Erytrea i Jemen - listy z podróży


Listy z podróży Mariusza Jachimczuka do Basenu Morza Czerwonego.
Zapraszamy do ciekawej relacji z  podróży.

Asmara, Erytrea, 4.10.2005
Massawa, 6.10.2005
Keren, 12.10.2005
Sana, Jemen, 13.10.2005
Warszawa, 21.10.2005

Asmara, 4.10.2005

Cześc
To bardzo fajny kraj. Dolecieliśmy tu w niedziele o 5 rano, przez Mediolan i Kair. W tym drugim spędziliśmy pół dnia, ale o Kairze napiszę później - w drodze powrotnej będziemy tam 2 dni.

Asmara - stolica Erytrei to zaskakujące miasto - zupełnie nieafrykańskie. Zbudowane zostało przez Włochów i mimo 30 letniej wojny wyzwoleńczej (z Etiopią) zachowało się w nienaruszonym stanie. Jest tu mnóstwo fantastycznej architektury, wysadzane palmami aleje, stare fiaty i setki kafejek. Ponieważ Asmara położona jest na wysokości 2300 m nie jest tu za gorąco, cały czas świeci przyjemne słońce a wieczorem jest nawet chłodno.

Co jest wyjątkiem w Afryce nie widać tu biedy, praktycznie nikt nie zaczepia na ulicy, nie prosi o pieniądze, nawet w nocy można bez obaw spacerować. W niedzielę zwiedzaliśmy miasto, odwiedziliśmy kilka kawiarni, oglądaliśmy erytrejski film w kinie i spacerowaliśmy ulicami. Ludzie są tutaj schludnie ubrani i czyści, bardzo przyjaźnie nastawieni do turystów, którzy tu praktycznie nie docierają (przez 2 dni widzieliśmy może 120 białych). Zwiedzając miasto byliśmy też w katedrze, widzieliśmy synagogę i meczet - wyznawcy różnych religii żyją w zgodzie.

Prawie cały poniedziałek załatwialiśmy przeróżne permity. Erytrea jest w stanie wojny z Etiopią - praktycznie nie ma teraz działań zbrojnych, ale wszyscy poborowi są skoszarowani - każdy obywatel służy w wojsku - kobiety również. Panuje uciążliwa biurokracja, gdy obcokrajowiec chce wyjechać poza największe miasta musi załatwić permit. Nie jest to duży problem, ale wymaga odwiedzenia kilku miejsc. Podobnie jest z odwiedzaniem ruin antycznych miast (państwa Aksum) i klasztorów.

Wieczorem pojechaliśmy do Massawy - starego portu tureckiego nad morzem czerwonym. Droga z Asmary to tylko 130 km, ale to też 2300 m różnicy poziomów i zupełnie inny klimat. Massawa to straszny upał i duża wilgotność powietrza. Sama droga dostarcza dużo wrażeń. Prowadzi ona przez malownicze góry z przerażającymi przepaściami. Nadal leży w nich wiele pojazdów, niektóre są w pełni zardzewiale, inne zupełnie nowe. Nasz kierowca zatrzymał się po drodze przy kapliczce i zostawił pieniądze na modlitwę za nas.

Pozdrawiamy z gorącej Massawy
Mariusz

Massawa, 6.10.2005

Cześć
Massawa wykończyła nas - straszny upał, pomiędzy 11 a 15 nie sposób cokolwiek robić. Życie w mieście zamiera, nie jeżdżą busiki, sklepy pozamykane, a w hotelu jest pełno drzemiących ludzi (wiele osób śpi tutaj na łóżkach wystawionych na ulice:-).

Najstarsza część miasta jest położona na wyspie, która w całości ma zabytkową zabudowę (miasto zbudowali Turcy), trochę przypomina Zanzibar, ale jest bardzo zniszczone. Jak na miasto portowe przystało Massawa żyje nocą, knajpy są pełne ludzi, muzyka do 3 nad ranem a piwo (1,6 zł) kosztuje praktycznie tyle co woda mineralna.

W okolicy można nurkować na rafach (wyspy Dhalak), odwiedzić Rashaidow (ciekawa mniejszość etniczna) lub pojechać na depresje Danakilska (niezwykle krajobrazy). Wszystkie te atrakcje są niestety bardzo drogie:-( Podczas podróży do Massawy poznaliśmy kapitana jednego ze statków, bardzo sympatyczny i wesoły człowiek, pochodzi z Czarnogóry i już 6 lat pracuje dla żeglugi Erytrejskiej. I taki jest cały wyjazd, codziennie kogoś się poznaje, siedzi się z nim do późna w nocy itd. W pierwszym mailu zapomniałem napisać, że w niedzielę obserwowaliśmy wesele w Asmarze, ktoś nas zaprosił do stołu, było piwo i indżera (lokalny placek, który zastępuje zarówno chleb jak i ziemniaki). Wczoraj siedzieliśmy z poznanym Erytryjczykiem, a dziś byłem u mnichów w klasztorze Debre Bizen. Czasem już ciężko się wykręcić i np. nie jeść czegoś, chcą Cię ugościć wyjmują placek (indżerę) z niezbyt czystej torby, dostajesz herbatę w jakiejś brudnej szklance. Na szczęście mimo totalnego braku higieny nie dopadła nas jeszcze zemsta faraona.

Dzisiejsza wycieczka do klasztoru wymaga osobnego komentarza. Klasztor założony został ok. 800 lat temu na szczycie góry (ok. 2400, 2,5 godz. wejścia, super widoki). Wejść do niego mogą tylko mężczyźni. Co ciekawe również samice zwierząt nie mają tam wstępu (zaopatrzenie jest dowożone osłami). Same zabudowania to kilkanaście budynków z kamienia. Mieszka tam ok. 200 mnichów i studentów. Ci ostatni są niesamowicie gościnni (z nimi jadłem śniadanie). Niestety nie zostałem wpuszczony do biblioteki w które są przeróżne manuskrypty. Sama historia kościoła chrzescjańskiego Erytrei jest bardzo długa i wiąże się nierozerwalnie z Etiopią (której Erytrea była częścią). Sięga ona III wieku, gdy w Etiopii przyjęto chrześcijaństwo jako oficjalną religię.

Dziś wieczorem korzystamy z uroków Asmary - wreszcie będzie można się wykąpać - w ostatnim hotelu nie było wody...

Pozdrawiamy
Mariusz

Keren, 12.10.2005

Cześć

Siedzimy w Keren super miasteczku na północy Erytrei. Trochę tutaj jak w Sudanie, większość mężczyzn chodzi w galabijach, czytają Koran i nic nie jedzą (ramadan). Jest bardzo sympatycznie, dziś byliśmy na targu wielbłądów. Słońce w środku dnia jest tak męczące, że bez 2 godz. sjesty nie da rady wytrzymać. Z Internetem tu krucho, na kompa czekałem pół godziny, a w dodatku nie działa spacja.

Jutro napiszę z Asmary, tymczasem lecimy w odwiedziny do dziewczyn z Polski. Są tu same na misji od kilku lat. Niesamowita sprawa!

Mariusz

Sana, Jemen, 13.10.2005

Cześć
Planowałem napisać maila o ostatnich dniach w Erytrei, ale od rana jesteśmy w Sanie - stolicy Jemenu. Tak dużo się dzieje, że relację z przygód w Erytrei zostawiam na następne dni.

Po przygodach z samolotem, postoju w Chartumie, do Jemenu przylecieliśmy rano, od razu zaskoczyło nas opustoszale miasto. Wszystkie sklepy pozamykane, na ulicach pusto. Wiedzieliśmy, że jest ramadan ale o 10 rano myśleliśmy, że choć część sklepów będzie otwarta.

Pojedynczy spotkani mężczyźni zwracają naszą uwagę - noszą za pasem duży zakrzywiony nóż (dżajmbija), Około południa z nadzieją zjedzenia śniadania poszliśmy w kierunku starego miasta. Nadal prawie wszystkie sklepy i biura były zamknięte, udało nam się kupić jednak owoce, które później (nie drażniąc Jemeńczyków) zjedliśmy w hotelu.

Stare miasto ma niespotykaną architekturę - są to wysokie budynki zbudowane z kamienia i błota z białymi zdobieniami i alabastrowymi oknami. Wszystkie domy są pozornie podobne do siebie, mają dużo detali, piękne okiennice i drzwi z kołatkami. Chodząc wąskimi uliczkami czuliśmy się jak bohaterowie baśni z 1001 nocy. Starówka jest bardzo rozległa można godzinami chodzić i nie natknąć się na nowe budynki. Całości wrażeń dopełniają nawoływania muezzinów do modlitwy z licznych minaretów.

Miasto budzi się ok. 13, ale prawdziwy ruch zaczyna się po zapadnięciu zmroku. Najpierw wszyscy jędzą! W hotelu nasz recepcjonista siedział na podłodze z pełnymi ustami - ręką dawał znak zaproszenia do jedzenia. Po godzinie na ulicach są już otwarte wszystkie sklepy, a tłum rusza na zakupy. Trwa to do 3-5 nad ranem. Przed chwilą, gdy wędrowaliśmy po mieście widzieliśmy pracujące piekarnie, warsztaty samochodowe i korki na ulicach.

Ludzie są bardzo uprzejmi i zapraszają np. na herbatę. Niezwykły jest też bazar - na mnie zrobił on większe wrażenie niż bazar w Damaszku. Zwracają uwagę sklepy z lokalnym rękodziełem - szczególnie noże, lampy i piękne tanie wyroby ze srebra (jak ja to wszystko przywiozę!).

Niesamowity jest też czat (halucynogenne liście, z którymi spotkałem się już w Etiopii). Prawie każdy mężczyzna ma policzek nienaturalnie wypchany przeżutymi liśćmi. Z początku odbieram to jak deformacje twarzy po strasznej chorobie, ale gdy widzi się 80% mężczyzn z takimi policzkami przestaje to dziwić. Żują wszyscy: kierowcy, fryzjerzy, sprzedawcy...
Gdzieś czytałem, ze żucie czatu przez Jemeńczyków powoduje zmniejszenie wyników gospodarki o co najmniej 10%.

Pozdrawiamy
Mariusz

Warszawa, 21.10.2005

Witam!
Ramadan to miesiąc postu, wstrzemięźliwości i modlitwy. Jeszcze przed wyruszeniem na wyprawę zastanawialiśmy się jak będzie w tym szczególnym dla muzułmanów okresie. Pocieszaliśmy się że Erytrea to tylko ok. 50 % muzułmanów ale Jemen to praktycznie 100%. W samej Erytrei nie dostrzegaliśmy większych zmian w życiu ludzi, zdecydowanie dominują ortodoksyjni chrześcijanie. Również w rejonach bardziej muzułmańskich, przy granicy z Sudanem i portowej Massawie restauracje, sklepy i biura funkcjonowały normalnie. W wielu miejscach zauważało się jednak okolicznościowe stoiska, np. z daktylami (ulubiony przysmak muzułmanów) oraz większą liczbę osób studiujących Koran.

Jemen zaskoczył nas zupełnie. Można powiedzieć - wszystko na odwrót - dzień zamieniony z nocą. Pozamykane sklepy, puste ulice, skrócone godziny pracy. Oficjalnie ramadanowy Jemen pracuje od 11 do 15, i po przerwie od 21 do 23. W praktyce życie trwa przez klika godzin w okolicach południa oraz cała noc, przynajmniej do 3 nad ranem. Tutaj zupełnie normalne jest kupno lodówki o 2 w nocy:-) Muzułmanie przez cały dzień poszczą, nie pala też papierosów a nawet nie pija wody! Wielu z nich po 15 jest już trochę podenerwowanych, szczególnie gdy tego dnia pracują lub coś może spowodować spóźnienie na 'śniadanie'. Czuliśmy wtedy pewne przyśpieszenie, większy ruch a na ulicach pojawiały się nawet korki.

Po 17 meczety są pełne, słychać nawoływanie do modlitwy a w niektórych miastach wystrzały armatnie, gdzieniegdzie spóźnialscy biegną do meczetu. Po modlitwie zaczyna się śniadanie. Jemeńczycy zasiadają do posiłku zazwyczaj z najbliższymi. Jeżeli tylko to możliwe, na ten okres zamieszkują razem - gospodarz naszego hotelu oznajmił nam, że jest bardzo szczęśliwy - teraz mieszka z nim cała jego rodzina.

Nie każdy może spędzać ten miesiąc w domu, na starym mieście w Sanie wielu sprzedawców wspólnie organizowało sobie uroczyste śniadania. Jednego dnia penetrując starówkę zostaliśmy do takiego posiłku zaproszeni. W jednym z niewielu otwartych o tej porze stoisk siedzieliśmy wspólnie na podłodze i jedliśmy rękoma. Dania są bardzo różne i bardzo smaczne, ale oprócz placków chapati, kurczaka i ryżu wszystkie jadłem pierwszy raz. Nasi dobrodzieje co lepsze kawałki podsuwają w naszym kierunku, na migi pokazując, że to najlepsze i dla nas:-) Cała ta atmosfera trochę przypominała naszą Wigilię...

Po zjedzeniu posiłku wszyscy są bardzo radośni i szczęśliwi, uśmiechają się na około. W tym właśnie momencie wielu mężczyzn może wreszcie sięgnąć po czat - halucynogenne liście. Wiele osób udaje się też na zakupy a niektórzy do pracy.

Obserwowaliśmy też Ramadan w Kairze, w tym czasie przestrojonym lampionami. Egiptczycy pracują krócej ale w bardziej normalnych godzinach, od 8 do 15. Nie dotyczy to oczywiście miejsc bardzo turystycznych. W niedziele penetrowaliśmy Gizę, tuż przy bramce wejściowej na teren piramid znajduje się wiele sklepów i restauracji, m.in. Pizza Hut i KFC. Blisko 20 milionowe miasto zabiera każdy skrawek pustyni i z KFC do Sfinksa jest niewiele ponad sto metrów! O zmierzchu weszliśmy do restauracji, chłopcy w uniformach korporacyjnych zerwali się od stolika, od swojego śniadania ramadanowego. Po chwili zreflektowali się i zaprosili nas. Wspólnie zjedliśmy bardzo smaczna rybę (całą pieczoną w ogniu) z plackami chapati i frytkami.

To już koniec wyjazdu, maila piszę z pracy. Pokrótce co widzieliśmy a z różnych przyczyn nie opisałem w listach.

W Erytrei pojechaliśmy do miasteczka Senafe - za zachodzie kraju tuż przy granicy z Etiopia. Tam chodziliśmy po górzystej okolicy i penetrowaliśmy ruiny 2,5 tysiącletniego miasta Metera (Axum). Przeżyliśmy tam duża przygodę, spotkany patrol UN zabrał nas do swojego obozu który znajduję się na wierzchołku góry, miejscu praktycznie na granicy z Etiopia, zupełnie niedostępnym dla turystów. Żołnierze przygotowali dla nas wyborna kolację indyjską (stacjonuje tam batalion z Indii), dowiedzieliśmy się też dużo ciekawych rzeczy związanych z misja pokojową i szansami na zakończenie wojny.

Odwiedziliśmy też Keren i Agordat, miasta na północy Erytrei. Tam podziwialiśmy zupełnie inny, bardziej północno-afrykański krajobraz, okrągłe chatki, wyschnięte rzeki, karawany i meczety. Tam też odwiedziliśmy misje sióstr zakonnych z Polski. Niezwykła sprawa - dziewczyny pojechały praktycznie w ciemno, zmagają się z niesamowitą biurokracja ale maja już działkę i planują zbudować dom misyjny - ponieważ w Erytrei nie ma huty, stal sprowadzają z Włoch.

Erytrea to kraj praktycznie nie odwiedzany przez turystów - w przeciągu 10 dni spotkaliśmy tylko 5 podróżników oraz kilkunastu pracowników organizacji międzynarodowych. Kraj bardzo ładny, gościnny i bezpieczny ale sparaliżowany przez biurokracje, wiele ciekawych miejsc (Nakfa, Debre Libanos) jest nieosiągalnych ze względu nie wydawanie permitów przez rząd.

W Jemenie - teoretycznie oddalonym tylko o kilka godzin łodzią z Massawy - spędziliśmy 4 dni. Częściowo z powodu Ramadanu który utrudnia przemieszczanie się a częściowo z założenia ze trzeba tam pojechać na dłużej, na 2-3 tygodnie. Dwa dni spędziliśmy w stolicy, później pojechaliśmy oglądać piękne stare wioski w górach. Udaliśmy się też na jednodniowy trekking w górach Haraz (blisko 3000 metrów n.p.m). W drodze powrotnej, w Kairze zobaczyliśmy piramidy i kilka meczetów. Asia wyskoczyła jeszcze na 2 dni nad morze czerwone a ja wróciłem do pracy.

Pozdrawiamy
Mariusz