Praca chicleros nie jest łatwa. Przeciwko jadowitym wężom czającym się na drzewach mają tylko maczetę, przeciwko boleśnie gryzącym wielkim mrówkom oraz pszczołom, chętnie budującym wysoko swe gniazda, tylko własne ręce. Ale dlatego właśnie jest to jeden z najlepiej płatnych zawodów w dżungli. Chicleros w Belize to już przeszłość. W Gwatemali ciągle jeszcze nie. Sprawnie robią nacięcia w drzewach sapodilla aż do kilkunastu metrów nad ziemią i pieczołowicie zbierają ich żywicę zwaną sapo do umieszczonych na pniu kubeczków. Gotowana nabiera różowego koloru i wielkiego znaczenia - staje się niezbędnym składnikiem... gumy do żucia.

Z mieszkańców Tobacco Key - małej otoczonej rafami wysepki gdzieś u wybrzeża Belize, spokojnie dałoby się uformować załogę piracką. Nierozstający się z butelką rumu metys-bajarz Miguel, czarnoskóry barczysty Sebastian w oberwanych spodniach z dumnego ludu Garifuna oraz mrukliwy, zwalisty biały drągal zwany tutaj Kapitanem. I kilka innych równie barwnych postaci. W Belize - kraju, który założyli w XVII w. brytyjscy piraci i banici, ludzie ci wyglądają jak przeniesiona z dawnych czasów grupka rozbitków. Panują na wyspie o wielkości sto na dwieście metrów. Na tym skrawku raju z posadzką z białego piasku i dachem z kołyszących się na wietrze liści palm kokosowych.

Miasto Antigua Guatemala. Wielki Piątek. Tłum zebrany na głównym placu, wieże kościołów, a nawet ogromna piramida wulkanu Acatenango górująca nad miastem, zdają się patrzeć w skupieniu w jednym kierunku. Z przeciwległego krańca placu wychodzi długo oczekiwana procesja. Ma już za sobą osiem godzin drogi przez kręte ulice. Najpierw idzie orkiestra i centurioni w strojach rzymskich, po nich Poncjusz Piłat i łotrzy. Wreszcie nad głowami ukazuje się figura Chrystusa w czerwonej szacie niosącego krzyż. Stoi na przystrojonej kwiatami gigantycznej platformie, która spoczywa na ramionach osiemdziesięciu mężczyzn. Dalej niewiele tylko mniejszą platformę z figurą Maryi niosą z wielkim trudem same kobiety. Bębny wybijają żałobny rytm - niosącym łatwiej jest utrzymać równy krok. Po ich twarzach widać, że cierpią i że udział w tej procesji to ich osobista ofiara.

w górach trójkąta Gwatemala Zunil - powrót z targu
Belize