Rudawy Janowickie i wrocławscy Trzej Królowie (2014)

Cześć wszystkim,

zgodnie z zapowiedzią spędziliśmy ostatnie cztery dni na drugim krańcu Polski (w stosunku do Mamuciej Doliny) czyli na Dolnym Śląsku. Oprócz nieciekawych z Waszego punktu widzenia spraw rodzinnych i zawodowych, którym musieliśmy poświęcić dość sporo czasu, udało się wygospodarować ładnych parę godzin na wycieczkę po Rudawach Janowickich. Zabraliśmy ze sobą sporą część wrocławskiej rodziny Malwiny (siostra z mężem i rocznym synkiem oraz brat).

Pogoda w niedzielne popołudnie sprzyjała, na miejsce, czyli na Przełęcz Karpnicką (nieco na południowy zachód od Bolkowa) dojechaliśmy szybko i sprawnie. A tam powitały nas wspaniałe widoki na pobliskie ośnieżone Karkonosze z Jej Wysokością Śnieżką na czele (żałowaliśmy, że nie spotkamy się z nią tym razem osobiście, ale jeleniogórski GOPR przestrzegał przed oblodzeniem w wyższych partiach gór i woleliśmy jednak z dzieciakami nie ryzykować). Nad nami wznosiły się kusząco spiczaste Sokoliki, ale my wybraliśmy się na szlak w przeciwnym kierunku, to jest na Starościńskie Skały i do zamku Bolczów. Droga wiodła przez ładny las świerkowo-brzozowo-bukowy, słoneczko przyswiecało przez dużą część drogi, a potem schowało się za chmurami, które przelały się przez główny grzbiet Karkonoszy. Spacer bardzo przyjemny, z ładnymi skałkami po obu stronach szlaku, z których najbardziej imponujące są Starościńskie Skały (taki Szczeliniec w miniaturce) i Skalny Most o wysokości 30 m. Spore wrażenie robi też zamek Bolczów (a właściwie ruiny XIII-wiecznego, jak się zdaje, zamczyska), świetnie wkomponowany w skały.

Dodatkową atrakcję zamku (z którą chcieli się fotografować inni turyści, zwiedzający to miejsce) przyprowadziliśmy sami: był nią Witek (tzn. brat Malwiny, miłośnik LARPów i fantastyki), ubrany coś a'la Aragorn Obieżyświat, z łukiem, mieczem i rogiem przy pasie. Przez pozostałych zwiedzających został mianowany zarządcą zamku, a nasz Piotrek - jego zastępcą. Miny mijanych na szlaku turystów na widok gościa, który wygląda, jakby urwał się z planu filmowego Hobbita - bezcenne :)

Ponieważ koniecznie chcieliśmy porządnie obfotografować zamek z jego zarządcą, powrót do samochodów odbywał się już w zapadającej ciemności, przez ścieżki, którymi płynęły potoki wody. Niestety również w Sudetach pojawili się drwale, wycinający z upodobaniem drzewa, na których wymalowano znaki szlaku i niszczący słupki z drogowskazami, trochę nam to wydłużyło trasę, bo musieliśmy kluczyć i zawracać w poszukiwaniu właściwej drogi. Powrotną drogę do Wrocławia mieliśmy już w deszczu, który zaczął padać dopiero gdy siedzieliśmy na parkingu - tym razem mieliśmy wielkie szczęście do pogody, która naszym ostatnim górskim wypadom nie bardzo sprzyjała.

Poniedziałek spędziliśmy natomiast na wrocławskim Orszaku Trzech Króli, który przeszedł z Ostrowia Tumskiego na Rynek. W sumie na trasie zgromadziło się 30 tysięcy osób, były złośliwe diabły, anioły i małe aniołki, zastępy rycerstwa i nadobnych dwórek, trzej monarchowie na kasztanowych wierzchowcach, trochę postaci w strojach ludowych, było ciekawie i kolorowo. Barwny pochód na Rynku powitały kolędy w wykonaniu Arki Noego, do której w charakterze dodatkowej wokalistki przyłączyła się Ania Witczak z Dikandy. Jej magnetyzujący głos i skoczne kolędowe nuty porwały wielu zgromadzonych do tańca.

Pozdrawiamy

Malwina i Artur z dzieciakami