11 stycznia 2014, godz. 18.00
Ukraina - Nie tylko Kijów, nie tylko Krym
Sylwia i Marek Kulczyk
Ach ta Ukraina! Wspaniałe złomowisko sentymentów i malowniczych cliché z wódką i tańczącymi na stole krasawicami! Ale czy w czasach Euromajdanu to naprawdę wszystko? Mijamy zrujnowane zamczyska i jedziemy dalej na wschód tam, gdzie krajkę zastępuje promowana przez Femen moda bez staników, podkreślona kilkoma liniami czarnego flamastra.
W Soborze Świętej Zofii odcyfrowuję grafitti jakiegoś szlachciury, chyba Kalinowskiego. „Nasi naukowcy powiedzieli, że to podpis Chmielnickiego” – mówi pani strażniczka. Wyśmiewam ją, sama w to nie wierzy, ale dla uspokojenia zamykam oczy i widzę rok 1920, wjeżdżający do Kijowa tramwaj ze szwoleżerami podporucznika Olszewskiego – polactwo mnie nie opuszcza. Otwieram oczy na Majdanie, gdzie na każde 10 samochodów 3 stanowią Audi, 3 BMW i 3 Mercedesy, a przynajmniej takie ma się wrażenie, głównie w kolorze czarnym. Ten sam kolor mają męskie buty i ustawione na ulicach pianina, na których może grać każdy, komu przyjdzie na to ochota.
Chortyca to chyba jedyne miejsce, gdzie pod potężną zaporą hydroelektrowni można poczuć klimat dawnego Dniepru. Na tej wyspie Tatarzy pojmali Skrzetuskiego. Wyspa jest wielka. Właściwie krążyć po krzakach można godzinami, jest świetne muzeum i jest pan, który na nas krzyczy, bo chcemy ugotować obiad, a przecież byle iskra, pożary. Po chwili gotujemy u pana w domu rozmawiając o jego BMW na gaz. ”Zamówiłem w Niemczech, przywieźli”. Głupi Polak, wciąż nie mogę się przyzwyczaić, że cieć w muzeum czy kierowca kamaza tyle zarabia. Za oknem widać scytyjskie kurhany.
„Uważajcie na węże. Buty macie – patrzy na pantofelki Sylwii – może być”. Więc ruszamy. Krym czeka.
Marek Kulczyk
Przeczytaj pełną relację z wyjazdu