Huuurrraaa !!! A jednak udało się !!!  :))))
Wiele osób w to nie wierzyło, wiele osób nie zdecydowało się jechać, kilka zrezygnowało przed samym wyjazdem, a jednak imprezka się odbyła. Odbyła się i wszyscy, którzy pomimo niedawnych powrotów z dopiero co zakończonych wyjazdów 1-3 majowych, zdecydowali się na nią pojechać, bawili się znakomicie, odpoczywali i odreagowywali codzienne stresy.

A motywację do wyjazdu mieliśmy podwójną. Bo raz, to chęć radosnego uczczenia, pomyślnego zakończenia kolejnego udanego sezonu slajdowego Jaremy i zapoczątkowanie wiosenno-letniego sezonu wyjazdowego, a dwa to rzadka w ostatnim czasie, okazja do spotkania, rozmów i wspólnej zabawy z Renatą i Romkiem - naszym "wysuniętym ramieniem podróżniczym w świecie dyplomacji";)) "Piękne okoliczności przyrody" a także duża beka piwa tylko wzmacniały ochotę do wspólnej zabawy. No, ale po kolei.

Pierwsze, wysunięte macki Jaremy (sorry Mareczku ;))  wyjechały już w piątek wieczorkiem via Wyszków. Następne "samodzielne zespoły bagiennych przygód" zaczęły wyruszać w sobotni ranek. Ekipa szturmowa w składzie; Magda, Baltazar, Marek i Staś, po dotarciu w okolicę biebrzańskich bagien, Honczarowską groblą zapuściła się w głąb Basenu Południowego. Nauczeni doświadczeniem i wieloletnią tradycją bagienną, założyli kalosze, nieprzemakalne ubrania i wyruszyli na podziwianie bogactwa okazów biebrzańskiego ptactwa i innej zwierzyny. Ich zdziwienie było naprawdę duże, gdy okazało się, że z powodu panującej suszy (brak opadów od kilku tygodni), wody nie ma nie tylko na grobli, ale i na bagnie występuje raczej symbolicznie, większe ptactwo wyprowadziło się do mokrych krajów, a ze zwierzyny, udało się im napotkać jedynie "dupę" (sic!) łosia - bądź co bądź, Króla biebrzańskich bagien. Ale nic to, słoneczko grzało, ptaszki śpiewały, wiaterek przywiewał, a myśl o atrakcjach wieczornego ogniska dodawała animuszu.

W czasie, gdy pierwsza ekipa docierała do bagien, w Warszawie rozstrzygały się właśnie najistotniejsze kwestie wspólnie zaplanowanej imprezy. W majowe słoneczne południe rozgrywała się dramatyczna batalia o PIWO !!! Iwonka i Jurek, jako finansiści Jaremy oraz stali bywalcy piwnych hurtowni, zostali wyznaczeni do zorganizowania i odebrania, tradycyjnej na naszych ogniskach, beczki piwa Łomżyńskiego. Stawili się oni w umówionej hurtowni, no jakież było ich zdziwienie, gdy okazało się, że z zamówionej wcześniej beczki wyszły nie tylko nici, ale nawet nie miał im kto o tym powiedzieć (poza podobno złym psem, który leniwie oglądał zdziwionych przybyszów). Hurtownia była zaryglowana na głucho !!! Czas był na podjęcie szybkiej i jakże dramatycznej decyzji.  Na złamanie felg, pognali swoim poldkiem do kolejnej, znajomej hurtowni (w której przecież nikt ich się nie spodziewał i właśnie była zamykana z myślą o weekendowym odpoczynku). Gdy dotarli na miejsce (już po zamknięciu źródełka), przekonali piwiarzy, że na nadnarwiańskich łąkach czeka na dostawę świeżego piwka, ekipa spalonych słońcem, wysmaganych wiatrem, no i spragnionych imprezowiczów. Piwiarz, ponieważ nie dysponował akurat browarem Łomża, zaoferował bekę aż 50 litrów szlachetnego, piwnego trunku Kasztelana sierpeckiego. W myśl przysłowia, iż "50 l od kasztelana jest lepsze niż 30 l skądinądby", szczęśliwi, że jednak mają po co jechać nad Biebrzę (wyobraźcie sobie minę całej ekipy, jakby tak Jurki przyjechali bez beczki :)), zapakowali bekę do poldka i dumnie wyruszyli w drogę. Jurki brawo!!! (pełne wdzięczności podziękowania od wszystkich ogniskowiczów!!! :))) Ciężką beczkę dowieźli ledwo zipiącym poldkiem do Laskowca (do gościnnej piwnicy naszych nadnarwiańskich gospodarzy). Dalszej drogi ta wysłużona maszyna już by nie wytrzymała, więc przesiadłszy się do corsy Zbyszka, już wspólnie wyruszyli do Osowca na spływ kajakiem po Biebrzy. Żeby być dobrymi partnerami do rozmowy dla naszych przedstawicieli w Kanadzie, a nade wszystko godnymi słuchaczami opowieści Romka, całą trójeczką zasiedli do "kanadyjki" i popłynęli na spotkanie wodnej przygody. No i oczywiście spotkali (zawsze spotykają jakieś przygody - dlatego są podróżnikami ;)) - 4 czaple oraz płynącego bobra. Bóbr do mięczaków nie  należy, więc się nie przeląkł, a nasi dzielni kanadyjkarze mogli uznać się za prawdziwych traperów.

Gdy tak dwie ekipy buszowały po biebrzańskich bagnach, z Warszawy, jedna po drugiej wyruszały kolejne, jaremowskie ekipy, udając się w drogę do nadnarwiańskich Zajek. W pełnym składzie (Iza, Radek, Asia, Krzyś) i pełni zapału wyruszyli Radki, wioząc kompletne wyposażenie biwakowe dla całej rodzinki.  Jakiś czas za nimi, po uzupełnieniu ogniskowego memuaru, wystartowali Piegaci (w składzie: Ania, Ania B, Piotrek, Marcin), prawie cała drogę zastanawiając się dlaczego zapomnieli wziąć namiotu.

Późniejszym popołudniem, z dalszych pozycji startowych (Bemowo), wyjechali Kalisiaki (Kasia, Tomek i Krzyś), ciesząc się w duchu, że nie musieli ciągnąć za sobą tej paskudnej, olbrzymiej przyczepy campingowej. Już na miejscu, wszyscy pozostali uczestnicy wyjazdu, również podzielili (tym razem głośno i otwarcie) ich radość. Jako ostatni wybrali się w sobotnie popołudnie Romki (Renata i Roman), zasiadając do przyciasnego jak na gabaryty Romka wózka taty. Nie zważając na przeciwności losu i trudności drogi (blokada drogi i korek w Mężeninie na białostockiej), wszyscy jakoś tam do Zajek dojechali.

Po dotarciu (z przeszkodami - objazd trasy przez Rudkę) do gospodarzy w Laskowcu, przyszło zmierzyć się Piegatom z najbardziej niewdzięczną stroną wyjazdu, a mianowicie targowaniem z gospodarzami oraz negocjacją ceny noclegu i ogniska w Zajkach. Dzięki wdziękom Ani udało się coś nie coś utargować, było taniej niż na jesieni zeszłego roku, ale i tak na przyszłość pole do popisu jeszcze jest. Gospodarz obiecał, ze jak przyjedziemy następnym razem całą ekipą, to będzie jeszcze taniej, a  w Zajkach, jak zwykle zresztą, możemy robić, co nam się żywnie podoba (nawet palić ogień ;))) Po tak ciężkim zadaniu, udaliśmy się na krótki rajd do Tykocina, na długo już wyczekiwany obiadek do "Tejszy", zaprzyjaźnionej, żydowskiej knajpki. Pomimo, że godziny otwarcia już się tam skończyły, widząc stałych klientów, podwoje żydowskiej kuchni zostały otworzone, a cymes z kuglami i kurczak po żydowsku, popijany klasycznym napojem jabłkowo-miętowym smakował jak zwykle wyśmienicie. Tejszę zawsze odwiedzamy i kuchnię jej polecamy!!!

I tak, po wszystkich wydarzeniach i przygodach dnia dotarliśmy do chałupy w Zajkach. Kolonia Zajki (samotne, stare, przydrożne gospodarstwo), pełna religijnych obrazów drewniana chata, lekko zdewastowane zabudowania gospodarcze, lekko zarośnięty stawik i lasek-wygódka (po tą prawdziwą gdzieś diabli wynieśli :))); położona jest na rozległych nadnarwiańskich łąkach. Wokół szeroka przestrzeń, pasące się stada bydła, konie, liczne, malownicze starorzecza, w oddali zabudowania jakichś wiosek i niedaleka, meandrująca Narew. Można rzec - prawdziwy klimat wschodnich, podlaskich rubieży. Zapach kresów unosi się dookoła, wokół przydrożnych kapliczek wieczorami modlą się wspólnie wierni, a wspaniałe, białe bociany niską krążą nad rozległymi łąkami. Jest pięknie, jest spokojnie.

Spokojnie jest jednak do czasu. Przecież przyjechaliśmy się tu bawić. Wielka góra chrustu gotowa do spalenia, biwak rozłożony, miejsca w chałupie zaklepane, beczka od gospodarzy dowieziona, jeszcze tylko zrobić ławeczki i okopać palenisko (a szuflą to wcale nie taka łatwa sprawa), i już można rozpoczynać Wiosenne Ognisko Jaremy. Zadania zostały podzielone: Radek jest ogniomistrzem, Marcin donosi ciągle nowe partie drewna, Jurek ciapuje beczkę, Baltazar robi za barmana, Iwonka za ... no chyba kelnerkę, nie? Piotrek zajął się kwestią muzyczno-wokalną, Ania, Magda, Kasia i Iza gromkimi wokalizami, tudzież chórkami, Romek przemówieniem i opowieściami o "Kanadzie pachnącej ... (sorry, ale już nie pamiętam czym ;))) Dzieci w zapale dorzucają gałązki do ognia, a pierwsze głodomory bez obiadu pieką swoje kiełbaski.
Wznosimy pierwsze, najważniejsze toasty: za Renatę i Romka, za udany sezon slajdowy, "za Jaremu", za nas samych .... (następne słabo pamiętam, więc nie piszę ;))
A potem, gdy udaje się już ułożyć grzecznie spać dzieci (niekiedy wraz z rodzicami), ognisko rozpala się na dobre. Jest wspólny śpiew, "akcja Krzysztof" ("Mój przyjacielu") dla Romanów - dziewczyny były jak zawsze, po prostu CUDOWNE!!! - tańce, węże (te ogniskowe, nie jadowite), a Pan Konsul fiknął nam nawet, dawno już nie oglądanego, prawdziwego, "romkowego koziołka"!!! :))) TO BYŁA NAPRAWDĘ SUPER IMPREZA !!! Piwo im dalej, tym było smaczniejsze, lało się wprawną ręką Baltazara szerokim strumieniem do kufli i kubków, czasami szerokim gestem ogniskowiczów, po ubraniach, śpiewnikach i gitarze ;)))  Choć to "tylko" był sierpecki Kasztelan, a beczka trochę za duża, po nocy zostało go naprawdę niewiele (30-tka byłaby za mała !!!! :))))

No i rzecz znamienna. Dzięki Jurkowi, nauczyliśmy się co robić, aby nie gryzły nas komary. One naprawdę tam nie gryzły (przynajmniej przy ognisku). Po prostu się im nie dawaliśmy :)) (może poza małym Stasiem, który był pokrzywdzony, bo tata zamknął go na cała noc w namiocie i nie mógł się nie dawać razem z nami - jak podrośnie, to sobie to odbije !!!) Ok. 4 nad ranem zebraliśmy ostatnie "zwłoki" i zalegliśmy na krótki sen.

Wczesnym, niedzielnym  rankiem jako pierwsze wstało słonko i zaczęło znowu dawać czadu. Już około 7, jako pierwsze wstały... dzieci. Te nie pozwoliły spać nie tylko rodzicom, ale i całej pozostałej, zabalowanej ekipie. Do tego dorzuciły się komary (miały ułatwione zadanie, bo byliśmy trochę zmęczeni :)), ogólny gwar i radość, coraz większy upał i niedługo wszyscy byli już na nogach. Roman z Renatą zapraszali chętnych do mycia się i do zrobienia sobie herbatki w ich sypialni, a Piegaty do skorzystania z wanny za kotarką w ich sypialni (prawdziwy Big Brother). Chętnych oczywiście nie zabrakło :))) Magda opowiadała ciekawskim swoje wrażenia z noclegu na sianie w stodole :-o
Potem "śniadanie na trawie"- prawdziwa pociecha dla skołatanej głowy i żołądka coponiektórych imprezowiczów - i pora nastała na wyruszanie na dalszą trasę, albo też konieczny powrót do domu. Marek ze Stasiem, jak to oni, wyruszyli pierwsi i z dłuższymi przystankami po drodze dotarli do domu. Radki, Kalisiaki i Romany zdecydowali się wypocząć wraz z dziećmi po trudach nocy nad malowniczym jeziorem w okolicach Rajgrodu (to już Pojezierze Augustowskie, daleko na północny-wschód od Zajek). Gdzieś w połowie drogi, do reszty doszedł do siebie Roman i stwierdził, że przecież ich córeczka czeka na rodziców u dziadków ;))) W Osowcu nastąpił powrót Romanów do W-wy. Radki i Kalisiaki już do późnego popołudnia "byczyli" się na rajgrodzkiej plaży, zażywając kąpieli wodnych i słonecznych, sprawiając nieopisaną radochę najmłodszym wyjazdowiczom, którzy w końcu byli w swoim żywiole. Magda z Baltazarem wyruszyli zaś do Osowca i tam powtórzyli wczorajszą trasę rzeczną Jurków na kajaczku. Pozostała część ekipy zdecydowała się spędzić resztę dnia w przytulnych i gościnnych Zajkach. Leniuchowanie w cieniu brzózek, przy dźwiękach gitary i podmuchach lekkiego zefirku, to naprawdę wspaniały sposób na ciężkie, poogniskowe godziny. Porządkowanie otoczenia, sprzątanie w chałupie i przy ognisku - to już niezbędna konieczność. No a dalej, kolejne atrakcje i przyjemności. Kilkuosobową grupą udaliśmy się na krótki, ale pełen uroku spacer po łąkach nad Narew. Jest sielsko. Ptaszki świergocą, koniki pasą się, łabędzie w starorzeczach, słoneczko, przestrzeń, chałupy na okolicznych pagórkach .... Po spacerze nad Narwią, Piegaty, Ania B, Marcin i Zbyszek, via Laskowiec (żegnamy gospodarzy) i Wizna wracają do W-wy, a Jurki dołączają w Osowcu do Magdy i Baltazara i taką ekipą wybierają się na wędrówkę wzdłuż starego kanału na Białym Grądzie (basen środkowy). Szlakiem, starą nieużywaną drogą, przez las, dziesiątki drzew ściętych przez bobry, żeremia..., a na samo zakończenie dnia, piękny zachód słońca na Białym Grądzie.

Tego dnia, ostatni ludzie z Jaremy opuścili biebrzańskie bagna już o zmierzchu. Jadąc przez "odnowione" Jedwabne (pomnik, głazy, ogrodzone miejsce dawnego kirkutu), dotarli do Warszawy niedługo przed północą, dowożąc do piwniczki Piegatów resztkę piwa w beczce, w celu uroczystego dokończenia jej w dniu następnym (ale to już zupełnie inna bajka ;))) - grunt, że udało się  :-))

Pierwsze wrażenia i opowieści są jak zawsze entuzjastyczne. Podobno każde kolejne ognisko Jaremy jest lepsze od poprzedniego. Aż strach pomyśleć co będzie się działo na kolejnych imprezach. Wiosenne Ognisko Jaremy w Zajkach było naprawdę udane - wszyscy dobrze się bawili, odpoczęli, odreagowali codzienne problemy. Jak zwykle nad Biebrzą, udało się zaliczyć kilka ciekawych, dodatkowych atrakcji. Naprawdę - fajnie było !!! :-))) Prawie wszyscy uczestnicy wyjazdu zapowiadają się już, że na kolejnej imprezie Jaremy - Otryt , Chata Socjologa w Bieszczadach - niestety, Roman z Renatą będą już w Kanadzie :(

Dzięki wszystkim ogniskowiczom za wspólną zabawę, wspaniały humor i entuzjazm !!! Niech Duch Jaremy będzie z Wami  !!!  :))

Pozdrawiam
Piotrek

Dane do statystyki Jaremy:
Wiosenne Ognisko Jaremy w Zajkach nad Narwią
Biebrzański PN; Osowiec, Honczarowska Grobla, Biały Grąd; dolina Narwi,
Tykocin, Rajgród, Jedwabne ...
11.05.-12.05.2002, uczestników 20, organizator P. Piegat