Pomorze Zachodnie (2006)
Witajcie!
Kilka dni na Pomorzu Zachodnim dobrze nam zrobiło. 13-go wczesnym popołudniem zapakowaliśmy się do Polskiego Expressu (ja tradycyjnie bojkotuję PKP i jak na razie nie żałuję) i po kilku godzinkach oglądania kraju z okien wygodnego autokaru wysiedliśmy w Pile. Pierwotnie mieliśmy od razu jechać do Szczecina, ale uznaliśmy, że lepiej spotkać się z ciotką i zwiedzić przy okazji Piłę, niż spać w autobusie.
Piłę zawsze lubiłem mimo braku większych zabytków - ale miło było znów zobaczyć to kameralne miasteczko z wciąz dzielnie stojącym na cokole Limem i bardzo ładnym parkiem miejskim z ciekawymi dębami i brzozami a także klimatyczną a la japońską alanką.
Nazajutrz ruszyliśmy (również pksem i to do tego kursem niepospiesznym i okrężnym) w stronę Szczecina świadomie zaliczając okoliczne wioseczki i oglądając miejsca, do których inaczej byśmy pewnie nie trafili (w tym Wałcz). W portowym mieście Gryfa czekali na nas koledzy, którzy fachowo pokazali nam to, co w Szczecinie zobaczyć chcieliśmy. Czyli poniemiecką zabudowę i widoczne gdzie niegdzie poniemieckie napisy, stary i jary cmentarz, pełen protestanckich grobów wyglądających zupełnie jak pogańskie menhiry i kurhany. Piękna sprawa! I do tego te dęby - wspaniałe, wiekowe i dobrze trzymane (więc i obficie obsypane żołędziami dęby - w tym te nietypowe) tak na cmentarzu, jak i w mieście, w tym w parku Żeromskiego. Swoją drogą ciekawy park - 90% drzewostanu to właśnie stare, zdrowe dębczaki!
W Muzeum Pomorskim trwał właśnie remont, ale wystawa dotycząca archeologii Pomorza była czynna więc skorzystaliśmy. W hallu muzeum stoi dzielnie prototyp polskiej małolitrażówki z nieistniejącej już fabryki samochodów małolitrażowych w Szczecinie (rzecz generalnie mało znana - po raz pierwszy zobaczyłem taki samochodzik) - podobny trochę do trabanta ale bardziej w klimacie niemieckich małolitrażówek z lat 50-tych, tzn. z otwieraną z przodu kabiną. Sympatyczna pani bileterka otworzyła go nam, żebyśmy mogli w środku zobaczyć.
Niedługo potem złapaliśmy busa do Dziwnowa i załapaliśmy się na zachód słońca nad piaszczystą plażą... Nazajutrz ruszyliśmy pieszo w kierunku Międzywodzia najpierw przez mostek nad Dziwną (po przejściu którego znaleźliśmy się na wyspie Wolin), następnie przez piękny, nadmorski i pełen podgrzybków las (zapewnił nam grzybową kolację choć wcale nie myśleliśmy o zbieraniu grzybów - same pchały się w ręce). Na plaży morze wyrzuciło wiele muszli i innych owoców morza - także szybko znaleźliśmy kilka małych bursztynków między nimi (ale to były jedyne bursztynki, jakie udało nam się znaleźć). Ciekawa jest fauna dziwnowsko-międzywodziej plaży: płotki (co świadczy o niskim zasoleniu Bałtyku w tym rejonie), mały krab spacerujący brzegiem i mnóstwo nota bene całkiem sympatycznych meduz różnej wielkości. Wracając z Międzywodzia natknęliśmy się na młode okazy dębów bezszypułkowych, na Pomorzu stosunkowo częstych.
15 września przeznaczyliśmy na zwiedzenie Wolina. Samo miasteczko okazało się malutkie i nieco senne, osada Jomsborg - malutka (ale klimatyczna), natomiast wrażenie robi Wzgórze Wisielców z kurhanami i betonowym pomnikiem Trzygłowa. Inny posąg pogańskiego boga świętowita stoi w centrum między blokami (nota bene - cieszył oko ;-D ) w miejscu znalezienia słynnej figurki. Miejscowe muzeum okazało się niezwykle sympatyczne, łącznie z okazją wybicia sobie na pamiątkę kopii dawnych monet. Szkoda, że figurka Świętowita eksponowana w muzeum to tylko kopia - cisowy oryginał spoczywa ukryty w sejfie - ale były też inne, mniej znane figurki kultowe a także sporo pamiątek typu ozdoby, groty strzał, naczynia, wręgi łodzi i tak dalej.
Na koniec zostawiliśmy sobie zwiedzenie rezerwatu archeo Srebrna Góra. I tu małe rozczarowanie. Na początku nie mogliśmy znaleźć, ale po zaciągnięciu języka u tubylców okazało się, że owszem, były wykopaliska w latach 70-tych XX wieku, ale do tej pory w zasadzie niewiele się zachowało po wykopkach i Srebrna Góra to po prostu kawałek górki z łąką i słupem energetycznym... Nic to, rosły tam półdzikie i bardzo słodkie śliwki toteż skwapliwie skorzystaliśmy z tego daru Bogów ;-D
Nazajutrz doszliśmy do wniosku, że trzaba spalić trochę brzuszki rozpieszczane do tej pory świeżymi rybami ze smażalni i w tym celu pojechaliśmy do Międzyzdrojów z zamiarem pieszego powrotu plażą. Samo miasteczko okazało się typowo komercyjno-kiczowatym kurorcikiem (Dziwnów jest dużo bardziej klimatyczny), Aleja Gwiazd to zwykły kawałek chodnika z odciśniętymi łapami "gwiazd" (doszedłem tylko do Leona Niemczyka po czym udaliśmy się do miejscowego muzeum przyrodniczego i to było słuszne rozwiązanie). Potem molo (taki sobie deptak) i przeciskając się między ludźmi niezbyt czystą plażą doszlismy do granicy Wolińskiego Parku Narodowego. Tu sytuacja uległa poprawie - z piasku zniknęły śmieci i ludzie - i można było normalnie iść. Wkrótce pojawiły się klify i kamieniste podłoże, które zmusiło do założenia przynajmniej sandałów. Stan taki trwał jakiś czas do momentu, gdy minęliśmy tzw. Głazy Piastowskie. W tenczas powrócił piaseczek. Do Międzywodzia dotarliśmy po około 5 godzinach wolnego marszu, gdy słońce już zachodziło. Tam, po konsumpcji smażonej fląderki - pieszkam szosą do Dziwnowa. Super się szło przez ciemny las chodniczkiem tuż przy szosie. Na ostatnich nogach dotarliśmy do Dziwnowa. Warto było!
Nazajutrz - byczenie się na plaży. Ale ile można leżeć na piasku tudzież moczyć nogi w morzu, także o 15:00 zaczął się na miejscowym stadionie mecz A-klasy piłki kopanej Jantar Dziwnów - Sowianka Sowno. Już po pierwszej połowie było 5:0 dla miejscowych także humor i folklor dopisywał. W drugiej połowie na boisku pojawił się niespodziewanie mały, biały dupelek ;-D ale nie spowodował chaosu w grze i całość zakończyła się w sumie zasłużonym 5:0 dla Jantara.
Czas leciał toteż nazajutrz po krótkiej wizycie na plaży i pomachaniu morzu (znów obrodziło meduzami) wkrótce dotarliśmy do Szczecina (tym razem zwiedziliśmy te bardziej "szemrane" fragmenty śródmieścia - ale warto było, klimaty jak na Szmulkach) i po nocnym kursie pksu via Poznań dotarliśmy do Warszawy. Nocne kursy autobusów mają klimat, atmosfera prawie rodzinna i co ważne, są bezpieczne.
Na pewno wrócimy na Wolin - wszak trza i Rugię zobaczyć, i Torgelov, i jeszcze parę innych rzeczy. Ale teraz czas na Sudety...
Pozdrawiamy
V.Ziutek i Ginia