Relacje:

Cześć!
To był wspaniały wyjazd i ognisko!
No i to dokładnie w 20-lecie I-go wyjazdu Jaremy!

Wyruszyliśmy już w środę 29 kwietnia o 20.30. Po krótkim korku w Al. Krakowskiej i 3 krótkich przerwach technicznych dojechaliśmy o 1.30 w nocy do bramy agroturystyki w Czarnej. Ciepła noc, młody księżyc, gwiazdy i górskie powietrze przywitało nas. Po 7 dzwonkach również gospodyni wyszła otworzyć nam bramę i wpuścić do pokoi.

Niewiele później od nas wyruszyła Magda i Szumi środowym nocnym pociągiem. Gdy my rankiem smacznie odsypialiśmy wieczorną jazdę, one już jechały autobusem Grybów-Florynka i wędrowały grzbietem przez Wawrzkę w kierunku Czarnej. Pogoda rozpieszczała - ciepło i słonecznie, dlatego też zaległy na łączce. Na łąkach i trawnikach przy kwaterze mlecze i stokrotki kwitły wszędzie. Pierwsze tego roku śniadanko w plenerze.

Około 11.00 Słowiki wyruszyli pieszo z Czarnej do Uścia - przez góry oczywiście. Ciekawa obserwacja - stara asfaltowa droga wchodząca do wody zalewu Klimkówka.

Okolo 14 my wyruszyliśmy z planem zwiedzenia skansenu w Szymbarku. Po drodze zabraliśmy Słowików (z Uścia) i Magdę z Szumi (z Klimkówki). W 7-kę, omijając patrole policji dotarliśmy do Szymbarku. Skansen malutki ale ciekawy. Obok piękny dwór obronny z XVI wieku nad Ropą. W takich dworach można było przetrwać atak Tatarów. Wyobraźnia działała.

Wybraliśmy się dalej w 7-kę obejrzeć Beskidzkie Morskie Oko.

Co prawda nie udało się znaleźć "diabelskiej ściany", gdzie podobno jest 20-metrowe urwisko, ale to tylko dlatego, że jej nie szukaliśmy. Miejsce jest trochę dziwne - podłoże które jest efektem wielkiego osuwiska jest trochę jak wielka sterta gliny porośnięta lasem. Uroku miejscu dodała nadchodząca burza.

Wieczór czwartkowy to rozpalenie ogniska i oczekiwanie przy piwku Lach na przyjezdnych. Co ciekawe zasięg komórek był tylko jeśli weszlo się wyżej na zbocze. W efekcie można było się przespacerować by zadzwonić, ale kontakt z zewnątrz do osób przy ognisku nie był możliwy. Pierwsi dojechali Piegaci - około zmroku. Na Radków trzeba było czekać aż prawie do północy, a dopiero niemal o 2.00 dotarł Andrzej z ekipą. Tego wieczoru gitara nie zagrała, ale dokładanie do ogniska i rozmowy były arcyciekawe.

Piątek zaczeliśmy wspólnym śniadaniem. Niestety było sporo chłodniej i wiatr, więc stokrotki trochę niechętnie się otwierały. Ekipy po śniadanku rozeszły się w różne strony. Z Warszawy dojechał Tomek i przyjaciele - czyli namiotowcy przywożąc 2 gitary - które wspaniale poprawiły ogniskowe i świetlicowe wieczory. My pojechaliśmy przewędrować przepiękną dolinkę Czertyżnego tam i z powrotem. Po drodze zgarnęliśmy z drogi - już tradycyjnie Magdę i Szumi. Piątkowa noc to przyjazd ostatnich osób (Flaczyńskich) a potem wspaniałe ognisko i śpiew, który krótko po północy, po odśpiewaniu "Baranka" został zakwestionowany przez jednego z sąsiadów jako zbyt głośny. To podobno nowy osadnik - rodzina z dziećmi, która kupiła domek w Czarnej ok. 200 m poniżej naszej kwatery. Pozostali mieszkańcy Czarnej z przyjemnością i zachwytem słuchali naszych nocnych śpiewów do 3 gitar. Mimo wszystko przenieśliśmy się do ciepłej świetlicy, która dawała bardziej przyjazne miejsce do śpiewów niż chłodna noc przy ognisku.

Sobota była niestety pochmurna i dość chłodna, ale też wykorzystana na najbardziej ekstremalne wędrówki wzdłuż szlaku granicznego i na Ostry Wierch. My przeleniuchowaliśmy, aby dopiero późnym popołudniem pojechać na obiadek i odwiedzić ciekawą imprezę kulturalną: II Spotkania Teatralne w Nowicy "Innowica 2009"

Obejrzeliśmy występ teatru "Sarhan & Lubay" a także zajrzeliśmy do okolicznych łemkowskich chyż, które, po ciemku, zapraszały gości otwartymi drzwiami i ciepłem. Później wspaniałe ognisko, tym razem dziecięce, a dorośli - śpiewy do rana w świetlicy.

Niedziela - słoneczna i ciepła - to dzień poszukiwania Mszy Św. - gdyż ksiądz w Czarnej zmienił godzinę mszy z 9.30 na 8.30, nie informując Jaremy - w efekcie wszyscy się spóźnili. Potem wspólne śniadanie w plenerze i zaczeły się powroty, ale wcześniej zrobiliśmy wspólną wycieczkę do chaty w Wawrzce - dla niektórych nostalgiczna podróż. Obejrzeliśmy z uwagą sławojkę, którą dawno dawno temu postawili tam konstruktorzy z Jaremy, a która trzyma się chyba lepiej od samej chatki. Później powędrowaliśmy od Blechnarki na Słowację by podziwiać najwyższy w Beskidzie Niskim szczyt - Busov i panoramę bardziej zagospodarowanych i gęściej zaludnionych Słowackich stoków Beskidu. Co ciekawe wystarczy spojrzeć na przedwojenną mapę WIG, by zobaczyć, że do 1947 rok to w Polsce było przeludnienie i pola + łąki aż do granicy, a na Słowacji dużo więcej lasu. Dzisiaj mozaika lasów w części Słowackiej jest podobna do przedwojennej, zaś w Polsce wszystko odzyskała z rąk człowieka przyroda i na dawniej bezleśnych terenach rośnie teraz dziko wyglądający las.

Wyruszyliśmy z Czarnej o 20.30 i o 1.20 w nocy byliśmy w domku w Warszawie.

Na poniedziałek pozostali Piegaci i Flaczyńscy. Nocny rajd na Suchą Homolę. Potem kolejny wieczór gitarowy i wieczorny poniedziałkowy powrót. Flaczyńscy jeszcze kolejne 2 dni zwiedzali Beskid - ciekawe co odkryli :) ?

Dziękuję wszystkim którzy dotarli - w szczególności gitarzystom, śpiewakom i dzieciom co z Zosią się bawiły. Było bardzo sympatycznie i to wielki zaszczyt w tak zacnej grupie wybrać się w Beskid.

Statystyka:
Było nas 28 osób w tym 20 dorosłych i 8 dzieci.

Pozdrawiam,
Jurek


Cześć wszystkim,
wczoraj wieczorem zjechaliśmy do domu, więc ognisko beskidzkie można uznać za zakończone. Było wspaniale! Dziękujemy szanownym Organizatorom, Rozmówcom, Gitarzystom, Towarzyszom Wypraw, Towarzyszom Zabaw naszych dzieci oraz wszystkim pozostałym uczestnikom wyjazdu (jeśli ktoś nie czuje się ujęty w którejś z powyższych grup). Dziękujemy też wszystkim, którzy podzielili się z nami wyżywieniem, było tego tyle, że sporo przywieźliśmy do domu... :)

Jako ostatni dobiliśmy w piątek na ukwieconą łąkę agroturystyki w Czarnej. Po drodze rozprostowaliśmy kości na zamku w Chęcinach i wstąpiliśmy do Pacanowa, gdzie dokonaliśmy zakupu koziołka w stroju moro i zjedliśmy obiadek (koziny nie było).

Sobota nieco zaniepokoiła nas pogodą. Ekipa dziecięca (Radki, Piegaci i my) zdecydowali się na wejście północną granią na Ostry Wierch. Przed drogą posililiśmy się pysznym ciastem domowym w Swystowym Sadzie, który jest stylową placówką agroturystyczną. Piękno tego miejsca docenili już inni. Gospodarze zapytani o możliwość zorganizowania ogniska jaremowego stwierdzili, że bardzo chętnie, ale... wolnych terminów w tym roku już nie ma :-( . Podejście ścieżką, momentami bez szlaku, było dość ostre, ale bez problemów znaleźliśmy się wszyscy na wierzchołku Ostrego Wierchu. Potem już urocze zejście żółtym szlakiem przez buczynę i spacer po pozostawione samochody.

W niedzielę znowu obudziło nas słońce (tak koło 11). Ten dzień również przeznaczyliśmy na rodzinny spacer po górach. Wejście na Płaziny nie było bardzo trudne. Ale zejście czerwonym szlakiem biegnącym graniczną granią było interesujące. Niektórzy byli zachwyceni (Agnieszka) zjeżdżając na wujku udającym konika (albo wielbłąda). Inni, bardzo ostrożnie, po kroczku zsuwali się po stromym zboczu. To był jednak smutny dzień, ponieważ większa część jaremowej ekipy pożegnała nas udając się w stronę zadymionej Warszawy. Na szczęście przed nami był jeszcze ostatni wspólny wieczór. Najpierw Piotr zorganizował podchody dla dzieci, w ramach których nasze latorośle mogły popisać się wiedzą z dziedziny astronomii, kartografii, biologii, jak również orientacji w terenie. Potem były długie rozmowy, nie tylko o slajdach.

Kolejny dzień spędziliśmy zwiedzając cerkwie środkowej części Beskidu, m. in. w Kwiatoniu, Kotaniu, Świątkowej Małej i Wielkiej. Wybraliśmy się też na spacer do wysiedlonej wioski Świerzowej Ruskiej - miejsca, które urzekło nas podczas naszego poprzedniego wyjazdu w Beskid. Z całej wsi przetrwało kilka pojedynczych kapliczek otoczonych lasem oraz nastrojowy cmentarzyk.

Poniedziałkowy wieczór spędziliśmy w Bieczu - miasteczku zasługującym na znacznie pocześniejsze miejsce na turystycznej mapie Polski. Ogromna wieża ratuszowa, ładny rynek z fontanną i posągiem św. Floriana, resztki murów obronnych, baszty, kościoły, ruiny przytułku założonego przez królową Jadwigę... warto zobaczyć. Biecz był naszym celem nie tylko turystycznym, lecz również towarzyskim - spotkaliśmy tu na żywo moją wirtualną koleżankę z forum o imionach i było to b. miłe spotkanie.

We wtorek wybraliśmy się do Regietowa, skąd polną drogą podeszliśmy do stóp Jaworzyny Konieczniańskiej. Szlak prowadzący na górę prowadzi przez piękny las, a ze szczytu rozciąga się panorama okolicy (częściowo zasłonięta przez dorodne świerki) - widać kilka wiosek i zalew Klimkówkę. Tego dnia na szlaku spotkaliśmy aż jedną osobę - Beskid poza sezonem to miejsce niemal bezludne.

We środę, po szybkim śniadaniu, spakowaniu i pożegnaniu z panią gospodynią, wybraliśmy się jeszcze na spacer do Bielicznej. Jeszcze jedno bezludne, magiczne miejsce. Doszliśmy polną drogą do cerkwi, którą zastaliśmy otwartą (!) - akurat w samą porę, bo zaczynało trochę padać. Przeczekaliśmy deszczyk i niechętnie zawróciliśmy do samochodu, obiecując sobie, ze jeszcze tu wrócimy i wejdziemy tą drogą na Lackową. Wracaliśmy zatrzymując się jeszcze przy interesujących cerkwiach oraz w skansenie pszczelarskim w Kamiannej, skąd przywieźliśmy pycha miodek dla domowych naśladowców Kubusia Puchatka.

Pozdrawiamy
Malwina i Artur z dzieciakami


Cześć!!
Dla mnie ten wyjazd też był nieco nostalgiczny, bo pierwszy raz zetknąłem się z Beskidem w pobliskiej Śnietnicy.

W piątek pojechaliśmy do pięknej cerkwi w Kwiatoniu. Mieliśmy szczęście, bo nie dość, że była otwarta, to spotkaliśmy pana, który pracował przy odnawianiu budowli i opowiedział nam dużo ciekawych rzeczy. Kolejne cerkwie - w Skwirtnem, Leszczynach i Kunkowej - były zamknięte, ale nawet ich oglądanie z zewnątrz dostarczyło wielu wrażeń. Podobał mi się zielony, otoczony górami cmentarz przy cerkwi w Kunkowej. Jest tam pochowany znany młody pisarz Mirosław Nahacz. Po drodze odwiedziliśmy piękny jak zawsze Regietów. Z Kunkowej pojechaliśmy do Szymbarku, gdzie bardzo miła przewodniczka oprowadziła nas po dworku i skansenie, opowiadając mnóstwo ciekawych rzeczy. Obejrzeliśmy też renesansowy dwór i wyruszyliśmy do Beskidzkiego Morskiego Oka, które nieco nas rozczarowało.

Następnego dnia pojechaliśmy do Regietowa, ale tym razem przeszliśmy całą dolinę aż do granicy. Przypomniał się wypad na Słowację (wyjazd numer 194?). Grzbietem poszliśmy w stronę Wysowej. Zeszliśmy ze szlaku, aby obejrzeć cmentarz wojenny z pierwszej wojny światowej, ale czarno-białe znaki szybko się urwały. Ruszyliśmy więc na przełaj w dół, do bitej drogi, od której udało się łatwo dojść do cmentarza. Mogiły z wielkimi drewnianymi krzyżami zrobiły na nas duże wrażenie, choć kamienny pomnik i mur cmentarza są zniszczone. Stąd ruszyliśmy do Blechnarki. Nie spodziewałem się, że jest tam tyle łemkowskich chyż. Po obejrzeniu cerkwi dotarliśmy do Wysowej. "Gościnna Chata" nas rozczarowała - tłok był taki, że trudno było wejść. Jeszcze gorszy był wielki pseudogóralski lokal po drugiej stronie ulicy. Poszliśmy stamtąd do restauracji "Arkadia", gdzie było bardzo dobre menu i obsługa. Polecamy! Po obiedzie ruszyliśmy zielonym szlakiem na Kozie Żebro. Tu grupa się rozdzieliła - część poszła czerwonym szlakiem do Regietowa (najszybciej zbiegała Marzena :-)), a część zielonym do Skwirtnego. Iwona i Piotrek jak prawdziwi Ludzie Gór pokonali część trasy biegiem i najszybciej ze wszystkich dotarli do celu.

W niedzielę pojechaliśmy na mszę do malowniczego kościółka w Odernem koło Uścia Gorlickiego, skąd otwierały się piękne widoki na góry. Później wybraliśmy się na spacer grzbietem w stronę Nowicy, skąd widoki były jeszcze piękniejsze. W drodze powrotnej odwiedziliśmy słynną malowaną wieś Zalipie. Stare chaty, ozdobione malowanymi kwiatami, robią duże wrażenie, ale na nowych domach ozdoby, jeżeli są, jakby giną. Kwiatowe malowidła były też w kościele, ale nieco nas rozczarowały.

Z dotychczasowych relacji wynika, że wszyscy byli zadowoleni. Organizatorzy powinni się cieszyć :-) Jeszcze raz dziękuję towarzyszom samochodowych i pieszych wędrówek oraz wszystkim uczestnikom

Piotr Siekaj


"Cy Ma..., cy Ma..., cy Maryna harna (...)"

Tak, tak - wyjazd był piękny, jak tylko piękny może być wiosenny Beskid! Ech ta świeża, wiosenna zieleń, ukwiecone, żółto-białe łąki, błękitne niebo... Piękna, słoneczna pogoda. Cudownie!

Nie był to taki zwyczajny wyjazd. Towarzyszyły mu nieunikniona symbolika jubileuszu i nostalgiczne, beskidzkie powroty. Bo przecież to dokładnie 20 lat temu (29.04.-01.05.1989 roku) wybraliśmy się na pierwszy wspólny Rajd (wtedy akurat w Świętokrzyskie), który w rezultacie zaowocował powstaniem Jaremy - założeniem i nadaniem nazwy Klubowi. Klubowi rozumianemu jako środowisko, grupa przyjaciół wspólnie poszukujących i realizujących swoje pasje. Niezwykłe, że tym właśnie Jarema pozostała do dziś.

Sentymentalne powroty wiązały się z miejscami, w których wielu z nas zaczynało swoje spotkania z Beskidem. Ropki, Wawrzka, Lackowa, Czertyżne... To tu łapaliśmy bakcyla Beskidu, który cały czas drąży naszą świadomość i bez przerwy ciągnie ją w opuszczone, beskidzkie doliny. Na przykład Ropki (łem. Ripky). Mroźną zimą, w lutym 1988 roku, po raz pierwszy wtedy Beskid pozostawił we mnie swój ślad. Wówczas stały tu ledwo 2-3 stare zabudowania. Stara chata żoliborskich harcerzy (http://skocz.pl/Ropki_dawne), studencka ekipa z Geografii, narty biegówki, śnieg po pas i lodowata woda w strumieniu. A najbliższy GS (yhmm, kiedyś była taka popularna sieć tanich, wiejskich delikatesów ;-)) z chlebem, piwem i winem, dopiero w Wysowej. Wtedy był to dla nas dosłowny koniec świata.

Dzisiaj już i droga jest utwardzona, i domów o kilka więcej. I są też klimatyczne, ale całkiem nowoczesne kwatery. U wejścia do doliny, przy zboczu nad potokiem stoi samotny "Kudak". Warunki komfortowe, a ceny w przedziale droższej agroturystyki. W środku doliny, tuż za dawną harcerską chatą , w starym, zdziczałym sadzie Petra Swysta (łemkowskiego gospodarza sprzed wojny - było tu prawie 60 gospodarstw), rozłożyła się pełna klimatu kwatera Grażyny i Michała Furmanów. To "Swystowy Sad" , który przygodnych wędrowców zaprasza na ciepłe, domowe ciasto (pycha marchewkowe). Tu rzeczywiście wszystko się zgadza. Specyficzna aura, drewniane zabudowania, mostek nad potokiem, wygodne noclegi, domowe posiłki i wypieki, przetwory z własnego ogrodu, z głośników płyną ukraińskie melodie. W nocy można głośno śpiewać :) Miejsce idealne na jaremowe ogniska, z wyjątkiem cen i faktu, że podobno wszystkie terminy już dawno zajęte. No cóż.

Z Ropek zrobiliśmy dwie wycieczki: do Czertyżnego i na Ostry Wierch (938 m). Do Czertyżnego dochodzi się przez Przełęcz Lipka - łagodne siodło pomiędzy Siwejką i Zieloną Lipką. "Z tamtej strony jiziora, stoi lipka zielona, a na tej lipce, na tej zieloniutkiej, trzej ptaszkowie śpiewają..." - ta piosenka nie stąd, ale akurat nieźle pasuje ;) Opuszczona dolina Czertyżnego, do 1947 roku była niewielką, łemkowską wioską (25 gospodarstw), z której poza śladami podmurówek, kamiennymi kapliczkami i cerkwiskiem, pozostał jedynie dawny cmentarz z 3 odnowionymi krzyżami. Wszystkim zainteresowanym polecam niesamowitą, acz smutną historię tej czarującej dolinki . Dochodząc na skraj doliny, do potoku Czertyżnianka, nie spodziewaliśmy się, że dotrze tam do nas znak czasów i nowej formy eksploracji beskidzkich dolinek. Przez bród tuż obok nas, przetoczył się rajd samchodów terenowych (ok. 30 terenówek, przeróżnych typów i modeli - było z czego wybierać). Dzieciaki były zachwycone. A my? Może jakbyśmy sami siedzieli w tych terenówkach... ;) Tylko czy da się w ten sposób usłyszeć szum potoku i zrozumieć beskidzkie buki?

Nic to - powędrowaliśmy dalej w górę, przez Księży Las, na leśną przełęcz pod Kamiennym Wierchem. Stąd już "na szagie" do nowej, leśnej drogi łączącej Izby z... - no właśnie - docelowo chyba Wysową, bo póki co kończy się ona gdzieś na stoku, w lesie nad Ropkami. Tu też dotarliśmy kolejnego dnia z Przełęczy Prehyba, Białej Skały i Ostrego Wierchu - drugiego po Lackowej (997 m) pod względem wysokości szczytu w Beskidzie Niskim. Na Ostry wejście jest mozolne, ale widoki na Lackową i dolinę Bielicznej rekompensują trud.

Kolejna, dawna wioska to Blechnarka, za Wysową. Pozostało tu kilka starych chałup, cerkiewka, ale zbudowano też już nowe domostwa. Z Blechnarki, przez nowe zalesienia zajmujące dawne pola i pastwiska, wchodzimy na szlak graniczny i stromy szczyt Płaziny (825 m). Z zalesionego szczytu widoki na masywny, słowacki Busov (1002 m), na który wspinaliśmy się 11 lat temu, na 140-tym, klubowym wyjeździe. Po czym naprawdę strome (200 m w pionie) zejście ku niskiej Przełęczy Wysowskiej. Wrażenie na zejściu robili zwłaszcza Malwinka z Alisią, zawiniętą w chustę na brzuchu i Piotrek Słowik z małą Agusią na baranach. Reszta też jakoś się ześlizgnęła. Po takim wyczynie trzeba było zatrzymać się w "Gościnnej Chacie" - łemkowskiej karczmie w Wysowej. To chyba jedyne miejsce w Polsce, gdzie można posmakować tradycyjnej kuchni łemkowskiej. Przytulne wnętrze, stylizowane na łemkowską chyżę, w karcie takie rarytasy jak war ze zlepieńcami (zupka na kiszonej kapuście z pierogami), kiesełycia z komperami (żur z ziemniakami), gęsta i zawiesista grochowica z grzankami, hałuszki z omastą (kluseczki z tartych ziemniaków), tartianyki (placki ziemniaczane), mięsne gołąbki zawijane w liście kiszonej kapusty, miętownica (wywar ze świeżej mięty, z miodem i cytryną). Wszystkiego spróbowaliśmy. Jeżeli jeszcze po obiadku można skosztować tutejszego piwa Lach z grybowskiego browaru w Siółkowej, to radość może być pełna. No co? Po wyrypie przez krzole można chwilę pobyć sybarytą ;)

Dobrze, ale przecież nie na jedzeniu i piciu czas spędzaliśmy. W niedzielę wieczorem, po pożegnaniu ekipy Jurków, postanowiliśmy wyruszyć na nocne manewry. Podzieleni na dwie grupy bojowe (dziewczęcą i chłopięcą, pod opieką tatusiów), udaliśmy się z kwatery (http://czarna-noclegi.prv.pl/) w Czarnej wprost przez las na Suchą Homolę (708 m). Nocne zadania proste nie były, bo ścieżki żadnej, a młode jeżyny i powalone drzewa skutecznie plątały niewielkie nóżki śmiałków. Jednak odnalezienie po ciemaku wozu z dyszlem, rosnącej bazylii, wioski Brunary i ...powrotnej drogi do domu, okazało się wyzwaniem godnym małych Jaremowiczów. Dali radę.

I jeszcze na koniec parę słów o Wawrzce. Z płaskiego, odsłoniętego grzbietu, rozciągają się rozległe widoki na szerokie doliny i szczyty Beskidu Niskiego i Sądeckiego. Na południu dominuje Lackowa (997 m), na północy imponujący Chełm (780 m), wokół łąki pełne żółtych mleczów. Dawna Chatka Trampa jest już lekko zaniedbaną własnością prywatną. A i sama wioska rozbudowała się i unowocześniła. Nawet asfalt do chatki rozwinęli. Ale... To właśnie ta chata była przez kilka lat naszą bazą wypadową na okolicę. Dla wielu z nas to było pierwsze miejsce w Beskidzie. To tu na początku lat dziewięćdziesiątych robiliśmy rajdy kursowe i nocne manewry, tu czasami gospodarzyliśmy, dbając o to miejsce. I nawet zbudowana przez nas 19 lat temu "sławojka" (bratni dar Jaremy dla Trampa ;) cały czas tu stoi. Tak - to właśnie w Wawrzce, Ropkach, Bielicznej, Wysowej rozpoczynała się nasza wspólna przygoda, która trwa do dzisiaj.

Za Jaremu!
pioTrek

ps.1. Wspaniale, że są wśród nas nadal tacy, którym chce się chcieć. Iwonko i Jurku - dzięki!

ps.2. Miło też było pograć sobie tak na 3 gitarki. To było rzadkie, osobliwe wręcz doznanie. Tomku i Piotrku - dzięki!

ps.3. Kolejna porcja nalewki Baby Niny już dochodzi i będzie gotowa wkrótce na wiejskim podwórzu w Grabowcu.