Listy z podróży Mariusza Jachimczuka na Borneo.
Zapraszamy do ciekawej relacji z  podróży.

Kuala Lumpur, 11.08.2003
Borneo, 15.08.2003
Kapit, 21.08.2003
Kuching, 26.08.2003
Warszawa, 28.08.2003

Kuala Lumpur, 11.08.2003

Hej
Właśnie dotarłem do Kuala Lumpur i czekam na Monikę i Wojtka. Nad miastem górują wieże Petronias (450 m wysokości, te z Bonda), zaraz jadę je zobaczyć z bliska. Malezja jest bardzo nowoczesna, wszędzie autostrady i nowoczesne budynki. To wszystko nic w porównaniu z Singapurem. Wszystko imponujące, nowoczesne, czyste i ładne. W metrze klimatyzacja, na chodnikach czysto, w samym centrum nad rzeka Singapur mnóstwo wieżowców pięknie oświetlonych. Są też fragmenty miasta z innym klimatem, dzielnica chińska czy indyjska ze świątyniami. Dziś jadłem indyjskie jedzonko, było tak ostre ze wypiłem litr wody.

Tak w ogóle to strasznie gorąco tutaj, na szczęście w autobusach i każdym większym sklepie jest klimatyzacja. W porównaniu do Etiopii to bardzo dobrze znoszę zmianę klimatu i czasu (jest tylko trochę bardziej gorąco niż było u mnie w biurze w Warszawie:-) 

Przed przylotem do Singapuru spędziłem jeszcze 8 godzin w Helsinkach. Bardzo przyjemne i nietypowe miasto np. w centrum jest jezioro. Była piękna słoneczna pogoda, dużo ludzi spacerowało i opalało się w parkach, na straganach owoce leśne a w porcie dobra rybka:-) 

Jutro lecimy już na Borneo:-) Jak dam rade to cos napisze.
pozdrawiam
Mariusz

Borneo, 15.08.2003
Hej
Od kilku dni jesteśmy na Borneo:-)))
Bez problemów przelecieliśmy z nowoczesnego KL. Miasto w którym wylądowaliśmy nie jest specjalnie ciekawe ale jest to nasza baza wypadowa. Wczoraj weszliśmy na Kinabalu, najwyższą górę w okolicy, ma blisko 4100. Cale, 2 dniowe wejście jest nie jest trudne, po drodze ciekawa roślinność a na samym szczycie piękny wschód słońca. Później pojechaliśmy do hot springs, jest tak kilka przyjemnych basenów z ciepłymi wodami jak i tez kilka normalnych. Po trudach wspinaczki należało nam się. Oprócz tego penetrowaliśmy okolice a jest tam parę ciekawych miejsc. Byliśmy na farmie motyli, łaziliśmy po kładkach na wysokości 40m w lesie tropikalnym, nad wodospadem itp. Tam tez Wojtek złapał pierwsze 3 pijawki. A później przyszła prawdziwa ulewa, co jest normalne przez cały rok na Borneo.
Gdy człowiek się przyjrzy okolicy zauważa rożne ciekawostki. Wczoraj wieczorem na budynku naszego schroniska, pod lampami pojawiło się mnóstwo gekonów, jakieś 100, czatowały one na komary i owady. Po chwili pojawił się gigantyczny żuk. niektóre pająki mają nawet po 25 cm. Bawiliśmy się tez z półoswojonym orangutanem, nie da się tego opisać ale wypstrykałem 28 klatek:-)
W samym miasteczku odkryliśmy fajne miejsce, nazywa się to filipiński rynek. Można tam kupić rożne owoce, rybki prosto z morza (niektóre maja metr długości) oraz gotowe jedzonko. Są np. świetne skrzydełka kurczaka z grilla, owoce morza czy też przeróżne owoce tropikalne w cieście. Wszystko tanie i dobre. Ogólnie jedzenie jest tu super. Dziś jadłem kilka nowych owoców, jest ich tyle ze nazw nie jestem w stanie zapamiętać. Najciekawsze jest to ze prawie wszystko je się rękoma, na dworze. Odpukać, nikomu nic nie zaszkodziło, a zdarza się nam nawet pić wodę z kranu. W Afryce to nie do pomyślenia, tam tez było blisko równika a zjedzenie byle pomidorka kończyło się tragicznie...
Do dziś dziwie się jak szybko się tu zaaklimatyzowałem, zmiany czasu prawie nie odczułem, co prawda jest gorąco ale nie tak źle jak się spodziewałem. Człowiek tutaj nie musi zmieniać ubrań, chodzi w tym samym, i tak po 5 minutach wszystko jest przepocone.
Jutro czeka nas odpoczywanie na pobliskiej wyspie z rafami a pojutrze lecimy w interior. Wybieramy się do parku narodowego w środku dżungli:-)) później wschodnia cześć malezyjskiego Borneo, kuching i powrót przez Singapur.
Pozdrawiam
Mariusz
ps. cały czas namawiam Monikę i Wojtka żeby przećwiczyli na mnie to czego nauczyli się na kursie masażu tajskiego, na razie bezskutecznie.

Kapit, 21.08.2003

Hej

Jestem w Kapit. To takie małe miasteczko do którego nie ma drogi, lotnisko zamknięte a wszyscy przypływają łodziami. Można powiedzieć serce Borneo.
Po jednym dniu na plaży polecieliśmy do Mulu. To taki duży park narodowy. Leci się tam 18 osobowym samolotem za jedyne 71 zł. Chwilę po wystartowaniu, gdzie się nie spojrzy las, miejscami tylko poprzecinany rzekami o kolorze kawy z mlekiem. Żadnych miast, żadnych dróg. Lądujemy w Mulu, 2 ulice, kilka domów, zabudowania parku narodowego. Pierwszego dnia idziemy oglądać jaskinie, jest ich tu kilkanaście. W strugach deszczu dochodzimy do Deer Cave. jest jedna z największych jaskini na świecie. Najfajniejsze jest to, że żyje  w niej 2 miliony nietoperzy, wieczorem maja wylecieć z prędkością kilkudziesięciu na sekundę. Niestety pada, przemoczeni i zawiedzeni wracamy do schroniska. Następnego dnia zwiedzamy jeszcze 2 inne jaskinie. Później płyniemy długą łodzią w górę rzeki. Nie jest łatwo boatmen kilka razy przepycha łódź. Po 2 godzinach zostawia nas na brzegu a my kontynuujemy treking do camp 5, kempingu w środku dżungli. 
Do przejścia 7,5 km czyli jakieś 3 godziny marszu z plecakami, wraz z prowiantem przez las tropikalny. Jest dużo łatwiej niż myślałem, pijawek prawie nie ma za to roślinność niesamowita. Po drodze spotykamy lokalesów z plemienia Penan. Są bardzo niscy, bosi i dziwnie chodzą. Dochodzimy do campingu, jest pięknie położony w dolinie rzeki, prysznic nie działa, więc kąpiel w rzece. Następnego dnia wchodzimy na punkt widokowy zobaczyć niezwykle formy skalne Pinacle. Do przejścia tylko 5 km, ale cały czas pod gore, z linami i 17 drabinami po drodze. Na dodatek cały czas pada deszcz i strasznie ślisko. Ta trasa wraz z zejściem zajmuje nam aż 8 godzin. W kampingu śpimy w pomieszczeniach zadaszonych, ale z otwartą przestrzenią na zewnątrz. w nocy wlatują więc rożne stwory. Ciężko się śpi, leżący obok kolega zaczyna krzyczeć przez sen tak jakby go ktoś mordował, miał koszmar senny. Po tym nie mogę już zmrużyć oka.
Dżungla robi wrażenie, trochę tylko brakuje zwierząt, poza kilkoma insektami nic nie wiedzieliśmy. Następnego dnia znowu treking do rzeki, podróż łodzią i samolot do kolejnego miasta.
Robię sporo zdjęć, nie wiem co z tego wyjdzie, zobaczymy. Od wczoraj podróżuję sam, ze znajomymi ponownie spotkam się za kilka dni. Jutro płynę dalej w górę rzeki, do ostatniego miasteczka na mapie. Dziś dostałem permit od miejscowych władz na wjazd w ten rejon. Być może tylko się przejadę, ale po cichu liczę ze może ktoś mnie zaprosi do domu. Plemiona zamieszkujące ten rejon słyną z gościnności i z tego, że głowy zabitych wrogów wieszają pod sufitem domu:-) Tak przynajmniej było 60 lat temu.
Pozdrawiam
Mariusz

Kuching, 26.08.2003
Jestem w Kuching, co w języku malajskim oznacza kot:-) To bardzo przyjemne miasteczko, czyste i ładne. Jest tu nawet muzeum kotów. To już ostatnie dni wycieczki.
Wcześniej płynąłem przez 2 dni w gore rzeki. Drugiego dnia udało się dostać na dach lodzi, wiatr, słońce i super widoki. Dotarłem do małego miasteczka Belaga, 4 ulice. Najpierw jakaś Chinka obwiozła mnie swoim nowym landrowerem po mieście (po tych kilku ulicach). To dla nich takie zajęcie żeby zabić czas i pokazać sąsiadom swój samochód i białego pasażera. Następnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę dalej w gore rzeki. Wraz z poznanymi na lodzi Hiszpanami i Francuzami popłynęliśmy do jungli na mały trekking, później kąpaliśmy się pod wodospadem, piliśmy wodę z liany itp. W drugiej połowie dnia udaliśmy się w gore rzeki do longhousow. Odwiedziliśmy 3, 2 pierwsze były fajne ale nie specjalnie nawiązaliśmy kontakt z ludźmi. W ostatnim nocowaliśmy, najpierw poznaliśmy szefa longhousu (taki bardzo długi dom w którym mieszka jakieś 500 osób), później kąpiel w rzece, kolacja itd. Tak się złożyło, że była stypa, na którą zostaliśmy zaproszeni, później mini koncercie gry na flecie, długie rozmowy. Ludzie tutaj po przełamaniu pierwszej bariery są bardzo przyjaźnie nastawieni i strasznie sympatyczni. Żyją długo i wyglądają bardzo młodo. Po dawnych zwyczajach nie ma prawie śladu, wszystkie czaszki spod sufitów zostały wyrzucone:-(
Jedynie u niektórych osób widać tatuaże na ciele, ponacinane i rozciągnięte uszy.
Ostatnie dni spędziłem w parku narodowym Bako. To chyba najlepszy park na Borneo, jest tutaj nie tylko stosunkowo łatwo zobaczyć dzikie zwierzęta, ale tez są przepiękne plaże położone wśród skal. Wystarczy wybrać sobie plażę położoną dalej od schroniska a można właściwie być na niej samemu. A Morze Południowo-chińskie jest bardzo przyjemne...
Pozdrawiam
Mariusz

Warszawa, 28.08.2003

Hej!
Już jestem w Polsce, wydaje mi się że spędziłem w Azji przynajmniej miesiąc a to było tylko 2,5 tygodnia. A co działo się przed powrotem... 
W Parku Narodowym w Bako spotkałem się ponownie z Monika i Wojtkiem. Oni tez już opuszczają Borneo, jadą jeszcze zobaczyć kwitnącą Raflezję – największy kwiat świat a następnie na miesiąc do Indonezji. Wynajęliśmy lodź (jedyna możliwość dotarcia do Bako) i wróciliśmy do Kuchingu. Tam ostatnie zakupy, małe szaleństwa z jedzeniem azjatyckim, picie piwa nad rzeką itp. W miasteczku jest mnóstwo sklepów z pamiątkami, można kupić nie tylko maski, koszulki i figurki ale również olbrzymie totemy wykonane z pnia drzewa. Jako jedna z pamiątek kupiłem dmuchawkę, taką mała turystyczna (prawdziwe maja prawie 2 metry długości), ona też była przyczyną dużego zamieszana ale o tym później.
Następnego dnia poleciałem do miasta położonego na półwyspie Johor Bahru a stamtąd dotarłem autobusem do Singapuru. W Singapurze miałem ok. 8 godzin wolnego czasu. Zostawiłem plecak w schronisku i udałem się na spacer po dzielnicy indyjskiej. Odpowiednio posilony kurczakiem z masalą ruszyłem na zakupy. Ceny sprzętu elektronicznego są tutaj rzeczywiście dużo niższe niż w Polsce ale gorzej jest z wyborem. Łatwo jest kupić coś popularnego gorzej z jakimś bardziej wyszukanym obiektywem, mnóstwo jest za to aparatów cyfrowych i sprzętu DVD. Chodząc po centrum cały czas byłem pod wrażeniem nowoczesnej architektury i czystości ulic. 
Na lotnisko dotarłem MRT czyli ichniejszym metrem. Oddałem bagaż, udałem się na zwiedzanie sklepów. To jedno z najfajniejszych lotnisk na jakich byłem, dużo sklepów, świetne i niedrogie jedzenie i różne bajery np. stanowiska do podłączenia się z laptopa do internetu. 
Kontrola przed wejściem na pokład samolotu była ostatnią przygodą. Moja drewniana dmuchawka okazała się broną za którą w Singapurze idzie się do więzienia. To, że to zabawka, bez metalowego ostrza, krótka i bez “naboi” nie pomogło. Cały samolot czekał na mnie a ja na policję. Przyszło dwóch panów, zaczęli się pytać po co, za ile, gdzie byłem, gdzie pracuje itd. To że już 20 minut wcześniej chciałem zostawić dmuchawkę nie miało znaczenia. Było bardzo nerwowo, następny samolot za 2 dni no i te koszty. Gdy nadszedł czas odlotu policjant powiedział że oni niech lecą ale ja zostaję do wyjaśnienia sprawy. Po kolejnych 20 minutach puścili mnie, a mnie stres opuścił dopiero po wystartowaniu i zjedzeniu kilku kulek Raffaello.
Tuż przed wyjazdem wiele osób mówiło mi ze na 2 tygodnie nie warto czy też się nie opłaca jechać tak daleko. Nie zgodzę się z tym, nawet na tydzień warto jechać a 2 tygodnie wystarczają na zobaczenie prawie wszystkich atrakcji malezyjskiego Borneo i poczucie tego klimatu.
Wróciłem do Warszawy i ... rowerem do pracy, koncert na starówce, węgierki, pizza Rimini, może góry w październiku. 
Dziękuje za maile, 24 filmy z wyjazdu już są, zapraszam na slajdy, do domu lub klubie. 
Mariusz