Opowieść prawdziwa o początkach Klubu Jarema – Piotr Piegat
Po 25 latach od pierwszego wyjazdu Jaremy, znowu wybraliśmy się w Góry Świętokrzyskie, na spotkanie po latach z naszym patronem. Klimat na Św. Krzyżu, tak jak i wtedy, był prawdziwie gotycki, a my raz jeszcze, wspólnie poczuliśmy prawdziwego ducha Jaremy :-)
Tak licznego (37 uczestników) wyjazdu klubowego nie było już od kilku ładnych lat. Przybyli pierwsi założyciele Jaremy, ale również spora i głośna ekipa Jaremy-junior ;-) Przybyli nawet ci, których wcale miało nie być ;) Autentyczne, turystyczne stroje i różne inne, zapomniane już gadżety z epoki również były - a jakże. Wszystkich przebili Jurek z Iwonką przywożąc stary, plastikowy adapter (taki gramofon, tylko mniejszy i z głośnikami) i kilka kultowych, winylowych płyt. Prawie każdy założył na siebie jakiś turystyczny ciuch z lat 90-tych, a może i wcześniejszych. Dominowały oczywiście nasze pierwsze, białe - no, powiedzmy ;) - koszulki-jaremki. Trzeba przyznać, że wszyscy razem wyglądaliśmy dosyć pociesznie (do obejrzenia na fotkach ;-) Ale może dzięki tym, odnalezionym w strychowych zakamarkach starym koszulom, swetrom, polarom, kurtkom, plecakom i gitarze marki Defil, przypomnieliśmy sobie kilka pierwszych, niezapomnianych przebojów Jaremy. Były takie chwile, kiedy całe, rozśpiewane towarzystwo falowało, jak za dawnych, studenckich czasów. Naprawdę widok bezcenny (też na zdjęciach ;-)) No i nie mogło obyć się bez śmiesznych anegdot i kombatanckich opowieści z wyjazdów Jaremy. A przecież jest o czym opowiadać - nie :-) Chóralne śpiewy, okrzyki i rytmiczne oklaski, w środku nocy zwabiły do ogniskowej wiaty zabłąkane, wodne nimfy świętokrzyskie. Chyba musiały wyjść z przepływającego obok strumyka i tak jak się pojawiły, tak i szybko znikły. Jak widać udało nam się obudzić ducha nie tylko Jaremy ;-)
Iwonko i Jurku - super, że ciągle chce Wam się organizować i namawiać nas do wyjazdów w tak fajne miejsca, w tak doborowym towarzystwie :-)
Kochani - wszystkim bardzo dziękujemy za wspólny czas i wspaniałą zabawę!
Ania i Piotrek
ps. patrona oczywiście odwiedziliśmy, choć przecież nie zabawiliśmy u niego tak długo, jak za pierwszym razem. Tamta historia zasługuje jednak na osobną opowiastkę :-)
+++
Hej, to było ognisko jak za dawnych lat.
Zjechali się Ci, których dawno nie widzieliśmy w strojach, w których już ich widzieliśmy, i możemy zobaczyć na starych fotografiach.
Muzyka była ze starego śpiewnika, żadnych tam węgiersko-arabskich folkowych tekstów, tylko polsko-łemkowskie.
Wiosna dopisała, choć deszczem zrosiła. Błotko jako żyw z Beskidów na zbocza Świętokrzyskie przeniosło się.
Ptaki i żabki śpiewały. Komary jeszcze nie bzyczały.
A kwatera, wygooglowana, okazała się niezwykle górska, zupełnie nie świętokrzyska, a bardziej beskidzka w krajobrazie. No i mlecze kwitły, że hej. A drugiego dnia, gdy większość odjechała - wyszło słonko i z mleczy dmuchawce się nagle zrobiły.
Ta noc przy kominku nierozpalonym była super. Ta przy ognisku pod wiatą wśród wzgórz nad strumieniem jeszcze lepsza, a ostatnia niedziela dopełniła wszystkiego. Gdy już wszyscy odjechali otworzyliśmy na tarasie parasol i pod tym parasolem spędziliśmy resztę dnia, do późnego popołudnia.
Zupełnie bym zapomniał o części turystycznej. W sobotę zwiedziliśmy Europejskie Centrum Bajki w Pacanowie i zabytkowy Szydłów. W niedzielę wspięliśmy się o zmroku "stromym" szlakiem z Trzcianki na Święty Krzyż przez wyjątkowo w tym miejscu piękną Puszczę Jodłową, jakże tajemniczo ozdobioną głazami, z których każdy, jak to o zmroku, wydawał się zaklętym w kamień grzesznikiem, który kiedyś na Łysą Górę próbował się nieskutecznie dostać.
Podziękowania wszystkim.
Jurek