Wiosenno-zimowe ognisko w Grzędach (3-4 marca 2007)
- Podczas gdy jaremowicze pozostali w Grzędach prawdopodobnie przeprawiają się przez bagno, ja już prowadzę zajęcia z informatyki. Nie obrażając studentów - chyba jednak wolałbym być na bagnach...
Jako ten pierwszy, który wrócił, chciałbym powiedzieć, że ognisko było niezwykle udane i bardzo, powiedziałbym, klimatyczne, za sprawą wybranego repertuaru. Chciałem podziękować organizatorom, uczestnikom ze szczególnym uwzględnieniem grających i śpiewających oraz autorowi przerywników egzystencjalno-filozoficznych.
pozdrawiam Michał
PS. Jeszcze raz gratulacje dla Baltazara, życzę owocnego wykorzystania niespodziewanie objawionego talentu.
+++
A Jurek mówił, że to Tabaki nagoniły wszystkich na to ognisko i złościł się, że to on musi wszystkich wyganiać z dobranocki na dwór.
Dla mnie ten wyjazd to mistrzostwo świata. Flaczyńscy olali, że kończy im się kasa, Jurek wyjechał, mimo chorej Zosi, bo się zobowiązał, Tabaki mimo wszystko, a my mimo chorych dzieci razem z ferajną.
Na miejscu padały same rekordy:
- 2 godziny kradzenia samochodu (nawet nie wiesz Baltazarku, z jakim napięciem czekaliśmy przy ognisku na prawdziwego właściciela tego Golfa)
- 6 godzin na pokonanie 6km na rowerach (brawo cykliści, piękny wynik. Ciekawe ile by to trwało bez pozbycia się tej reklamówki)
- i niezliczone próby zastąpienia Pepe.
Było nam przeraźliwie smutno bez Ciebie, nasz drogi KO. Z początku była cudowna orzechówka, ale potem szal żalu przygasił ogień, więc zaśpiewaliśmy zielonego ogórka, potem pojawiły się żubry a kiedy odeszły szal żalu... no i łopatka.... a potem... no i ojciec przyniósł nowe szachy... roztańczone dziewczyny... meliniarski zaśpiew J... rozochoceni gitarzyści... Zdaje się, ze przemawiałem, ale chyba niezbyt mądrze, bo mądre rzeczy to ja pamiętam i później sobie zapisuję :-)
Rano jak to rano, jełosie i wildziki ale ciekawsze było inne zjawisko. NIEWOLNICTWO. Wszystkie dziewczęta grzecznie za takim J.M, nawet jeżeli ten właził w wodę po pas. Pajero to jednak piękny wóz...
Po drodze stanęliśmy w Łomży w restauracji pod Łosiem czy też Łosiowej, gdzie zobaczyliśmy pierwszego łosia naprawdę z bliska. Było to, przynajmniej dla mnie, ukoronowanie tego wyjazdu. Łoś z boczkiem i fryteczkami jest O.K.
W poniedziałek obudziliśmy się naładowani i ciągle podnieceni tym, co przeżyliśmy. I tylko nasze młodsze dziecko teatralnym szeptem śpiewało babci: ŁOPATKA, ŁOPATKA, ŁOPATKA...
Saturator
P.S. Daje się we znaki brak śpiewników. Może by tak to cudo gitarzystów połączyć ze "śpiewnikiem dla Oli"; powstałoby coś monumentalnego i bardziej po Polsku?
+++
Witajcie,
Miało być inaczej, mieliśmy dotrzeć ok. 11 w nocy całą rodzinką a dotarliśmy o 11 ale w południe w niedzielę i tylko we dwóch z niezwykle zdeterminowanym na wyjazd Krzysiem. 6 godzin w samochodzie (tam i powrót) i 4 wędrówki to może nie jest zbyt efektywne ale po prostu musieliśmy przyjechać i już.
W Grzędach dotychczas nie byliśmy, ale bardzo nam się podobało (zarówno okolica jak i sama leśniczówka) i chętnie tu wrócimy w bardziej sprzyjających okolicznościach najprawdopodobniej z rowerami.
Dzięki i jeszcze raz przepraszamy za spóźnienie
Radek
+++
- karmienie wilka - jest w zagrodzie niedaleko leśniczówki Grzędy i jest rzadko karmiony, i wtedy łatwo go zobaczyć, karmienie jak pamiętam odbywa się w sobotę ok 12
Z wilkiem, Zbyszku, trafiłeś w dziesiątkę, choć widzieliśmy go nie w sobotę, a dziś (niedziela), ale właśnie w południe. Oprócz wilka była jeszcze sarenka i dwa łosie biegające swobodnie, które mieliśmy na wyciągnięcie ręki. W sobotę widziałem z kolei dziki. Wyjazd okazał się bardzo udany, choć dziś nie dopisała pogoda (pochmurno, wilgotno, okresami opady deszczu). Ekipa prowadzona przez Jurka wyruszyła na podbój nadbiebrzańskich bagien, co udało się Eli, Magdzie, Jurkowi i Maćkowi, natomiast Gosia wraz z piszącym te słowa wrócili - z powodu braku odpowiedniego obuwia - od wieży widokowej na Górze Wilczej drogą śródparkową do Grzęd. Poza tym dziś w okolicy nieco bliższej Grzędom (zwłaszcza popularny był niebieski szlak) kręciło się wielu Jaremowiczów. Ekipa Pajero, po obiedzie (kolacji?) za Grajewem, kilka minut po 22:30 przyjechała do Warszawy.
Serdeczne podziękowania dla Iwony i Jurka za zorganizowanie kolejnego udanego ogniska (szkoda, że Iwonka tym razem nie mogła przyjechać) oraz Tomkowi i Maćkowi za godne zastąpienie Piotrka w roli gitarzystów. Kto nie był, niech żałuje, zwłaszcza że nie miał okazji poznania wokalnych zdolności Justyny ;)).
Marcin Kulik
+++
Mówiłam Ci, Justyno, że łopatka nie zostanie Ci zapomniana. ;))))
Miłka
+++
Chryzantemy złociste też nie ;))
Marcin Kulik
+++
Było gorąco :)) Serdecznie pozdrawiam
Piotr Siekaj
+++
Byliśmy na karmieniu w zagrodzie rehabilitacyjnej, trudno na to trafić, gdyż o różnych godzinach to się dzieje, a trwa krótko. Mieliśmy więc szczęście (dot. załogi Pajero). Dziki dostają chlebek, wilk kawał mięsa, ale najfajniejsze są łosie. Pan leśniczy wywołał je z lasu donośnym nawoływaniem. Wybiegły dwa wielkie łosie i okazały się przesympatycznymi pieszczochami, które można drapać za uszkiem. Z klępą to nawet zrobiłem nosek-nosek. Łosie starają się uniemożliwić odwiedzającym opuszczenie zagrody poprzez galopowanie pomiędzy furtką a odwiedzającymi osobami. To taka codzienna ich zabawa, która przedłuża wizytę. Potem, gdy już wszyscy mają odejść to robią takie smutne minki.
>>Ekipa prowadzona przez Jurka wyruszyła na podbój nadbiebrzańskich bagien, co udało się Eli, Magdzie, Jurkowi i Maćkowi
Konkretnie pokonaliśmy odcinek Tchórze Grzędy - Kapli Dołek. Kilkaset metrów bagna, gdzie Magdzie i Maćkowi udało się przejść w gumowcach do kolan, ale z lekkim wchlapywaniem się wody do środka w najtrudniejszych miejscach, które pokonywali skacząc z kępy na kępę. Eli i mnie w woderach było łatwiej, ale dało się wpaść po uda, jeśli stawiało się nieostrożnie kroki. Pod warstwą wody był lód, ale nie wszędzie i często mocno roztopiony, załamujący się pod ciężarem wędrującego. Było hardcorowo i wędrówka była bardzo powolna z powodu wyjątkowo głębokiej wody i niepewnego lodu pod spodem. Dlatego oceniliśmy, że aby zdążyć przed ciemnościami, odcinek Kapli Dołek - Solistowska Góra zostawimy sobie na następny raz. Ela i Magda obiecały, że kupią sobie wodery.
Z obserwacji zwierząt dodam, że widzieliśmy dzikiego łosia z wieży widokowej na Wilczej Górze w odległości 300 metrów, oraz stadko dzików na Tchórzych Grzędach z 10 metrów, zaskoczyliśmy je wychodząc zza górki. Wszędzie jest bardzo dużo głośno zachowujących się żurawi. W sobotę na bagnie Ławki widzieliśmy przez lornetkę jak żurawie tokują, z wydmy Nowy Świat widzieliśmy dwa żurawie z bardzo bliska. Gdy przejeżdżaliśmy przez Osowiec, zatrzymaliśmy się na obserwację widoku z wieży. Wzdłuż linii Biebrzy lecą liczne klucze ptaków, wysoko, w kierunku północy. Tylko jeden klucz leciał ze wschodu na zachód :o)
Ognisko było rewelacyjne, pod rozgwieżdżonym niebem, po północy złapał mróz i pokrył okolicę szronem. Królowały przeboje zupełnie inne niż gdy jest Piotrek. Nie było ani jednej piosenki białorusko-ukraińskiej, za to bardzo dobrze wychodziły nam przeboje Ich Troje. Trzeba przyznać, że Justyna ma głos przewyższający zdolności Michała Wiśniewskiego. Ognisko trwało 6 godzin, od 20.00 do 2.00. Skończyło się dlatego, że gitarzyści byli wymęczeni i nie dali rady dłużej. W opowieściach ogniskowych dominował Baltazar, a gdy padł od nadmiaru nalewki ciąg dalszy poprowadził Marek. Dzięki osobom, które zrezygnowały w ostatniej chwili cała 22-osobowa ekipa zmieściła się i nocowała w ciepłej leśniczówce.
Jako ciekawostkę dodam, że w sobotę Baltazar miał przygodę. Zgłosili się do niego ludzie z Białegostoku, którzy przyjechali Golfem, zaparkowali pod leśniczówką, a potem zgubili kluczyki do samochodu w bagnie. Baltazar samochód im otworzył, rozebrał im stacyjkę, z rury od odkurzacza leśniczego zrobił tulejkę do odłączenia blokady kierownicy, zamontował kierownicę, zwarł kabelki i po 3 godzinach Białostocczanie pojechali swym Golfem do domu. Co prawda 3 godziny to nie 42 sekundy, ale i tak gratulacje.
Podziękowania i pozdrowienia.
Jurek
+++
Hej,
Rzeczywiście, ognisko było wspaniałe, a niektóre interpretacje wokalne niezapomniane. Michalina Wiśniewska Power! Pogoda mogłaby być nieco lepsza, a łosie tłumniej witać gości. Spacerek w niedzielę dla dziecinnej ekipy był mniej hardcorowy. Udało się jednak suchą nogą i bardzo wolnym tempem przejść całą trasę, co jakiś czas wsłuchując się w żurawie nawoływania. Wracając Carską Drogą nieco zgłodnieliśmy, więc przez Trzcianne odbiliśmy do Tykocina. Kilka kilometrów jechaliśmy przez las, drogą traktorową, którą to TereUnek dzielnie pokonał. Cieszyłem się, że w zeszłym roku zmieniłem drzwi, bo mielibyśmy basen w samochodzie. W Tykocinie tradycyjny kurczak po żydowsku w Tejszy.
Bardzo dziękujemy organizatorom za organizację, współogniskowiczom za śpiewy, a współspacerowiczom za towarzystwo.
No i już czekamy na kolejne wyjazdy.
Pozdrawiam,
Artur
+++
Sądząc po wpisach poogniskowych, na najbliższym spotkaniu mogę się spodziewać rozdawnictwa autografów i wyrazów uwielbienia od wiernych fanów ;-))) już zaczynam trenować podpis! Ale drogi fanclubie (bo mam nadzieje ze taki niebawem powstanie), pamiętajcie, że nawet najznakomitszy solista bez akompaniatorów i chóru nie wypadnie zadowalająco! Brawa dla was, kochani!!!
Muszę się jednak przyznać, że moja amatorszczyzna dała dość silnie o sobie znać, i to już następnego dnia po ognisku, czego doświadczyli moi współtowarzysze z Passika. Właśnie walczę z rwącym kaszlem i rozpalonym gardłem. Ale cóż się nie robi dla dobrej zabawy.
Obiecane sprawozdanie (a działo się... oj działo...) napiszę w wolnej chwili, mam nadzieję że niebawem. Zdradzę tylko, że Baltazar próbował zrobić z Passika amfibię i dzięki silnemu zaciskaniu przez resztę załogi kciuków oraz niebywałym umiejętnościom i odrobinie szaleństwa kierowcy, prawie się udało
dziękujemy za wyjazd i pozdrawiamy,
Justyna i Adrian