Aconcagua (2007)
Wszytko zaczęło się od maila o tytule "Lot do Ameryki" wysłanego przez Papę Saturatora 4 października 2006 r. na listę Jaremy., o następującej treści: Moi drodzy, Znajomy ma wolne miejscówki na grupowym bilecie lotniczym do Santiago de Chile wylot 30 grudnia przylot 22 stycznia (...) Jako opcję dla zainteresowanych podaję, iż znajomy organizuje wyprawę na Aconcagua ... A dalej było tak:
- 30.12.2006 - Wylot z Warszawy do Santiago de Chile. Ekipa: Wojtek i Kasia (Liderzy), Andrzej, Edek, Henio, Iwona, Krzysztof, Marek, Staszek, Zbyszek.
- 31.12.2006 - Przejazd wynajętym busem z lotniska do Mendozy. Mendoza jak na Sylwestra jest ku naszemu zaskoczeniu dziwnie uśpiona: puste ulice i lokale. Nowy Rok witamy więc według czasu polskiego i idziemy spać.
- 1.01.2007 - Zwiedzamy miasto, a szczególnie olbrzymi park miejski San Martin.
- 2.01.2007 - Od 8:00 pełna mobilizacja: wymiana waluty, zakupy w supermarkecie, wykupienie permitu (300 dol./os.). Po południu przejazd do Puente del Inca (2750 m n.p.m). Niestety Zbyszek musi wracać do Polski. Zostaje nas dziewięcioro.
- 3.01.07 - muły wynoszą nasz bagaż do bazy Plaza de Mulas (4400 m n.p.m.), a my zatrzymujemy się w obozie Confluencia (3350 m n.p.m). Docieramy tam bardzo szybko, więc robimy sobie w ramach aklimatyzacji jeszcze kilkugodzinny spacer. W Confluenci jest punkt medyczny, bary, WC, woda, której nie trzeba uzdatniać.
- 4.01.07 - Wszyscy świetnie się czują, ale postanawiamy jeszcze nie iść do PdMulas. Wybieramy się pod południową ścianę Aconcagui. Dochodzimy do Plaza Francia (4100 m n.p.m.). Dolina, którą idziemy jest imponująca nie tylko ze względu na to, że roztacza się widok na Aconcaguę, ale również ze względu na lodowiec.
- 5.01.07 - Skoro świt wyruszamy do Mulas (wg mapy około 11 h marszu). Dolina Horcones dla jednych jest przekleństwem ze względu na pustynny jej charakter, dla innych błogosławieństwem z tego samego powodu. Obóz jest świetnie przygotowany na przyjęcie setek turystów. Znajduje się tu: punkt medyczny, bary (obiad ok. 10-15$), WC, prysznice (10 $), internet (15$ za 10 min), telefon satelitarny (15$ za 5 min). Wieczorem podziwiamy zachodnią ścianę Aconncagui w promieniach zachodzącego słońca. W nocy jest ok. -10oC.
- 6.01.07 - wynosimy depozyt do Cambio de Alaska (Pendiente) (5350 m n.p.m.). Jest ciepło i bezwietrznie.
- 7.01.07 - Wojtek, Edek, Andrzej, Krzyś i Henio wynoszą depozyt do Nido de Condores (5590 m n.p.m.). Kasia, Staszek, Marek i ja zostajemy w bazie, ale nie wylegujemy się na karimatach tylko chodzimy, aby jak najlepiej się zaaklimatyzować. Odwiedzamy położony w pobliżu Hotel Refugio (4370 m n.p.m.). Dużo pijemy płynów - wskazane jest około 4-6 l. Przypominają nam o tym lekarze.
- 8.01.07 - Nasza czwórka i Krzyś wychodzimy do Alaski, aby tam zanocować. Pozostali mają odpoczynek w bazie. Nocleg na 5350 m n.p.m.. znosimy całkiem nieźle. Daje się nam we znaki tylko ból głowy.
- 9.01.07 - Likwidujemy obóz w Alasce i idziemy do Nido de Condores. Po południu dochodzi reszta grupy. Marek znajduje świetny patent na zdobycie wody. Wynajduje wśród penitentów mikrowytopiska. Napełniamy wodą butelki i termosy. Bardzo się z tego cieszymy, bo oszczędzamy czas i gaz.
- 10.01.07 - Wynosimy depozyt do Colery (5970 m n.p.m.). Jesteśmy oczarowani miejscem obozowym. Przypomina on zamek warowny. Są krużganki, mury, wieże... Wieczorem zaczyna mocno wiać.
- 11.01.07 - Rano ciągle wieje. Trudno ustać na nogach. Wojtek zastanawia się czy nie powinniśmy zejść do bazy głównej i zaczekać na poprawę pogody. Całe szczęście na dole jest Krzyś, który dzień wcześniej zszedł wspaniałomyślnie do Mulas po zapasy jedzenia. Sprawdza prognozę pogody. Piątek i sobota mają być bezwietrzne i słoneczne. W niedzielę znów pogorszenie pogody. Zostajemy. O 15:00 Edek, Staszek, Henio i ja wychodzimy do Colery by rano atakować szczyt. Reszta ekipy odpoczywa w Nido. Zastajemy nasz depozyt nieco "wywirowany". Znów mieliśmy szczęście. W Colerze obozowali również Amerykanie i w nocy zabezpieczyli nasz namiot i jego zawartość.
- 12.01.07 - O 6:25 wychodzimy z obozu. O wschodzie słońca widzimy... cień Aconcagua. Warto było iść tyle dni, by zobaczyć takie zjawisko. Tego dnia atakuje szczyt dużo ludzi: Amerykanie, Japończycy, Kanadyjczycy, Francuzi, Portugalczycy... Pogoda nam sprzyja: świeci słońce i jest bezwietrznie. Dobrze się idzie. Popołudniu zaczynają gromadzić się chmury. Najwcześniej na szczyt (6962 m n.p.m.) dochodzi Henio (13:50) i jeszcze przez moment widzi panoramę gór. Edek i Staszek godzinę później już mają gorsze widoki. Ja jestem na szczycie o 16:40 razem z Portugalczykami, którzy widząc, że idę "nieekonomicznie" (zbyt często się zatrzymywałam, żeby odpocząć) włączyli mnie do swojej grupy tłumacząc na czym polega ich metoda chodzenia. Wyglądamy jak desant robotów: krok do przodu-trzy oddechy-krok do przodu itd. Osoby schodzące patrzą na nas z zainteresowaniem. Metoda okazała się skuteczna - najwyższa góra Ameryki zdobyta! Razem schodzimy do Nido de Condores tzw. Escape Route. O 20:00 jestem w obozie.
- 13.01.07 - to szczęśliwy dzień dla Kasi, Wojtka, Andrzeja i Marka. O 13:00 zdobywają szczyt. Na noc zostają w Colerze. A my likwidujemy obóz w Nido de Condores i schodzimy do Plaza de Mulas.
- 14.01.07 - Popołudniu jesteśmy już razem w Plaza de Mulas. Zmęczeni i szczęśliwi. Wyprawa odniosła całkowity sukces. Wszyscy, którzy chcieli zdobyli szczyt! Wieczorem wypijamy dwa szampany i wypalamy jedno cygaro.
- 15.01.07 - dzień zejścia do Puente del Inca. Nocujemy w hotelu, który był pierwotnie stacją kolejową (Sylwia, mówi, że 11 lat temu budynek stał pusty). Kolację jemy w byłej maszynowni kolejowej.
- 16.01.07 - O 9:00 wyjeżdżamy busem do Vina del Mar w Chile. Nad Aconcaguą widzimy ciemne chmury - prognoza się sprawdziła. Mamy aż pięć dni na odpoczynek nad oceanem. Wynajmujemy dom (75 $/doba) blisko oceanu.
- 17-18.01.07 - ocean, wino, słońce, ocean, wino...
- 19-20.01.07 - wynajmujemy duży samochód i opuszczamy Vina del Mar w poszukiwaniu nowych wrażeń. I znajdujemy je :-)
- 21.01.07 - Odstawiamy samochód do wypożyczalni na lotnisku i o 13:00 odlatujemy.
- 22.01.07 - o 14:00 lądujemy szczęśliwie w Warszawie.
Dziękuje Papie Saturatorowi za wysłanie maila, Sylwii za pomoc w pracy, Eli, Lewanduczce i Agnieszce za rady, Wojtkowi i Kasi za odwagę zabrania mnie ze sobą i wspaniałe liderowanie zakończone sukcesem całej grupy, Edkowi za czary kulinarne i "dach" nad głową, Heniowi za dobre słowo w Colerze, Zbyszkowi za rozmowy, Staszkowi za bombonierkę, Krzysiowi za luz i uśmiech, Andrzejowi za pyszną herbatę w Nido i cierpliwe otwieranie drzwi, Markowi za bycie dowodem na to, że świat jest mały, Portugalczykom (Valdemar, Kata, Peixoto, Valeriano, Augusto, Abílio) za anielską pomoc, Rodzicom i Siostrze za modlitwę i wsparcie.
Iwona Szumacher