Ukraina: Polesie i Wołyń (2006)

Cześć! czas na naszą opowieść,
a raczej Polesie - Wołyń, bo taka była trasa naszego wypadu na wschód w majowy weekend.
Dokładnie:
Jagodne - świtaź - Piszcza - Szack - Prypiat' - Ratno - Niewierz - Wiertły - Lubotyń - Lubieszów - Nobel - Pohost Zarzeczny - Sarny - Tynne - Bereźne - Ludwipol - Hubków - - Mokwin - Kostopol - Janowa Dolina - Klewań - Ołyka - Łuck - Włodzimierz Wołyński - Uściług, czyli cały czas blisko Białorusi i na ziemiach niegdyś polskich.
Opis poszczególnych miejsc pozostawiam Waszej autopsji, nie ma jak metoda organoleptyczna. Jest też świetny przewodnik "Wołyń", Grzegorza Rąkowskiego, wydawnictwo Rewasz. Dzieło jest napisane przez turystę pieszego, co daje się niekiedy odczuć.
Generalnie wypad wywarł na nas ogromne wrażenie, a oto kilka refleksji:

Środki transportu
są narażone na wielki szok. Nasz citroen był tak wstrząśnięty, że gdy tylko zorientował się, gdzie jedziemy, natychmiast zaczął dymić. W myśl zasady "koń się buntuje - trzeba skrócić wędzidło" - daliśmy gazu i sprawował się dzielnie, aż po 5 dniach wyczuł zbliżanie się Polski i począł się wyrywać.
Paliwo - 60% ceny polskiej, chyba nieco słabsze jakościowo.

Przejścia graniczne
pokonywaliśmy w niedzielę i piątek wieczorem. Każdorazowo strata 2 godzin, bez wyraźnego powodu. Przy wjeździe miotaliśmy się samochodem po całym przejściu w poszukiwaniu różnych pieczątek, co było nawet zabawne, przy wyjeździe, po pokonaniu Ukraińców "Psy z Schengen" /za Jurijem Andruchowiczem, Rzepa/ czyli polscy celnicy okazali się być kompletnie wyzuci z poczucia elementarnej przyzwoitości.
Sylwia mówi, że to co nas spotkało na granicach to bułka z masłem w porównaniu z lotniskiem we Lwowie.

Drogi
Drogi "czerwone" /najwyższej kategorii/ są generalnie O.K., choć organizacja ruchu bywa zdumiewająca.
Drogi "białe" /najniższej kategorii/ są najniższej kategorii, więc czego się tu spodziewać?
Drogi "żółte" są rodzajem dróg powiatowych i są nieprzewidywalne. W tej kategorii dróg widać najwyraźniej, że ZSRR miał jakiś problem z drogami, i trwa to na Ukrainie do dziś. Ulubioną nawierzchnią tamtejszych drogowców okazuje się być kostka bazaltowa, nie przekładana, a więc ustawiona na sztorc. Ulubioną strategią kierowców jest jazda piaszczystym poboczem, o ile takowe jest. Zaletą jest minimalny ruch, ograniczony do pojazdów na terenowych oponach. W trzecim dniu przy skręcie w drogę powiatową nie zwracałem już uwagi na nawierzchnię. Jeśli była to zwykła polna droga, to widać tak trzeba.
Mieliśmy przypadek drogi, która urwała się w środku całkiem dużego lasu, wbrew mapie i rozsądkowi. Polak potrafi, więc pojechaliśmy dalej. Po drugiej stronie lasu droga była na grobli, bez wyraźnie zaznaczających się wjazdów. No ale Polak potrafi, a nam po tej przeprawie nie chciało się wracać, tak że nawet kierowca Kamaza 6x6 był pod wrażeniem, a tubylcy mało nie klękali na ten widok. Potem doszliśmy, że przekroczyliśmy granicę powiatów. Granica, to chyba był ten rów, wykopany w poprzek lasu. No ale Polak potrafi...

Rolnictwo
a raczej nędza. Jest nie do wiary, że tuż za naszą granicą żyją miliony ludzi RĘCZNIE orzący i bronujący pola drewnianymi, zbitymi z desek bronami.
Ziemia jest po sowchozach, zajęta nielegalnie, na miarę możliwości i sił.

Jedzenie
Wyprodukowana w powyższy sposób żywność jest niezwykle smaczna. Tym niemniej dieta autochtonów to 3x ziemniaki /kartoszki/ na słoninie, ewentualnie nieco jajek i chleb, często z własnego wypieku. Restauracje są różne, ale tanio, z jedzeniem różnie, ale wódka jest. Zawsze można zjeść na poboczu drogi, palenie ognisk jest dość popularne. Nie mylić z pożarami lasów /dość częste/. Barszcz ukraiński 1,5PLN, pierożki /pielmieni/ 3,6PLN, niezły obiad na 4 osoby 15 - 27PLN Wódka Nie było tak strasznie. Tubylcy zdają się to pić jak kompot, ale nam się udało pić jedynie świetne piwo i to tylko wtedy, kiedy chcieliśmy.

Poganiacze bydła
Kodeks drogowy kładzie silny nacisk na poganiaczy bydła, np. na przejeździe kolejowym musi być co najmniej 1 poganiacz na 2 krowy. I tyle kodeks. Krowy potrafią zatarasować 100 - 200 metrów drogi.

Kodeks drogowy
Napawał nas wielką troską, albowiem w apteczce nie mieliśmy przepisowych 20 ampułek nitrogliceryny, łupków i instrukcji obsługi. Polecam tę lekturę, można się dużo dowiedzieć o Ukrainie bez wychodzenia z domu.

Policja
Drogówka zatrzymała nas raz i było miło. Policji za dużo nie widzieliśmy.

Język
Przy rozpoczynaniu rozmowy po rosyjsku niekiedy wzywano tłumacza, przy mówieniu po polsku tylko raz. Dla znających choć minimalnie rosyjski różnica językowa jest uderzająca. Obecnie głęboko wierzę w istnienie silnych więzów obecnych Ukraińców z Mazurami /ci co uważali na historii, wiedzą o co chodzi/.

Ludzie
wspaniali, przyjacielscy, pomocni. Prawdziwe serca na dłoni. Kontakt niezwykle łatwy i natychmiastowy. Jak napisał Antoni Sujkowski w 1921 "zmienność warunków i życie w ciągłej niepewności wykształciło typ człeka cieszącego się chwilą obecną, nie wybiegającego myślą zbyt daleko naprzód" /cytat z pamięci, bardzo trafna uwaga/. Nie mylić ludzi z tymi na przejściach granicznych, tam panuje Rosja, tu pan Sujkowski miał inne, ale równie trafne spostrzeżenia. Aha, w cerkwi w Klewaniu dostaliśmy kołacz, jaja, ciastka i cukierki. No i co tu komentować?

Higiena
gorzej niż w Afryce /wiem co mówię/. Streszczę to tak: na pierwszą i jedyną łazienkę natknęliśmy się na piątym noclegu, w motelu w Klewaniu. Była jedna na kilka pokoi, więc przewidywaliśmy problemy w godzinach szczytu. Nie mieliśmy żadnych, okupowaliśmy pomieszczenie godzinami, nikt nam nie przeszkadzał. Poza tym nie mieliśmy szans na umycie się np. w miednicy.
Wyprawa pomogła mi zrozumieć znaczenie słynnej reformy Sławoja - Składkowskiego. To był wielki człowiek.

Noclegi
nie sprawiały żadnego kłopotu. Pierwsze dwa były "na kwaterze", 2 przyzwoite pokoje za 24 PLN 2 dorosłych i 2 dzieci. Kwaterę znaleźliśmy jadąc za wozem /wjechaliśmy na podwórko/. Potem już normalnie stawaliśmy gdzie nam sie podobało i pytaliśmy o nocleg. W maksymalnie 10 minut mieliśmy kwaterę i to najlepszą z okolicznych, w dodatku zawsze z mlekiem albo kartoszkami, całość gratis. Motel 42 PLN pokój 2 osobowy z TV czarno - białym.

Miasta
bywają bardzo ładne i europejskie, jednak ruch uliczny budzi obawy.

Bezpieczeństwo
słyszeliśmy różne rzeczy w Polsce, na miejscu nie czuliśmy się zagrożeni.
Raz dała mi do myślenia wypowiedź kierowcy Kamaza z Pińska: "mam w Pińsku Forda Scorpio 2.5, ale tu bałem się przyjechać". No, ale może myślał o stanie dróg. Swoją drogą, to straszną kasę trzaskają na tej Białorusi, że taki sezonowy kierowca ciężarówki może sobie kupić Scorpio.

Białoruś
panuje na Ukrainie mit Białorusi, której tak znakomicie się powodzi, i wszystko jest tam bezpłatne. Że tacy dobrzy, Boży Ludzie tam mieszkają.
Jedna z naszych gospodyń nie mogła się Białorusi nachwalić - jest z Ukrainy, ale syn jej załatwił za darmo operację w Pińsku, i teraz może normalnie żyć z rozrusznikiem. Amerykańskim. "Od Busha". Darmowym. Dobra Białoruś. Kim jest syn tej pani? Nie spytaliśmy. Pani klepie straszną biedę.
Komunikacja publiczna z Białorusią zdaje się być dobrze rozbudowana, mimo to Litwini jeżdżą z Ukrainy przez Polskę.

Polacy
temat tak rozległy i wyciskający łzy, że nie wiem od czego zacząć. Śladów polskości jest dużo, ale też i śladów Żydów, Husytów i Niemców. Te ślady są ładne i nostalgiczne, ale chyba przede wszystkim monumentalne.
Droga do Ołyki z trylinki z bazaltem z Janowej Doliny po 70 latach jest pięknie wykonana i technicznie bez zarzutu. Kościoły, zamki - wspaniałe, i Ukraińcy to widzą i doceniają, jak myślę. Te rzeczy robią nam wciąż renomę, są nam przypisywane. No i to, że nam się udało, i że się stawiamy, i się nie boimy. A to "ten typ człeka" ceni. Samych Polaków nie spotkaliśmy, ludzi, którzy byli w Polsce - tak, podobnie jak ludzi, którzy pamiętają Polskę. Znamienne było spotkanie przy schronie Antonówka 7. Cała okolica usiana jest tam wielkimi polskimi bukrami, po horyzont /podobnie jak pół Polesia/. Podeszła do nas babcia, którą z miejsca pocałowałem w rękę. Dawno nie widziałem takiej radości.
- Polacy! Toż to wasza ziemia!
Potem poszedłem oglądać piękny schron, a pani rozmawiała z Sylwią taką prawie - polszczyzną. Pani była z 1923 roku, zaśpiewała Sylwii piosenkę /po polsku/ o dziewczęciu, co pojechało do Warszawy i straciło rumieńce, potem było jeszcze milej, a na koniec powiedziała: "Ale jakby tu Polska została, to by nas wszystkich wywieźli".
Taka podskórna niepewność Ukraińców kim Polacy są i co myślą, jest ciągle wyczuwalna. To trochę jak nasz stosunek do Żydów. Tyle nas łaczy, ale nie mieliśmy szansy się ostatnio spotkać. Na tym oczywiście grała rosyjska propaganda - nawet ostatnio takie coś wydrukowano w Hrubieszowie za unijne pieniądze. Tymczasem Antonówka rzeczywiście miała być wysiedlona, w związku z budową fortyfikacji. Podobnie jak Tynne, gdzie stoczono jedną z większych i krwawszych bitew września. Z Rosjanami. Bitew, bo naszych garstka, a ich tysiące, ale jak to pisał Porwit: "mierzy się siłami obu stron, od Termopil". Ruscy w schrony z armat nie trafili, ale w cerkiew tak. No to chyba trzeba było wysiedlić? Pani pamiętała, że nasi szybko uciekali. Ale że pod Kock, to już jej przyjaciele Moskale nie powiedzieli. Jest też tam trochę polskich grobów. To podobno byli Niemcy.

Przyroda
oszałamiająca i niesamowicie różnorodna - błota poleskie, omal górskie krajobrazy rżnących równiny rzek, pofałdowane, dalekie przestrzenie i bazaltowe ciosy Janowej Doliny ze szmaragdowym jeziorem.
Dużo dudków i drapieżców, a to znaczy, że przyroda jest zdrowa.

Wnioski
wziąć głęboki oddech i jechać! A Ukrainę trzeba szybko do UE. Bo jeszcze się Łukaszence dostanie.

Sylwia, Marek, Staś, Wojtek
30 kwietnia - 5 maja 2006 roku.