Beskid Żywiecki (2006)
Zosia osiągnęła już wiek 4 miesięcy, a 4 dni urlopu dawały 9 dni wolnego, tak więc nastał czas podróży!
W sobotę 10 czerwca mieliśmy wyruszyć, ale jednodniowe zapakowanie wszystkich dziwnych rzeczy typu wanienka, pieluchy, grzechotki itd przekroczyło nasze podróżnicze zdolności i tak jak wyprawy himalajskie potrzebują wielu dni na zebranie ekwipunku, tak i my dopiero w niedzielę ruszyliśmy.
W niedzielę puściutką katowiczanką dotarliśmy do Glinki za Ujsołami z jedną przerwą karmienowo-obiadową. Zakwaterowaliśmy się w kwaterze znalezionej w internecie, która okazała się rewelacyjna. Cisza, spokój, piękny ogród, dobre wyposażenie i 20 zł od osoby. Trochę koniec świata. Dolina gdzieś wśród lasów w małej wioseczce. Polsat nie odbierał więc większość meczów wypadła z grafika.
W poniedziałek przy pięknej pogodzie zapakowaliśmy Zosię w chustę wzorem dzieci afrykańskich i zanieśliśmy ją żółtym szlakiem na Krawców Wierch. Dwie godziny wędrówki do schroniska. Piękno Beskidów w czerwcu jest porażające. Łany ukwieconych łąk. Już zapomnieliśmy, że tak tu ładnie, gdyż od kilku lat w czerwcu zawsze jeździliśmy łapać białe noce Finlandii, Estonii czy Litwy. Schronisko na Hali Krawculi jest sympatyczne i daje uczucie oddalenia od cywilizacji.
Wtorek to poważna sprawa. Wspiąć się na Halę Rysiankę do schroniska. 500 metrów podejścia. Co jak co, ale Zosia robiła na przygodnych turystach wrażenie i uśmiechem i młodym wiekiem. O ile z podejścia na Krawców widok na Tatry był, ale krótko i dość ograniczony, o tyle Hala Rysianka daje piękną panoramę Tatr, Chocza i Małej Fatry, a powietrze było super przejrzyste.
Środa to odpoczynek, choć nie taki całkiem. Wspięliśmy się z Zosią szlakiem zielonym do schroniska na Przegibku. To piękne miejsce i najdoskonalsza kuchnia. A zupa grzybowa jest po prostu the best, warto tylko dla tej zupy w Beskidy jechać.
Czwartek to kolejna poważna sprawa. Wyjście na halę Rycerzową. Z Soblówki najpierw do granicy (Zosia ma tu pierwsze w życiu zdjęcie ze słupkiem granicznym) a potem żółtym szlakiem przez las na halę. Obsługa schroniska stwierdziła, że Zosia to najmłodszy turysta w znanej im historii schroniska na Rycerzowej.
Piątek przywitał nas upałem. Trzeba było zrobić coś lżejszego. Weszliśmy więc do schroniska na Halę Boraczą Z Milówki - krótkie podejście, ale i szlak brzydki gdyż drwale trochę przesadzili wycinając wszystkie wysokopienne drzewa. Za to dowiedzieliśmy się, że na Halę Boraczą da się dojechać samochodem.
Sobota to dzień burzowy. Ale my mieliśmy plan. Dotarliśmy samochodem na Halę Boraczą i uciekliśmy do schroniska przeczekując burzę. Po burzy 400 metrów podejścia do schroniska na hali Lipowskiej. Zosi się bardzo podobało, gdy na parasolkę spadały wielkie krople deszczu, z chmury która znów przyszła. W schronisku tłok, gdyż wszyscy poschodzili z gór, ale świetna atmosfera górska z Zosią, która robiła furorę. Gospodyni schroniska na odchodnym zapraszała z Zosią za rok! Czyżby już się domyślała, co wtedy będziemy robić?
Niedziela to dzień powrotu. Jeszcze spacer doliną szumiącego strumienia Urwisko w dzikim zakątku worka Raczeńskiego - pod Oszastem i wskok do samochodu. Ruch dużo większy niż przy dojeździe, ale najtrudniej było wydostać się z gór do Bielska Białej, a potem już bez korków w 3 godzinki do domku.
Warto zawsze pojechać w góry. Zosia też by potwierdziła. Góry są najfajniejsze.
Pozdrawiam,
Jurek