię mamucią- rozczarowanie to tylko dobrze prezentuje się zimą.
Okolice Kranjskiej to główne centrum sportów zimowych i trasy z homologacją FIS do rozgrywania zawodów Pucharu Świata. W lecie spokojne miasteczko z ciekawą stara zabudową, na obrzeżach której stoją, utrzymane w stylu, nowe pensjonaty.
W sobotę wracamy do kraju. Przed 10 rano udało się zwinąć namiot (nocna burza całkiem go zmoczyła) i wyjechać. Jedziemy do Austrii ale nie przez Karawankentunel (blisko 8 km) bo płatny a droga zatłoczona tylko przez przełęcz Ljeblich wcześniej uciekając z głównej drogi na białą biegnącą trawersem Karawanków przez co bez przerwy musiałem kręcić ostro kierownicą na wąziutkiej dróżce - naprawdę samo piękno. Na przełęczy jest przejście i 1,5 km tunel, a potem bardzo ostry zjazd (18%), a trasa, choć oznaczona na czerwono, jak w kolejce górskiej.
W Klagenfurcie wjeżdżamy na autostradę i już jest pięknie i czujemy się wyluzowani. Niestety 50 km przed Grazem wpadamy w korek, który w zasadzie się nie poruszał. Na szczęście nieopodal był zjazd z autostrady i znowu przez góry objechaliśmy minę. Po ok 30 km wracamy na autostradę, która jest całkowicie pusta!!!! Granicę przekraczamy w Bratysławie Petrzałce i dalej autostradą pod Zylinę (brakuje jakieś 30 km) skąd przez Czadcę do Zwardonia (wspaniałe autostradowe przejście graniczne, ale brak odpowiednich dróg tak z jednej jak i z drugiej sprawia że wygląda ono jak kiepski żart. Jest 19.10 decydujemy o jeździe do Warszawy gdzie bez żadnych problemów i po niemal pustej drodze docieramy 15 minut po północy.
Bardzo udany choć w pierwszej części nieco męczący wyjazd (częsta zmiana miejsca noclegu). Tak jak się spodziewaliśmy Słowenia to piękny kraj z mnóstwem naturalnych atrakcji. Połączenie wspaniałych gór i ciepłych jezior pozwala na pełny relaks. Doskonałym pomysłem jest wzięcie rowerów, trasy są oznakowane, dobrze przygotowane, a kierowcy na drogach przyzwyczajeni i życzliwi dla rowerzystów. Ogólny poziom cen jest dość wysoki, ale akceptowalny, natomiast drogie jest zwiedzanie (jaskinie, zamki). Regułą jest też, iż im dalej od uczęszczanych tras tym zdecydowanie taniej.
Podobnie pozytywne wrażenia wynieśliśmy z Austrii, którą postanowiliśmy lepiej poznać przy najbliższej okazji. Może za rok?.....
Włochy posiadają wiele pięknych zakątków, a w szczególności Dolomity czy jezioro Garda oraz unikalne zabytki. W rejonach turystycznych są jednak zbyt skomercjalizowane i trudno tam o autentyczną atmosferę. Nie sposób się też oprzeć wrażeniu wyłudzania opłat za najdrobniejsze rzeczy. W poszukiwaniu oryginalnych klimatów trzeba zapuścić się na prowincję z dala od turystycznych tras, a w szczególności pojechać jak najdalej na południe. Może kiedyś....
Za Jaremu
Iza Asia Krzyś i Radek